Dzień po tym, jak huragan Sandy przeszedł przez Nowy Jork, spotykam się z Anne w budynku redakcji „Glamoura” przy Times Square, żeby porozmawiać z nią jak z przyjaciółką i aktorką, która kiedyś zagrała w mojej sztuce. Anne wygląda naprawdę uroczo w nowej, krótkiej fryzurze (to pozostałość po roli Fantine w filmowej wersji musicalu „Les Misérables”) i promienieje szczęściem, ponieważ kilka tygodni temu poślubiła miłość swojego życia – aktora i projektanta biżuterii Adama Shulmana. Jestem zaskoczona, że tak mocno angażuje się w pomoc innym. Po ewakuacji części miasta, w której mieszka, Anne postanowiła upewnić się, że jej najbliżsi są bezpieczni, i wesprzeć osoby, które ucierpiały podczas kataklizmu. A kiedy już to zrobiła, podjęła decyzję, że zacznie walczyć o poprawę losu kobiet na całym świecie.

EVE ENSLER: Opowiedz mi o projekcie „One Billion Rising”, którego ambasadorka zostałas. O co w nim chodzi?

Anne Hathaway: Nie mieści mi się w głowie, że blisko miliard kobiet na całym świecie było bitych lub gwałconych. Ogrom tego zjawiska mnie przeraża. Kiedy byłam w college’u, słyszałam, że jedna na cztery kobiety zostaje zgwałcona. Myślałam: „Boże, to znaczy, że na pewno muszę znać kogoś, kto był w takiej sytuacji”. Tydzień później odkryłam, że ofiarą gwałtu jest moja najbliższa przyjaciółka. Miliard zgwałconych kobiet to stanowczo zbyt wiele. Jedna osoba to o jedną za dużo! Dlatego chcemy, żeby 14 lutego ludzie na całym świecie wyszli na ulicę i zatańczyli na znak protestu, zwracając w ten sposób uwagę na problem przemocy wobec kobiet. Chcemy wstrząsnąć światem (dosłownie!) i powiedzieć, że czas na zmiany.

Mam wrażenie, że obecnie celebryci stali się nową siłą rządzącą – mają pieniądze, więc mają władzę. Jak to z tym jest?

Anne Hathaway: Jestem przede wszystkim aktorką i nie miałam wpływu na ten cały zamęt, który powstał wokół mnie. Na tym etapie życia, w którym jestem – a mam nadzieję, że nie będzie on trwać wiecznie – newsem w mediach jest to, że wyprowadzam psa na spacer. Ponieważ bardzo poważnie traktuję fakt, że mogę mieć minimalny wpływ na to, co się dzieje na świecie, staram się nie wypowiadać na głos, dopóki to naprawdę nie jest potrzebne. Sprawy, którymi zajmuje się „One Billion Rising”, są tym, o czym chciałabym wręcz krzyczeć i chciałabym, żeby ten „krzyk” był traktowany naprawdę poważnie. Właśnie dlatego nie upijam się w klubach i nie daję sobie robić zdjęć, jak wydaję fortunę na nową torebkę. Dlaczego? Bo gdy jesteś celebrytą i nagle starasz się być poważny, wychodzisz na kompletnego głupka. Na szczęście przy „One Billion Rising” pracują różni ludzie: i aktywiści, i celebryci.

Wzywamy miliard ludzi, żeby 14 lutego wstali i zatańczyli. Dlaczego właśnie taniec?

Anne Hathaway: Kiedy pomyślę o wszystkich najlepiej spędzonych nocach w moim życiu, to zawsze wyglądały tak samo: tańczyłam, nie przejmując się całym otaczającym mnie światem. Taniec uwalnia, daje ujście emocjom. Jestem święcie przekonana, że jesteśmy w stanie obudzić nim wspólną energię i ludzką świadomość. 14 lutego, gdziekolwiek będziesz tańczyć, będziesz wiedzieć, że na pewno nie jesteś sama. Wierzę, że to jest coś, co może przynieść rozwiązanie i pomoże chronić naszych bliskich i nas samych. ]

Zobacz także:

Opowiedz, jak dokładnie wyobrażasz sobie ten dzień. Wiesz już, gdzie będziesz tańczyć?

Anne Hathaway: Myślę, że powinniśmy zrobić wielką imprezę w zachodniej części Hollywood, ponieważ w Los Angeles jest mnóstwo ludzi, którzy są zainteresowani sprawami kobiet. W tym celu zamierzam wymusić na władzach każdego studia filmowego czy agencji zrzeszającej młode talenty obietnicę dołączenia do naszej akcji. Jestem podekscytowana, ponieważ walentynki są zazwyczaj dla ludzi bardzo stresującym dniem, a my sprawimy, że to święto stanie się dla nich okazją do bycia dumnym z samego siebie. Nie myślę teraz tylko o kobietach. Ostatniego wieczoru mój tata i mój mąż zapytali: „Czy my też możemy z wami zatańczyć?”. Byłam taka szczęśliwa! Mój mąż jest fenomenalnym tancerzem!

Do jakiej muzyki chcesz tańczyć?

Anne Hathaway: Na razie myślę o przeboju „Titanium” Davida Guetty w duecie z Sią. Uwielbiam też „We Found Love” Rihanny. Biorąc pod uwagę kwestię praw kobiet, piosenka „Firework” Katy Perry byłaby naprawdę dobra.

Kiedy poczułaś, że to, jak się zachowuje Anne Hathaway – osoba publiczna – jest zgodne z tym, co czuje i myśli ta prywatna Anne?

Anne Hathaway: Miałam taki moment po zakończeniu zdjęć do filmu „Rachel wychodzi za mąż”. Zdałam sobie sprawę, że moje życie nie jest do końca prawdziwe i muszę coś z tym zrobić. Wtedy odkryłam też, że moja wiara została poważnie nadszarpnięta. Więc dla mnie takim momentem był koniec 2007 roku. Wtedy zadałam sobie pytanie, kim zamierzam dalej być. Niestety, nie ma żadnego magicznego rozwiązania, nie ma specjalnej pigułki, którą weźmiesz, i wszystko zacznie się układać, a ty będziesz szczęśliwa. Przestałam czekać na coś takiego i przez to mogłam doświadczyć niezwykle błogiego stanu – poczułam się wolna. Ale ciągle stresuję się rzeczami typu: „czy jestem wystarczająco szczupła?”, „czy nie jestem za chuda?”, „czy moje ciało ma odpowiednie kształty?”.

Masz na tym punkcie obsesję?

Anne Hathaway: Szczerze mówiąc, tak. To jest obsesja na punkcie doskonałości. Myślałam, że w pewnym momencie z tego wyrosnę, jednak tak się nie stało i jest to dla mnie niekończący się powód do wstydu.

Dlatego, że chcesz być inna od wszystkich?

Anne Hathaway: Właśnie nie! Zastanawiam się, jak bardzo komiczna jestem, gdy mam dzień wolny. Byłabym bardziej ekscentryczna, gdyby nikt mnie nie obserwował na każdym kroku. Zdaję sobie sprawę, jak słabo to brzmi. Powinnam włożyć jakiś głupi kapelusz, nie przejmować się niczym i być z tego powodu szczęśliwa. Ale nie widzę w tym nic fajnego, więc wkładam szarą czapkę, wychodzę z domu i próbuję wtopić się w tłum.

Ale przecież żyjemy w bardzo liberalnych czasach i każdy może ubierać się tak, jak mu się podoba!

Anne Hathaway: Liberalizm... To wszystko dobrze brzmi w teorii. Jednak w rzeczywistości ciągle jesteśmy oceniani przez pryzmat naszego wyglądu.

Chciałabym porozmawiać o twojej pracy. Zagrałaś wiele tzw. dobrych dziewczynek, m.in. w „Pamiętniku księżniczki” i w „Diabeł ubiera się u Prady”. Potem przyszła kolej na alkoholiczkę w „Rachel wychodzi za mąż”. Czy ta rola była dla ciebie pozbyciem się etykietki „grzecznej panienki”?

Anne Hathaway: Nigdy nie myślałam o moich rolach w kategoriach: dobra dziewczyna – zła dziewczyna. Oczywiście po „Pamiętniku księżniczki” zostałam zaszufladkowana jako „ta grzeczna” i przez pierwsze osiem lat mojej kariery musiałam bardzo walczyć, żeby dostać inną rolę. Ale tak naprawdę lubię starać się o pracę. Kiedy ją w końcu dostaję, triumfuję, myśląc sobie: „Jest moja! Zrobiłam to. Udało się”. I nie ma to nic wspólnego z tym, ilu masz fanów na Twitterze. Ja nie mam żadnego i dobrze się z tym czuję. Jestem tu, gdzie jestem, dzięki moim umiejętnościom, grze, wysiłkowi. Jest to dla mnie oczywiste i najważniejsze.

Porozmawiajmy o twoim małżeństwie. Jak się czujesz w nowej roli?

Anne Hathaway: Jest wspaniale. Czuję, że odnalazłam swoją drugą połówkę, i jestem bardzo szczęśliwa. Chciałabym, żeby ta miłość trwała do końca naszych dni.

Wcześniej byłaś dosyć krytyczna, jeśli chodzi o małżeństwo. Co się zmieniło?

Anne Hathaway: Wszystko. I to dzięki Adamowi. Nigdy nie zdecydowałabym się na ślub, gdyby nie on. Musisz czuć, że chcesz być czyjąś żoną. Musisz czuć, że druga strona czuje to samo. Małżeństwo dla samego małżeństwa jest dla mnie bez sensu i na szczęście znalazłam kogoś, w kim mogę pokładać wszystkie nadzieje.

Jaki wobec tego jest Adam?

Anne Hathaway: Jest dobrym człowiekiem, niezwykle inteligentnym. Kocha i w ogóle nie boi się do tego przyznać. To, w co wierzy, jest piękne. Jest moim najlepszym przyjacielem, kocham go. Wiem, że jest najlepszym mężem, jakiego mogłam mieć. Wiesz, my, jako kobiety, odczuwamy bardzo dużą presję, żeby zdefiniować siebie poprzez to, jak bardzo jesteśmy przebojowe i wyluzowane. Licytujemy się: „z iloma facetami spałaś?”, „jak bardzo się upijasz na imprezach?”. Wszystkie na to przystajemy, a potem wykańcza nas fakt, że i jedno, i drugie jest dla nas tak naprawdę powodem do wstydu.

Nie nazwałabym tego powodem do wstydu. Po prostu dobrze się bawiłam.

Anne Hathaway: Cóż, jeśli chodzi o tę kwestię, to ja akurat jestem dość konserwatywna. Mamy bardzo mało pozytywnych informacji dotyczących małżeństwa. Słyszymy, że mąż jest jak kula u nogi. Ciągle mówi się o wysokim wskaźniku rozwodów. Tymczasem moi rodzice są małżeństwem od 30 lat, a rodzice Adama już od 40. Moi przeżyli razem wiele pięknych chwil, mieli też gorsze momenty, a mimo to nie mogliby być z kimś innym. Każde z nich czyni drugą osobę lepszym człowiekiem.

Dochód ze zdjęć ze swojego ślubu przeznaczyłaś na wsparcie małżeństw homoseksualnych. Dlaczego?

Anne Hathaway: Nie chciałam chmary paparazzich na weselu, więc pomyślałam, że po prostu ich przechytrzę. Plan zakładał opublikowanie zdjęć dla moich fanów na Instagramie. Ale gdy paru paparazzim udało się zrobić kilka fotek i uświadomiłam sobie, że mogą na tym zarobić, postanowiłam temu zapobiec. Chciałam, żeby pieniądze trafiły gdzie indziej, a nie do ich kieszeni. Wypuściłam więc cztery zdjęcia i teraz, kiedy ktoś je będzie drukował, pieniądze trafią na odpowiedni cel charytatywny.

Porozmawiajmy chwilę o twojej nowej fryzurze. Interesuje mnie to, ponieważ sama byłam bardzo przywiązana do swojej, typu bob, ale gdy zachorowałam na raka i włosy zaczęły mi wypadać, musiałam je ściąć. Od tej pory cały czas mam krótkie. Czy ścięcie włosów dla ciebie też było czymś w rodzaju wyzwolenia, odcięcia się od przeszłości?

Anne Hathaway: Postanowiłam ściąć włosy podczas gry w „Nędznikach”, żeby scena wyglądała na prawdziwą. W dzień, kiedy miało się to stać, cały poranek trzęsłam się z nerwów, tak bardzo, że nie byłam w stanie wykonywać swojej pracy. Po wszystkim poszłam w najciemniejszy róg mojej przyczepy, przejrzałam się w lustrze i w odbiciu zobaczyłam mojego młodszego brata! Koniec końców poczułam się jak najfajniejsza dziewczyna na świecie.

Czy zmieniło to sposób, w jaki ludzie zachowują się w stosunku do ciebie?

Anne Hathaway: Ludzie są dla mnie teraz milsi. Jestem bardzo nieśmiała i w przeszłości, kiedy nie chciałam stawić czoła problemom, wkładałam czapkę i zasłaniałam twarz włosami. To był mój sposób na schowanie się przed światem. Teraz nie mogę tego robić, więc muszę być sobą cały czas. To zmieniło także moje nawyki. Wcześniej, gdy miałam „dzień kiepskiej cery”, robiłam sobie fajną fryzurę i dzięki temu nikt nie zwracał uwagi na moje pryszcze. Teraz prawie nie mam włosów, więc muszę lepiej dbać o siebie, zwłaszcza o skórę twarzy – cały czas ją widać!

Czy ścięcie włosów pomogło ci w odegraniu Fantine w „Nędznikach”?

Anne Hathaway: Pomogło. Do roli zrzuciłam też ok. 11 kilogramów. To było bolesne i piękne przeżycie zagrać kobietę, która tak wiele poświęciła dla swoich dzieci.

Czy istnieje jakiś związek między graniem postaci zmuszanej do prostytucji a twoim wsparciem dla „One Billion Rising”?

Anne Hathaway: Mam nadzieję, że ludzie dostrzegą związek. Fantine żyje w dzisiejszych czasach. Żyje pośród nas, jest zniewoloną kobietą w Pakistanie, Bangladeszu czy Afganistanie. Także w Nowym Jorku! Jest pewnie gdzieś blisko, może w bloku obok. Czy możemy się zgodzić, że niewolnictwo seksualne musi się wreszcie skończyć? I czy możemy w końcu przestać mówić o tym jak o „usprawiedliwionym gwałcie”?

Anne, jesteś bardzo szczera i bezpośrednia. Uwielbiam cię za to. Ale jak sobie radzisz, gdy ludzie niewłaściwie cię odbierają?

Anne Hathaway: Wiesz, kiedyś byłam na imprezie, na której podeszła do mnie pewna Francuzka, nazywam ją „małym francuskim hejterem”, i powiedziała: „Chciałabym, żebyś wiedziała, że cię nienawidzę, Anne. Nienawidzę w tobie wszystkiego. Nienawidzę twojej twarzy i twojego głosu. Każda minuta w filmie, w którym cię widziałam, była stratą czasu. Nienawidzę każdego zdjęcia, które kiedykolwiek zostało ci zrobione”. Wtedy wybuchłam płaczem. Ale obudziłam się następnego dnia i zdałam sobie sprawę, jak bardzo jest mi żal tej dziewczyny. Współczułam jej, ponieważ sama nienawidzę nazistów i rasistów, ale mimo to mam dla nich jeszcze trochę nadziei. Jednak na to, by nienawidzić aktorek, szkoda mi czasu.