Miarowy ruch wioseł: prawa ręka, lewa, prawa, lewa. Szum trzcin niespiesznie przesuwających się wzdłuż burt i odgłosy wody kapiącej z piór. Cisza, spokój, skupienie.
Nagle w pobliskich zaroślach odzywa się głos drapieżnika 
i zaraz na niebie pojawia się sylwetka sokoła – ptak szuka porannej zdobyczy. Po chwili 50 m od kajaka kołuje myszołów. A rano widzieliśmy bielika. To nie wspomnienia z wizyty w zoo – tak potrafi wyglądać zwykły dzień podczas spływu kajakowego w dolinie Rospudy.

Nie ma innego sposobu, by dotrzeć do takich dzikich i nietkniętych miejsc – kajak jest tu wprost wymarzonym środkiem lokomocji. Lekki, zwrotny, świetnie sobie radzi na odcinkach, gdzie rzeka meandruje. Jest wygodny na długich jeziorach rynnowych, 
w które wpływa kręta rzeka. I w dodatku pakowny, można w nim schować namioty, śpiwory i ekwipunek na kilkudniowy spływ. –

Moda na kajaki wraca – powiedział mi jeden z właścicieli wypożyczalni na Suwalszczyźnie. Przez długi weekend w okolicach Bożego Ciała wynajął 80 kajaków – wszystkie, jakie miał. Większość dla jednego stołecznego banku, resztę dla indywidualnych kajakarzy, którzy sami skrzykują się w kilkunastoosobowe grupy – jak my.

Nic dziwnego, że sport ten wraca do łask. Wraz z postępem technologicznym i zastosowaniem w łódkach nowoczesnych materiałów przestał być męczącą walką z cieknącymi drewnianymi wrakami lub kruchymi ciężkimi samoróbkami z włókna szklanego i żywicy. Teraz siedzi się wygodnie w lekkich łódeczkach z kolorowego polietylenu, a wszystkie ubrania przewozi się w wodoszczelnych workach.