Jak się pani czuje tuż przed zrobieniem kroku z bezpiecznego backstage’u w pełne światła.

Katarzyna Sokołowska: Oponuję! Trudno nazwać backstage bezpiecznym miejscem (śmiech). Ale będę widoczna i pewnie komuś zacznie to przeszkadzać. My, Polacy, mamy zadziwiającą łatwość krytykowania. Zwłaszcza ludzi, którzy wyróżniają się z tłumu. Tak trudno nam wyrażać zachwyt, aprobatę, szacunek, cieszyć się cudzym sukcesem. A najbardziej zadziwia mnie, że bez względu na zawód i tak wygląd jest najważniejszy. Nikt się nie zastanawia, co robi taka pani jak ja. Często zauważa się tylko, że miała krzywo umalowane oko. Mnie to bawi, na szczęście wiem, co w życiu zrobiłam – kilkaset pokazów. I jeśli pyta mnie pani: czy przeszkadza mi to, że byłam niepopularna? Nie. Byłam zajęta pracą (śmiech).

Reżyseria pokazów mody... Skąd taki pomysł 18 lat temu?

Katarzyna Sokołowska: Mój profesor od reżyserii zapytał, czy nie zechciałabym przygotować pokazu dyplomowego studentek projektowania ubioru. Miałam 22 lata i pomyślałam: „spróbuję”. I nagle okazało się, że większość moich artystycznych potrzeb i umiejętności mogę realizować w tej małej formie. Że mnie to niesie, podnieca, chcę się w tym rozwijać. Jako dziewczynka przez lata grałam w zespole muzyki dawnej. Począwszy od instrumentów smyczkowych, fletów prostych przez instrumenty dęte, typu kortholt, cornamuse, krumhorn...

Co za nazwy!

Katarzyna Sokołowska: Niemieckie. Polska nazwa to na przykład krzywuła. Bardzo trudne, stare instrumenty. Są chyba dwie manufaktury na świecie, które robią je ręcznie. Od siódmego roku życia koncertowałam z zespołem w Europie i nie tylko. Wraz z końcem liceum musiałam zdecydować: muzyka czy szukam dalej? Miałam szersze spektrum zainteresowań. Nasze koncerty były jak małe formy dramaturgiczne. Graliśmy często w kościołach o wspaniałej akustyce, koncerty łączyły się z pewną obyczajowością, kostiumami. Teraz, z perspektywy dojrzałej kobiety, uważam, że to było kluczowe w moim życiu. Poznałam emocje związane z graniem muzyki dawnej, klasycznej, wielkiej. Rodzaj wzniosłej ekscytacji, która dawała poczucie szczęścia. Zapamiętałam to. I zwyczajnie już nigdy nie interesowało mnie nic letniego. Szukałam tej temperatury. Tej samej adrenaliny.

I okazało się, że pokazy mody dają te najgorętsze emocje.

Zobacz także:

Katarzyna Sokołowska: Okazało się, że tak. Stoję w reżyserce ze słuchawkami na uszach i nagle czuję totalną energię. Modelki chodzą, muzyka gra, a na styku tego wszystkiego tworzy się coś niezwykłego.

Trudno to przyznać, ale bywa, że wzruszam się na pokazach.

Katarzyna Sokołowska: Ale ja także! Ludzie przychodzą do mnie i mówią ze łzami w oczach: „Słuchaj, nie wiem, o co chodzi...”. I żebym nie wiem, jak była zmęczona, żeby nie wiem, co się działo, bo czasem naprawdę pracuję ponad siły normalnego człowieka, w takich momentach myślę: „dokonałam dobrego wyboru”. Ale pamiętam też, gdy wracałam po wspaniałym pokazie taksówką, a po policzkach ciekły mi łzy. Zmęczenia, napięcia, dumy pomieszanej ze strachem. Skłamałabym, mówiąc, że nie było w mojej pracy ciężkich chwil. Dziś jestem doceniana, wcześniej poza częścią branży nikt się tym, co robię, nie interesował.

Po filmie możemy przeczytać w napisach końcowych, kto jest za co odpowiedzialny...

Katarzyna Sokołowska:  ...ale nie ma zwyczaju, żeby po pokazie mówić, co kto zrobił. Teraz się to trochę zmieniło (śmiech). Zdarzały się chwile rozgoryczeń. Trudny przez lata rynek nie przynosił wielkich profitów. Ta decyzja, że zajmuję się wyłącznie modą, była najtrudniejszą w życiu. Musiałam schować inne ambicje do kieszeni.

Jakie to były ambicje?

Katarzyna Sokołowska: Chciałam być reżyserem. Nie miałam pomysłu na reżyserię filmową, bliżej mi było do sceny. Zdałam sobie sprawę, że nie można robić dobrze wszystkiego. A potem moda mnie pochłonęła. Z pokazami jest trochę jak z koncertami. To ciągłe wystawianie się na ocenę, krytykę. Życie w dyscyplinie, stresie, „w ciągłej trasie”. Szykuje się coś miesiąc, czasem i kilka, a potem w jeden ciężki dzień trzeba to wszystko zebrać do kupy i wziąć za cały show odpowiedzialność. I nikogo z widowni nie interesuje, ile czasu mieliśmy na próby i jaki był budżet. Czasami to są bardzo skomplikowane choreografie, jak na ostatnich pokazach Roberta Kupisza czy Mariusza Przybylskiego. Modele i modelki nie są tancerzami ani aktorami. Trzeba każdemu wytłumaczyć, co ma robić. Przećwiczyć kroki razem z nimi. To ciężka fizyczna praca.

Trzeba też być niezłym psychologiem.

Katarzyna Sokołowska: Kiedy z zespołem jeździłam po Europie, często mieszkaliśmy u obcych rodzin. To uczyło samodzielności, umiejętności komunikacji, inteligencji emocjonalnej. Dlatego dziś mam takie matczyne, ciepłe, ale też wymagające podejście do modelek.

Mam wrażenie, że jest pani raczej surową matką.

Katarzyna Sokołowska: No tak. Wiem, z czym one się muszą zetknąć. Muszę też być uczciwa, zwłaszcza na tych pierwszych castingach związanych z programem. Telewizja przyciąga zarówno kandydatki na modelki, jak i poszukiwaczki przygód. To jest chyba związane z każdym talent show. Myślę, o ludziach, którzy chcą po prostu zaistnieć w mediach, o performerach, którym wszystko jedno, czy to jest talent show pod tytułem: śpiewanie, taniec czy modeling. Wydaje im się, że tu jest najłatwiej, bo trzeba tylko dobrze wyglądać. Ale ich subiektywne spojrzenie na siebie często nie ma nic wspólnego z tym, jaki jest kanon wyglądu modelki. I to jest ten trudny moment, kiedy muszę powiedzieć: „Kochanie, masz bardzo wiele zalet, uwielbiam twoją energię, ale modelką nie będziesz”. To zawsze jest przykre.

Ale słyszałam, jak przed pokazem mówi pani dziewczynom: „Wyglądasz jak milion dolarów. I nawet jeśli trzęsą ci się nogi, na wybiegu masz pokazać, że świat należy do ciebie”.

Katarzyna Sokołowska: Ponieważ pracuję w tym zawodzie od lat, daję sobie prawo, żeby w sposób przyjacielski powiedzieć, jeśli coś jest nie tak. Trochę się zaniedbały, mają gorszą chwilę, muszą wziąć się w garść. I one się ze mną zgadzają. Zdarza się, że nimi potrząsam. Ale w moich uwagach nie ma agresji. Oczywiście są różne osobowości i czasami trzeba komuś powiedzieć coś mocniej. To kwestia wyczucia i mojej wrażliwości. Za to na pokazie mody, kiedy modelki są już wybrane, poza tą całą otoczką techniczną, reżyserską, choreograficzną daję im od siebie jeszcze inny rodzaj pozytywnej stymulacji – moją energię. One na pokaz czekają cały dzień, mają przymiarki, próby. Czasami jest taka pogoda, że żyć się nie chce, a wieczorem muszą być olśniewające. Od mojej energii, motywacji zależy, jak wypadną. I wtedy mówię im: „Jesteście piękne, fantastyczne! Kocham was! Zróbcie to dla mnie”. I dają z siebie wszystko. Autentycznie uwielbiają tę pracę.

Ma pani intuicję, wie, która dziewczyna ma potencjał , by zostać świetną modelką?

Katarzyna Sokołowska: Tak, i coraz większe doświadczenie. Rzadko się mylę. Ale jak dziewczyna ma 15 lat i wszelkie predyspozycje, żeby zostać modelką, to często niestety okazuje się, że za chwilę to traci, bo jej głowa nie nadąża. I taka nie robi kariery. To pytanie: robić karierę czy chodzić do szkoły? To jest dla nich strasznie trudne. Nie każda to wytrzymuje, umie to pogodzić. Nie każda ma rodzinę, która ją wspiera. Garstka robi karierę, a predyspozycje ma więcej.

Kiedy gasną światła, milkną brawa, co pani robi, co się dalej dzieje?

Katarzyna Sokołowska: Obiecuję sobie solennie od lat, że dzień po pokazie będę się relaksować i robić dla siebie miłe rzeczy. Nigdy się tak nie dzieje. Kończąc pokaz, jestem już myślami przy kolejnym. Pracuję czasem po 20 godzin dziennie. Taki Fashion Week na przykład jest katorżniczą pracą, często w zimnych halach.

Jakiemuś mężczyźnie udało się to wytrzymać?

Katarzyna Sokołowska: Tak, jednemu nawet bardzo długo (śmiech). Ale artystyczne zawody mają to do siebie, że trudno być w związku. Trzeba być bardzo niezależnym, żeby być z tak niezależną osobą, jaką jestem.

Praca jest numerem jeden?

Katarzyna Sokołowska: Może to straszne, co powiem, ale bardzo udane życie osobiste bez tej pracy nie cieszyłoby mnie tak bardzo. A praca, nawet okresowo bez udanego życia osobistego, jest czymś megaważnym. Praca mnie określa, daje mi niezależność, wolność, motywację, energię, napędza do życia. Teraz mój kalendarz jest zapełniony na rok do przodu. Osiągnęłam sukces. Ten zawód nie był kalkulacją kariery. Nie miałam planu, że najpierw biorę się za młodych projektantów, potem za uznanych, a na końcu za zagranicznych. Miałam cel, żeby robić pokazy i uczynić z tego zawód, bo takiego nie było. Żebym mogła powiedzieć o sobie: jestem reżyserem mody. I jestem nim. Czy to daje szczęście? Daje.