ANNA MUCHA: Pani z karteczką, świetnie przygotowana.

NINA TERENTIEW: Lata praktyki w zawodzie. Irena Kwiatkowska mówiła, że najlepsza jest improwizacja starannie wyreżyserowana. Więc tak, Muszko, wdrapałaś się na szczyt. Wieje? Jak Ci tam?

ANNA MUCHA: Na szczytach nigdy nie jest ciepło, ale nie będę się z tego powodu kulić. Szczerze mówiąc, nie mam też czasu na rozglądanie się – pracuję codziennie po 12 godzin na planie serialu. A te nieliczne wolne chwile staram się wykorzystać najlepiej, jak potrafię. Wie Pani, spędziłam ostatnio bardzo miły dzień. Wstałam o 6 rano, wyleżałam się mniej więcej do 7 w swoim łóżku razem z moimi kotami. O ósmej poszłam na śniadanie do kawiarni na Nowym Świecie, gdzie było uroczo. Wypiłam sok, posiedziałam, pogapiłam się na ludzi, którzy gonią do pracy, bo ja akurat tego dnia mogłam pójść na 9, pojechałam do pracy, byłam za wcześnie, więc po drodze wstąpiłam na bazar, kupiłam kurę chodzoną.

NINA TERENTIEW: Ja mówię kurę dziobiącą.

ANNA MUCHA: Wróciłam z pracy o 15, co się nie zdarza...

NINA TERENTIEW: Ale co się z tą kurą stało? Czyżbyś swojemu mężczyźnie ugotowała rosół?

ANNA MUCHA: Tak.

Zobacz także:

NINA TERENTIEW: Umiałaś?

ANNA MUCHA: Spróbowałam. To było coś uroczego, może dlatego, że nie muszę tego robić na co dzień... smakował cudownie. Zaprosiliśmy sąsiada na kolację. Spędziliśmy uroczy wieczór razem i... w tym momencie poczułam się szczęśliwa.

NINA TERENTIEW: Takie szczęście w oczach, taki optymizm i wiarę w siebie dostaje się w dzieciństwie od rodziców. Jeśli rodzice cię akceptują, kochają, mówią, że jesteś najpiękniejsza, najmądrzejsza, że wszystko ci się w życiu uda, to tak później jest.

ANNA MUCHA: I tak od kury przechodzimy do kurnika... Lisia zagrywka! :) ale rzeczywiście – tak było. Budziłam się każdego dnia i słyszałam te słowa.

NINA TERENTIEW: Mama?

ANNA MUCHA: Mama.

NINA TERENTIEW: Przytulała?

ANNA MUCHA: Oj, bardzo.

NINA TERENTIEW: Ja też miałam taką mamę. Jak sięgam pamięcią wstecz, to jest cudowne uczucie, kiedy wiesz, że każdy idiotyzm jest ci wybaczony. Byłaś szczęśliwa jako dziecko?

ANNA MUCHA: Straciłam w pewnej chwili wiarę w system edukacji, kiedy w podstawówce miałam wypadek. Nauczycielka na WF-ie złamała mi kręgosłup… To tak w jednym zdaniu. Choć być może teraz trudno komuś w to uwierzyć, ale jako dziecko byłam szalenie karna, grzeczna, zdyscyplinowana itd. Nauczycielka kazała mi wykonać akrobację, której się bałam. A jednak zrobiłam to, a ona mi „pomogła”. Następne pół roku spędziłam w metalowym gorsecie. W każdym razie, w chwili kiedy ona złamała mi jeden kręgosłup, ten fizyczny, zbudowała mi moralny. Nagle nauczyłam się zadawać pytania, zastanawiać się, czy dorośli zawsze mają rację tylko dlatego, że są dorośli. Powoli wyrabiałam swoje zdanie. Niewykluczone, że paradoksalnie, tej kobiecie bardzo wiele zawdzięczam. A wszystkie pretensje o to, jaka jestem, należy kierować do pani od WF-u. W zdrowym ciele – zdrowy duch!

NINA TERENTIEW: I stąd też Twój charakter: niezależność, odwaga, prowokacja.

ANNA MUCHA: Nie, ja nie chciałabym po prostu żyć z jakimś niesmakiem, może tylko tyle.

NINA TERENTIEW: A co budzi u Ciebie niesmak?

ANNA MUCHA: Kłamstwa, oszustwo… Tego nie znoszę. Mama zawsze mi powtarzała, że najgorsza prawda jest lepsza niż błahe, najfajniej wymyślone kłamstwo, i chyba się będę tego trzymać. Parę razy skłamałam, nie wyszłam na tym najlepiej. Sporo zawdzięczam Mamie. A Pani? Ile jest takich kobiet, którym Pani coś zawdzięcza. Bo chyba nie jest łatwo żyć z kobietami?

NINA TERENTIEW: Całe życie spędziłam w telewizji, a telewizja jest pracą zbiorową. I widziałam, jak te wszystkie dzielne kobiety, mając jednocześnie mężów, miłości, dzieci, domy – jak im się da szansę, ruszają do pracy... Zawsze lubiłam pracować z kobietami. A ilu mężczyzn jest w stanie dźwignąć Anię Muchę jako kobietę swego życia?

ANNA MUCHA: Jeżeli jeden Atlas jest w stanie udźwignąć całą ziemię... Tak naprawdę myślę, że ja nie potrzebuję aż tak wielu mężczyzn, którzy będą dźwigali mnie na swoich barkach. Tym bardziej że role czasami się zamieniają.

NINA TERENTIEW: A jeżeli ktoś idzie ulicą z piękną Muchą, no to musi poskromić w sobie zazdrość, niepewność. Musi polubić paparazzich…

ANNA MUCHA: Zazdrość, niepewność świadczą o kimś, kto jest mężczyzną niepewnym siebie, niespełnionym. To są cechy, w których trudno by mi było się zakochać. Ja się zakochuję w mężczyznach, którzy są mi w stanie zaimponować, są w stanie mnie oczarować, zainspirować, są dla mnie partnerami, dla których ja też mogę być partnerką.

NINA TERENTIEW: A wielu takich spotkałaś przez te kilka lat, odkąd jesteś dorosła?

ANNA MUCHA: Miałam dużo szczęścia, bardzo dużo szczęścia. Nie będę Pani „Cyganić” – „mieliśmy swoje chwile szczęścia bez tchu, gdy byliśmy równi Mu...”.

NINA TERENTIEW: A często płakałaś przez facetów?

ANNA MUCHA: Miłości chyba nie określa się ilością wylanych łez.

NINA TERENTIEW: OOOj, określa się. To się nazywa szczęście w miłości, ono jest, albo się go nie ma… To teraz opowiedz mi o Twoim tańczeniu i śpiewaniu. Co spowodowało, że się zdecydowałaś?

ANNA MUCHA: To w zasadzie ja powinnam spytać, dlaczego Pani zdecydowała się mi za to płacić! Ja po prostu wychodzę z założenia, że lepiej żałować tego, co się zrobiło, niż tego, czego się nie zrobiło. To po pierwsze. Po drugie dlatego, że dusza mi śpiewała, serce mi śpiewało. A po trzecie – „żadnej pracy się nie boję”.

NINA TERENTIEW: A taniec?

ANNA MUCHA: Bardzo nie chciałam. Ale gdy weszłam na salę treningową, zakochałam się w tańcu jak 16-latka, pierwszą miłością. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, ile pracy i wysiłku w to wszystko wkładam.

NINA TERENTIEW: A teraz tańczysz?

ANNA MUCHA: Czasem umawiam się z Rafałem Maserakiem, lubię, jak mnie trzyma w ramie... To chwile, gdy przez kilka minut mogę się zupełnie zatracić i być zupełnie gdzie indziej.

NINA TERENTIEW: Ja myślałam, że właśnie aktorstwo jest po to, żeby się zatracić. Żeby być co chwilę kimś innym, żeby naprawdę, to znaczy tak jak w kinie, kochać, płakać, zdradzać…

ANNA MUCHA: Jestem aktorką, żeby móc przeżywać różne rzeczy na wiele sposobów, na wiele scenariuszy, wariantów. Najbardziej to w sobie lubię, że zakochuję się w swojej pracy. Że mam szansę spróbować różnych rzeczy, że oddaję się czemuś w 110 procentach. Po intensywnych treningach do „Tańca z gwiazdami” Andrzej Wajda zaprosił mnie do udziału w gdańskim, teatralnym happeningu na Długiej. Stałam na jednej ze scen i grałam monolog ze „Snu nocy letniej” Szekspira. Dzięki tańcowi, dzięki lekcjom panowania nad swoim ciałem miałam poczucie lepszego „kontaktu” ze swoim ciałem, rolą, postacią i z publicznością. Bezcenne.

NINA TERENTIEW: A boli Cię, jak piszą coś złego?

ANNA MUCHA: Boli.

NINA TERENTIEW: Czemu od razu nie poszłaś na studia aktorskie?

ANNA MUCHA: Widziałam innych aktorów i widziałam ich frustrację, ich trudne życie.

NINA TERENTIEW: Myślałaś, że uciekniesz od przeznaczenia?

ANNA MUCHA: Przez chwilę mi się tak wydawało, że owszem, ucieknę, że oszukam los. Wydawało mi się, że to jest świat, w którym ja na pewno nie chcę żyć. Ale po 18 latach pracy zdecydowałam, że jednak nie warto walczyć, że może jednak lepiej się czegoś nauczyć. Dlatego wyjechałam i skończyłam szkołę w Nowym Jorku. Dziś wiem, że „there is no business like show business”. To mój świat i moje miejsce na ziemi. Pani czuje to samo?

NINA TERENTIEW: Oczywiście, że tak. Powiem Ci nawet coś więcej, że jeżeli przez przypadek, mniejszy czy większy, trafisz w ten świat, którego pragniesz, to życie mija, nie wiesz nawet kiedy. Mijają miesiące jak chwile, lata jak tygodnie, bo robisz to, co naprawdę kochasz. Ja sobie nie wyobrażam, co by było, gdybym ja się minęła z przeznaczeniem. Ale ja nigdy Cię nie pytałam, jak znalazł Cię Andrzej Wajda? Pamiętam, że byłam na premierze „Korczaka” i zastanawiałam się, co to za niesamowity dzieciak na ekranie.

ANNA MUCHA: Nie może Pani tego pamiętać, ale pięknie mnie Pani oszukuje! Przypadek. Jako dziewięciolatka trafiłam do tak zwanego sierocińca Korczaka, czyli grupy dzieci-statystów w filmie Andrzeja Wajdy. Pierwszego dnia na planie reżyser polecił jednej z dziewcząt zadanie aktorskie. Ta odmówiła. Podeszłam do Wajdy i powiedziałam, że jeśli ona tego nie wykona, to ja to chętnie zrobię za nią. I tak jest do dzisiaj, jeśli ktoś nie chce, to ja to zrobię. Chociaż teraz mam czasami przywilej odmawiania.

NINA TERENTIEW: Masz wielką samoświadomość swojego miejsca na ziemi.

ANNA MUCHA: Paradoksalnie wspinać się jest łatwiej.

NINA TERENTIEW: Najtrudniej się utrzymać na szczycie, czego Ci życzę.

ANNA MUCHA: Nie chcę tak kończyć rozmowy. Za mało dowiedziałam się o Pani.

Jakim Pani jest szefem?

NINA TERENTIEW: Daj spokój. Spytaj moich podwładnych. To u mnie zamówiono wywiad z Tobą.

ANNA MUCHA: A u mnie wywiad z Panią i ja bym chciała zapytać o proste rzeczy. Przy kim Pani odpoczywa? Jeździ Pani sama samochodem, czy jest wożona? Robi Pani zakupy?

NINA TERENTIEW: Uwielbiam. Robię zakupy w małych sklepach. Mam swoje miejsca, gdzie mogę coś spróbować, porozmawiać. Mam poczucie, że dbają, wiedzą, co lubię. Czy woli pani dzisiaj tę polędwicę bardziej obsuszoną, czy bardziej miękką. Nie wiem, więc próbuję. Trwa to dosyć długo, ale to jest moja wielka przyjemność. Lubię dla rodziny ugotować potężny obiad.

ANNA MUCHA: Pani stoi za garami? Naprawdę? Jest Pani dobrą kucharką?

NINA TERENTIEW: Oczywiście. Wtedy wychodzi ze mnie prawdziwa Nina Terentiew, bo wszystko, co robię, musi być najlepsze, wszystko musi być pyszne. Pochwały muszą się sypać przy pierwszym kęsie przystawki, kończyć przy deserze. Wszyscy chwalą. Jak mi się coś nie uda, to przeżywam.

ANNA MUCHA: A nie czuje się Pani czasem sfrustrowana?

NINA TERENTIEW: Czym?

ANNA MUCHA: Nie czuje Pani czasem zawodu, że jakby się Pani urodziła np. w Stanach, to byłaby np. Oprah Whinfrey? Inne pieniądze, inna skala...

NINA TERENTIEW: Nigdy tak nie myślałam. Ja jestem innym pokoleniem niż Ty. Kiedy Cię pierwszy raz zobaczyłam w Twoim mercedesie, widziałam, że Ci się on podoba, że Ci sprawia przyjemność. I taki miałam flash w głowie, jak to w smutnych i szarych latach 70. kupiłam sobie pierwszego „malucha”. Miał kolor yellow bahama, bo takie to były nazwy. Przerobiłam go na malucha rajdowego, miał ogromne spojlery, wzmocnienia dachu. Wyjeżdżałam na miasto, które było puste. Wszystko gdzieś tam jest funkcją czasu, który mija. Myślę sobie, że dostałam od życia tak wiele prezentów. Mój „maluch” rajdowy był dla mnie takim samym szczęściem jak Twój mercedes. Moja kiecka czy dżinsy kupione na ciuchach były kawałkiem Ameryki z second handu, tym samym, czym dla Ciebie jest dziś wejście do superfirmowego butiku i kupienie sobie drogiej sukienki. Tamte czasy to były dobre czasy w złych czasach, jak powiedział Hłasko.

ANNA MUCHA: Myśli Pani, że była Pani szczęśliwsza niż młode pokolenie dzisiaj?

NINA TERENTIEW: Smak młodości jest tak niewyobrażalny, że przykrywa wszystko, szarość, niewygody, trudne chwile, nie doskwiera brak coca-coli. Kogoś kochasz, masz najpiękniejsze nogi na telewizyjnym korytarzu, pierwsze różowe dżinsy i życie jest super. Porozmawiaj z mamą, powie Ci to samo.

ANNA MUCHA: Kiedy Pani się czuła piękna?

NINA TERENTIEW: To często nie zależy od urody. Najpiękniejsza się czułam, jak była moda na farbowanie włosów na różne kolory. Jakiś dobry fryzjer zaproponował, że mi zrobi takie kolorowe piórko. I miałam grzywkę i jakby piórko ptaka rajskiego. Tam było troszkę różu, troszkę turkusu, trochę zieleni i żółci. Weszłam do kawiarni Kaprys w telewizji publicznej i przy wszystkich stolikach siedziały gwiazdy ówczesnych czasów, wszystkie stoliki obróciły głowę w moją stronę i sobie pomyślałam, nooo, jest nieźle. Nie wiem,czy to piórko było ładne, czy było beznadziejne, ale ono mi dodało skrzydeł. A Ty, kiedy się czułaś najpiękniejsza?

ANNA MUCHA: Ja mam podobną historię. Tylko ja się przy jej okazji dowiedziałam wielu rzeczy na swój temat. Pani historia o piórku czy o słynnej szeroko komentowanej etoli z piór...

NINA TERENTIEW: Ach, tak. Etola była z czerwonych piór, zrobiona przez Ewę Minge. Byłam w niej na Wiktorach i Marek Kondrat, który prowadził galę, szepnął mi na ucho: „Wyglądasz super, jak z Hollywood”. I wtedy sobie pomyślałam, że te wszystkie krytyczne uwagi na temat moich piór nic nie znaczą wobec słów Marka. A Ty kiedy się czułaś najpiękniejsza?

ANNA MUCHA: A ja miałam taki moment, kiedy po dziesięciu latach przeżywałam przepiękny, wspaniały wieczór, dla mnie jako aktorki i jako kobiety. Premiera filmu „Och Karol”, wbiłam się w cudną sukienkę, specjalnie dla mnie uszytą. Otuliłam się futrem, weszłam na czerwony dywan, w blasku fleszy. Czułam, że to jest mój wieczór, mój moment sukcesu, że to jest coś wyjątkowego, coś, na co pracowałam i czekałam dziesięć lat.

NINA TERENTIEW: A nie boisz się, jak poradzisz sobie z najtrudniejszą rolą z Twoich dotychczasowych, z rolą mamy?

ANNA MUCHA: Imponuje mi Pani swoją ciekawością świata i rozmówcy po tylu przeprowadzonych wywiadach... :)