Kiedy twoje dziecko mam problemy adaptacyjne w klasie, nie możesz tego lekceważyć. Ważna jest nasza otwartość, umiejętność słuchania i wiara w to, że dziecko trafnie postrzega sytuację, w której się znalazło. – Bo dziecku warto zaufać – tłumaczy Izabela Falkowska-Tyliszczak, psycholog.

Wrzesień to czas, kiedy rodzice dzieci rozpoczynających szkołę drżą z niepokoju, czy dziecko odnajdzie się w nowym środowisku, czy da sobie radę, jak odbiorą je rówieśnicy. To sprawy, które nierzadko spędzają sen z rodzicielskich powiek.

Izabela Falkowska-Tyliszczak: To prawda. Dlatego znacznie wcześniej powinno się zacząć pracę nad tym, aby możliwie bezboleśnie przebiegł ten trudny – i dla dziecka, i dla rodziców – proces wejścia kilkulatka w nowe środowisko, nowe obowiązki.

Rozumiem, że mówimy o zbudowaniu mocnego fundamentu.

Izabela Falkowska-Tyliszczak: Owszem. Bo charakterystyczne dla każdej grupy jest to, że zazwyczaj zostają samotność w niej obsadzone poszczególne role – nie tylko lidera, ale również rola kozła ofiarnego, outsidera. Co ważne: istnieje ścisłe powiązanie pomiędzy potrzebą grupy, żeby wszystkie role zostały przydzielone, a cechami każdego z dzieci. Dlatego właściwie już od narodzin dziecka należy dbać, aby nigdy nie znalazło się ono w roli kozła ofiarnego.

Różne są powody, dla których maluch zaczyna odstawać od grupy: może być nieśmiały, ponadprzeciętnie zdolny, agresywny, nadpobudliwy. Może mieć inny kolor skóry, a to także – jak każda odmienność – bywa powodem wykluczenia z grupy. Chcę jednak podkreślić, że te czynniki – w pewnym sensie zewnętrzne – nie przesądzają o wszystkim. Jeżeli dziecko ma stabilne poczucie własnej wartości i silne przekonanie, że niezależnie od sytuacji znajdzie oparcie w rodzicach, to prawdopodobieństwo, iż zostanie obsadzone w roli kozła ofiarnego, jest znacznie mniejsze niż wtedy, gdy dziecko takiego poczucie bezpieczeństwa nie ma.

Niestety, rodzicom nie zawsze udaje się zbudować w kilkulatku pełne poczucie bezpieczeństwa i wysokie poczucie własnej wartości. Co zatem robić, gdy nasza córka lub syn z jakiegoś powodu zostają przez grupę rówieśniczą odrzuceni?

Zobacz także:

Izabela Falkowska-Tyliszczak: Jeśli usłyszymy w szkole, że nasze dziecko odstaje od grupy, pierwsze, co powinniśmy zrobić, to zapytać je, co się dzieje, i uważnie posłuchać, co ma do powiedzenia. Warto jednak pamiętać, że sposób myślenia kilkulatka jest inny niż nasz. Jeżeli więc zadamy dziecku pytanie: „Co tam w szkole?”, możemy usłyszeć, że wszystko dobrze, albo nie usłyszeć nic. Ale za chwilę, przy obiedzie, jedząc zupę pomidorową, maluch może powiedzieć, że w szkole dzisiaj też była taka zupa i wtedy Jasiek z klasy powiedział do niego coś bardzo nieprzyjemnego. Czyli: nie nastawiajmy się, że uzyskamy informację w drodze „przesłuchania”, ale po prostu bądźmy otwarci na swoje dziecko.

Druga szalenie ważna sprawa to przekazanie córce czy synowi wiadomości, że ma prawo do obrony. Bronić się może werbalnie – gdy ktoś je przezywa, ma prawo powiedzieć np.: „Odczep się ode mnie!”. Bronić się może także fizycznie, to znaczy oddać, gdy ktoś je umyślnie szturchnie. Nie chodzi o to, aby namawiać dziecko do atakowania rówieśników, ale o danie mu jasno do zrozumienia: „Wolno ci używać agresji we własnej obronie”.

Czy warto namawiać dziecko, aby kontaktowało się z rówieśnikami obsadzającymi je w roli outsidera, przekonywać, żeby od nich nie uciekało?

Izabela Falkowska-Tyliszczak: To na pewno jest coś, co możemy zrobić dla naszego malucha: doprowadzić do sytuacji, gdy w domu zaczną bywać inne dzieciaki – te z klasy, szkoły. Powinniśmy pozwalać dziecku, a nawet je zachęcać, aby zapraszało do siebie kolegów i koleżanki. Musimy robić wszystko, aby ułatwiać mu kontakty społeczne. Na domowym, oswojonym gruncie łatwiej jest przełamywać lody. Poza tym we własnym domu dziecko ma większe poczucie bezpieczeństwa.

Jak na takie wykluczanie z grupy powinien reagować nauczyciel?

Izabela Falkowska-Tyliszczak: Jego postawa jest bardzo ważna. Mo-że np. proponować zajęcia w małych, stale zmieniających się grupach. Dzięki temu co pewien czas dzieci bawią się lub uczą w innych parach – taka sytuacja sprawia, że wykluczony maluch musi zostać do grupy włączony. Niejednokrotnie wykluczenie bierze się właśnie z tego, że dana osoba nie daje się grupie poznać. Tymczasem taki rodzaj integracji jej to umożliwi.

Przy zupie pomidorowej dowiadujemy się, że jest problem. Do którego momentu powinniśmy próbować uporać się z kłopotem w domu, rozmawiając, a kiedy już powinniśmy interweniować w szkole?

Izabela Falkowska-Tyliszczak: Gdy tylko słyszymy, że cokolwiek jest nie tak, warto spotkać się z nauczycielem. Wiem jednak, że częstym problemem są słabe kontakty między szkołą a rodzicami. Dzieje się tak dlatego, że odpowiedzialność za niezbyt dobre funkcjonowanie dziecka w szkole jest jak gorący kartofel – jedni przerzucają ją na drugich. Tymczasem rodzic i nauczyciel powinni pracować nad tym wspólnie.

Jeśli chodzi o nauczyciela, wychowawcę, jest jeszcze jedna kwestia. Powiedzmy sobie Charakterystyczne dla każdej grupy jest to, że muszą zostać rozdane w niej role. Rola lidera, ale także rola kozła ofiarnego, outsidera. Różne są powody, dla których dziecko może zostać obsadzone w tej gorszej roli: może być nieśmiałe, ponadprzeciętnie zdolne, agresywne, nadpobudliwe, może mieć nadwagę czy inny kolor skóry. szczerze – gdy nauczyciel mówi: „Proszę pani, pani dziecko jest agresywne, nie uważa na lekcjach”, mówi jednocześnie: „Proszę pani, nie radzę sobie z pani dzieckiem”.

Ostatnio czytałam ciekawy tekst o tym, że w polskiej szkole bardzo brakuje takiego podejścia nauczyciela do dziecka, które przypominałoby podejście lekarza do pacjenta. Przecież jeżeli pacjent nie reaguje na leczenie, lekarz go za to nie obwinia, lecz szuka nowego sposobu, nowej kuracji. Według mnie to trafna diagnoza. Nauczyciele zwykle nie biorą pod uwagę, że to oni czegoś nie umieją, nie dają sobie z czymś rady, i rodzic „kłopotliwego” dziecka słyszy: „Proszę coś z tym zrobić”.

Przykro powiedzieć, ale – niestety – szkoła nie do końca jest miejscem, które służy wychowaniu. Priorytetem w niej jest raczej to, aby dziecko było grzeczne. Etykietowanie dziecka jako agresywnego zazwyczaj jedynie agresję wzmaga. Pedagodzy postępują tak, jakby nie zdawali sobie z tego sprawy.

Czyli wzywają rodzica i informują, że dziecko kopie, bije, gryzie i krzyczy. Co powinien zrobić rodzic takiego dziecka, skoro szkoła nie daje sobie rady?

Izabela Falkowska-Tyliszczak: Dziecko uczy się, obserwując. Przede wszystkim należy więc się zastanowić, skąd wzięło się określone zachowanie dziecka. Zadać sobie pytanie: „Co takiego dzieje się wokół mojej córki, syna, że używa przemocy? ”. Taka postawa dziecka często jest próbą zwrócenia na siebie uwagi, której maluchowi widocznie brakuje.

Bardzo dobrą metodą w tej sytuacji jest wychwytywanie każdego drobiazgu, szczegółu, za który możemy dziecko pochwalić, nagrodzić. Nasze pozytywne reakcje są dla dziecka bardzo ważne, ponieważ działają na nie wyciszająco. Zawsze warto zapytać dziecko o powód jego postępowania. Możemy usłyszeć, że owszem, nasz syn uderzył Stasia, ale zrobił to dlatego, że tamten wcześniej z niego drwił.

Czy w takiej sytuacji należy poradzić dziecku, aby następnym razem się poskarżyło? Tu obowiązują różne szkoły. Skarżenie czasami okazuje się kolejnym sposobem na wykluczenie siebie z grupy.

Izabela Falkowska-Tyliszczak: Jeśli mamy do czynienia z mądrym nauczycielem, który odpowiednio całą sprawą pokieruje, przyjrzy się problemowi – jak najbardziej można to dziecku podpowiedzieć. W innej sytuacji taka rada może się obrócić przeciwko naszemu maluchowi.

Co zrobić, żeby nie przesadzić w drugą stronę? Nie stać się nadopiekuńczym rodzicem, który nie pozwala własnemu dziecku niczego samemu załatwić. Bywają takie matki, które, gdy tylko cokolwiek się wydarzy, wpadają do szkoły i robią raban, ze złym skutkiem dla dziecka.

Izabela Falkowska-Tyliszczak: Kłopoty dziecka często są pochodną emocjonalnych kłopotów jego rodzica. Przytoczyła pani przykład, w którym możemy mieć z tym do czynienia. Tu raczej należałoby zająć się matką... To jednak dość skrajna sytuacja.

Warto zwrócić uwagę rodzicom, aby do pewnego momentu pozwalali dziecku działać samemu, ponieważ to daje mu siłę, poczucie sprawczości. I jeszcze jedna bardzo ważna kwestia – dotyczy ogólnie tematu naszej rozmowy. Zachęcam gorąco dorosłych, rodziców, aby przyjmować perspektywę dziecka, jego sposób postrzegania sytuacji.

Często spotykam się z tym, że rodzice mówią do dzieci: „Przesadzasz, kochanie”, „Nie masz racji” czy „Jesteś za mała, za mały, aby to właściwie rozumieć”. Nie traktujmy dzieci w ten sposób. Przyjmijmy, że dziecko trafnie ocenia sytuację, w której się znajduje. Dzieci zwykle nie przesadzają, opowiadając nam o swoich rzeczywistych odczuciach, i w żadnym razie nie należy tych odczuć deprecjonować.

Zbyt powszechne jest przekonanie, że dzieci i ryby głosu nie mają. Zbyt powszechna jest również teoria, że nasze dziecko nie ma racji, ale ma ją nauczyciel czy kolega z klasy. Ważne, aby stać murem przy swoim dziecku. Pamiętać, że szkoły nierzadko funkcjonują nieprawidłowo.

Często przytaczam następujące porównanie: w rodzinie alkoholowej outsiderem jest ta osoba, powiedzmy właśnie – dziecko, która wzywa pogotowie, policję, kiedy ojciec bije matkę. I to ono dostaje informację, że robi coś, co stanowi nielojalne postępowanie wobec rodziny. Zostaje więc wypychane na margines. Tymczasem to właśnie ono jest nośnikiem czegoś, co w tej chorej sytuacji jest najzdrowsze. I o tym warto pamiętać również w szkolnych realiach. Jeżeli w jakiejś grupie nasze dziecko jest outsiderem, to ta sytuacja może być sygnałem jego trzeźwej oceny rzeczywistości. W ten sposób nas informuje, że nie pasuje do chorej konfiguracji.