Do czego w ogóle potrzebne są nam cuda? Po prostu każdy z nas pragnie raz na jakiś czas doświadczyć czegoś niezwykłego, dobrego, dającego nadzieję w chwili, gdy akurat jej brak. Cud – taki dobry znak – jest jakby potwierdzeniem, że tej nadziei nie wolno nigdy tracić.

Promyczek nadziei

Historia była właściwie bardzo smutna: Andrzej, tata malutkiej dziewczynki, wyjechał za granicę do pracy i nie było go przez długie miesiące. Trzyletnie dziecko nie potrafiło zrozumieć, czemu tata nie wraca do domu i nie bawi się z nią jak dawniej. Przebudzona po poobiedniej drzemce, stała w łóżeczku i płakała z tęsknoty. Jej mama, Joasia, nie umiała zapanować nad emocjami, skryła się w kuchni, aby córeczka nie widziała jej smutku. W pewnej chwili zastanowiło ją, że dziecko raptem zaczęło wesoło pokrzykiwać, by w końcu wybuchnąć śmiechem. Zaintrygowana wróciła do pokoju i cóż zobaczyła? Córeczka śmiała się i wyciągała ręce w stronę wędrującego po ścianie świetlnego zajączka. Zza chmur wyszło bowiem słońce. Jego mocny promień wpadł przez okno i odbił się od fotografii  taty stojącej w ramkach na nocnym stoliku. Zupełnie jakby on sam przyszedł, żeby rozweselić smutną dziewczynkę. Wszystko w tej historii jest wytłumaczalne: zadziałały prawa fizyki. Tyle że fizyka była bardzo życzliwa dla smutnego dziecka.

Podaj dalej!

Kasia i Darek wybrali się na wakacje w góry. Mieli ze sobą bardzo niewiele pieniędzy i w dodatku okazało się, że ceny w schroniskach są o wiele wyższe niż w poprzednim roku. Źle wyliczyli swoje możliwości i ostatniego dnia, mając w perspektywie wielogodzinne czekanie na pociąg, zostali całkowicie bez pieniędzy, bez jedzenia i bez picia. Siedzieli w pobliżu dworca, głośno zastanawiając się, czy nie dałoby się napić wody z fontanny. I wtedy okazało się, że ich rozmowie przysłuchuje się jakaś kobieta. Zagadnęła młodą parę, wyjaśniła, że ma syna parę lat starszego od nich. – I wiecie państwo – powiedziała – ten mój syn ruszył kiedyś na pieszą wędrówkę po Polsce kompletnie bez pieniędzy! Co ja się o niego namartwiłam, ale cóż – uparł się. Miał chłopak szczęście: spotykał na swojej drodze dobrych ludzi i dzięki ich pomocy jakoś „nie usechł” z głodu i pragnienia. Bardzo się cieszę, że teraz ja mam okazję odpłacić się komuś za mojego chłopaka. Mam tu za rogiem budkę z hot-dogami, niech państwo ze mną pójdą, to was trochę nakarmię! Tak też się stało. Dla zmęczonej i wygłodniałej pary spotkanie miłej, szczodrej kobiety było prawdziwym cudem, a ona sama jawiła im się jako anioł przysłany im z nieba. A zresztą kto wie, może nim była?

Czasem wystarczy uśmiech

Zofia jechała autobusem i walczyła ze łzami. Rano pokłóciła się z mężem, w pracy szef ją zbeształ, uciekł jej jeden autobus, więc była pewna, że spóźni się na pociąg, nie zdąży do dziecka na wywiadówkę, słowem: ogólna katastrofa. Są takie dni, niestety, każdy z nas je ma. I kiedy tak przyciskała nos do szyby, zauważyła chłopaka, który podrzucał do góry pomarańczową piłeczkę. Odruchowo zaczęła mu się przyglądać. Zaintrygował ją, bo wyglądał dość niezwykle na tle szarej ulicy. On zauważył jej spojrzenie. Niby nie zwracał na nią uwagi, ale przy następnym rzucie piłka poszybowała bardzo wysoko i nagle zmieniła się w wielki, zielony pompon. Nie wiadomo, na czym polegała sztuczka, tego Zofia się nie dowiedziała, bo autobus ruszył. Zobaczyła jedynie szeroki, od ucha do ucha, uśmiech chłopaka, na który nie umiała odpowiedzieć inaczej jak tylko szczerym uśmiechem. I jakoś tak się stało, że w jednej chwili zaczęła wszystko widzieć w o wiele jaśniejszych barwach. Bo taki uśmiech, który się od kogoś dostanie, odrobina humoru, dowcipu, działają często jak balsam na duszę, jak cudowne lekarstwo, które sprawia, że w jednej chwili świat przestaje wyglądać tak okropnie. A cudowne jest też i to, że uśmiech zawsze ma się przy sobie i jest całkiem za darmo. Czasem warto uśmiechnąć się, nawet i na siłę, na przekór szarudze, ogólnemu marudzeniu i złej passie.

Miej oczy szeroko otwarte

Chcesz, żeby cuda przydarzały się tobie? Naucz się je widzieć, bo one są. Wtedy gdy stara jabłoń obsypie się kwiatami, kiedy urodzi się kolejne dziecko albo na niebie pojawi się tęcza, kiedy dostaniesz list czy maila od fajnej osoby, z którą urwał ci się kontakt. Wcale nie te wielkie, spektakularne cuda sprawiają, że czujemy się szczęśliwi, tylko te drobiazgi, te pierwsze truskawki w roku albo bezinteresowna wymiana serdecznych gestów. Dzięki nim świat jawi nam się jako miejsce przychylne, stworzone do tego, by się w nim świetnie czuć, a ludzie okazują się z gruntu dobrzy. Naucz się tez takie cuda stwarzać: dobra myślą, słowem lub czynem. Im więcej ich dasz, tym więcej dostaniesz. Żeby się tego nauczyć, nie trzeba kończyć żadnych kursów. Wystarczy chcieć.