UMÓWILIŚMY SIĘ PRZECIEŻ INACZEJ

Edyta zawsze marzyła o własnym psie. Wychowywała się ze zwierzętami. Przez dwa lata przed ślubem wynajmowali z Marcinem mieszkanie, i nie było mowy o własnym czworonogu. Gdy wprowadzili się do swojego M, Edyta była przekonana, że z czasem w świeżo wykończonych wnętrzach pojawi się także jej wymarzony futrzak… Mówiła o tym Marcinowi, ale on zbywał to tylko krótkimi: „Yhmm…”, „Może kiedyś”. Okazja nadarzyła się jednak sama. Pewnego zimowego wieczoru Edyta wracała z biura. Na przystanku tramwajowym dostrzegła puszystą, umorusaną błotem kuleczkę. Kilkumiesięcznego kundelka! Uszczęśliwiona tym wyjątkowym zbiegiem okoliczności zabrała psiaka do domu. „Zobacz, kochanie, rodzina nam się powiększyła!” – oświadczyła od progu lekko zbaraniałemu mężowi. „Jesteś w ciąży?” – rozradował się on. „Nie… Mamy pieska!” – zaśmiała się ona. „Aha… Ale tylko na jedną noc. Jutro rano odwieziemy go do schroniska” – zadeklarował Marcin. Rozpętała się burza z piorunami, podczas której wyszło na jaw, że Edyta całkiem opacznie odbierała „Yhmm…” Marcina. On wcale nie chciał mieć psa, a już na pewno nie teraz, gdy wprowadzili się do pięknie urządzonego, nowego mieszkania. Jednak uległ żonie, ale jasno oświadczył: „Zachowaj sobie sierściucha, jak tak się upierasz. Ale to twój pies, i ja do niego dotykać się nie będę”.
Przez trzy miesiące Edyta karmiła i wyprowadzała na spacery Tramka (od tramwaju), licząc na to, że mąż przekona się do znajdy. Przyszedł dzień, gdy wróciła wykończona z pracy, z objawami grypy, i poprosiła Marcina, by wyręczył ją podczas spaceru z Tramkiem. „Chyba żartujesz. Nie tak się umawialiśmy. W życiu trzeba ponosić konsekwencje swoich czynów” – powiedział lodowato Marcin. I wyszedł do drugiego pokoju.

ZDANIEM PSYCHOLOGA: KOMPROMIS ZAWSZE JEST MOŻLIWY!


Z pewnością byłoby idealnie, gdyby wszystkie decyzje, jak ta o wzięciu do domu znalezionego psa, były podejmowane przez oboje partnerów. To jest poważna sprawa, zobowiązanie na wiele lat – nowi opiekunowie muszą być w pełni tego świadomi, wszak zwierzę – to nie rzecz. Marcin nie powiedział wprost, że zatrzymanie znajdy nie jest możliwe, „skapitulował” przed żoną, czyli… w pewnym sensie jednak się zgodził na obecność Tramka w domu. Jego słowa trzy miesiące później to rodzaj odwetu, prztyczka w nos… To mogło zapoczątkować niebezpieczną grę: „Ty mnie tak, to ja tobie – tak!”. To do niczego dobrego nie prowadzi.
Jak inaczej można to było przeprowadzić? Po pierwsze – rozmawiać konkretnie, i to zanim do domu zawita pies. Marcin mówił, że może kiedyś mogliby mieć jakiegoś pupila? Kiedy to mogłoby się stać? Warto było podjąć próbę dojścia do porozumienia. On miałby poczucie, że jego zdanie jest szanowane i brane pod uwagę, a ona – mogłaby sobie coś zaplanować, zamiast iść na żywioł.
Po drugie: jeśli już zdarzyło się tak, jak się zdarzyło, dobrze byłoby poczekać, aż emocje opadną. Może miesiąc? W tym czasie Marcin przekonałby się, że pies to wcale nie niszczycielska siła, która zrujnuje wychuchane mieszkanie, że jest nawet sympatyczny. Wtedy powinni usiąść i porozmawiać. Przeprosić za zamieszanie, zaproponować ustalenie reguł. Przecież to oczywiste, że kiedyś Edyta może zachorować, i choć to ona opiekuje się psem, będzie potrzebowała pomocy. Wtedy powinna liczyć na męża. Należałoby też pomyśleć o jakiejś wymianie, np. Marcin wyszedłby czasem z psem, choć to jej obowiązek, ona zaś – zrobiłaby za niego coś, co zazwyczaj robi on, a czego nie lubi (pozmywa naczynia, pojedzie autem do myjni). W końcu związek na tym polega – na wypracowywaniu kompromisów.


ON CHCE JEŚĆ JAK U MAMUSI

Ania i Robert byli przykładem na to, że przeciwieństwa się przyciągają. Ona – z artystycznej rodziny, lubiła zmiany, była spontaniczna. Jego rodzice byli tradycjonalistami, uważali, że jeśli coś jest dobre, to po co to zmieniać? Te różnice widać było także w ich upodobaniach kulinarnych. Tyle że z początku im to nie przeszkadzało. Rzadko jadali razem. Sytuacja zmieniła się po ślubie. Z tytułem żony w kieszeni, Ania zabrała się za kulinarną edukację męża. Zaczęły się: sałatki, płatki z jogurtem i kotlety sojowe. Początkowo Robert starał się robić dobrą minę do złej gry. Udawał, że je płatki, a gdy Ania wychodziła z kuchni, wyrzucał je do śmieci. Potem zaczął przynosić w słoikach… obiady gotowane przez mamę i powiedział, iż pragnie ona udzielić Ani paru wskazówek. Ance mina rzedła coraz bardziej. Gdy któregoś popołudnia zastała w kuchni teściową, wybuchła: „Robert! Nie możesz tak jeść! To jest niezdrowe!”. „Nie jestem królikiem. Nie najem się marchewką” – odpowiedział on. „Jesteś bardzo zacofany. Powinieneś zastanowić się nad swoimi nawykami żywieniowymi” – wściekła się Ania. „Powinienem się zastanowić, zanim się z Tobą ożeniłem!” – krzyknął on. Przestali się do siebie odzywać.

ZDANIEM PSYCHOLOGA: DOBRZE JEST MÓWIĆ O SWOICH OCZEKIWANIACH


Złudne jest liczenie na to, że po ślubie uda się kogoś zmienić. Warto zapytać samą siebie: czy ja chciałabym, żeby mężczyzna tak o mnie myślał: „Jak już razem zamieszkamy, to ja ją sobie wychowam”. To inżynieria, a nie partnerstwo. W związku, zwłaszcza świeżym, trzeba ustalać granice, wyznaczać je, mówić o nich partnerowi, żeby wiedział, gdzie one się znajdują. Robert, zamiast wyrzucać ukradkiem jedzenie do kosza, powinien powiedzieć żonie: „Ja lubię na śniadanie kanapki z szynką, i tak właśnie chcę jeść”. Nie utwierdzać jej w przekonaniu, że lubi płatki z jogurtem. Ania z kolei powinna jasno postawić tę granicę, kiedy na jej stole lądują słoiki od teściowej. Powiedzieć: „W mojej kuchni gotuję ja. Nie chcę, żeby twoja mama mnie uczyła”. Może to jest na pozór trochę ostre, ale natychmiast pozwala uciąć wszelkie wątpliwości. Chciałabym też zwrócić uwagę na sposób konstruowania wypowiedzi: „Jesteś zacofany…”. W rozmowach z partnerem najskuteczniejsze są tak zwane „ja-komunikaty” w miejsce „ty-komunikatów”. Mówimy o sobie i swoich odczuciach: „Ja uwielbiam sałatki i płatki, uważam, że to zdrowa, energetyzująca kuchnia”.
Taką opinię łatwiej jest przyjąć – bo to nie oskarżenie, a informacja o stanowisku partnera. No i na koniec: warto umawiać się na kompromisy. Nie zmieniać partnera na siłę, a uszanować jego odmienność. Można np. umówić się: raz w tygodniu jemy kiełki w restauracji, którą ja wybieram, a raz – idziemy na obiad do twojej matki.


SEKS NA PRZEPROSINY?

Małżeństwo Marty i Tomka przechodziło kryzys. Byli pięć lat po ślubie, mieli dwójkę dzieci. Dużo razem przeszli, ale Marcie brakowało dawnej bliskości: rozmów we dwoje, kolacji przy świecach, wypadów za miasto, namiętnych pocałunków… Czasami miała wrażenie, że z kobiety, kochanki, zamieniła się w kucharkę, praczkę, opiekunkę do dzieci i sprzątaczkę swojego męża. „Marteczko, gdzie moje spinki do mankietów?”, „Martuś, wyprasuj mi koszulę, wychodzę za kwadrans!” – i tak dalej, i tak dalej… A gdzie ona? Gdzie miłość? Gdy w niedzielny wieczór Tomek poprosił ją, by wypastowała mu buty, bo on musi iść jeszcze coś porobić przy aucie, cierpliwość Marty się skończyła. „Kim właściwie ja dla ciebie jestem? Darmową obsługą hotelową?” – wrzasnęła. Pokłócili się.
Marta krzyczała, że czuje się zaniedbywana, że pragnie czułości, bliskości… Tomek – że nie wie, o co jej chodzi. Czy nie ma wszystkiego, czego trzeba? On się zaharowuje, żeby mogli za kilka lat kupić większe mieszkanie, mieli auto, i żeby żona mogła pracować sobie na pół etatu w szkole. I co dostaje w zamian? Same pretensje! Marta się popłakała. Tomek wyszedł z domu, ona wcześniej położyła się do łóżka.
Gdy on wrócił, prawie spała. Jednak w pewnej chwili zorientowała się, że kładzie się koło niej i zaczyna całować w szyję… „Nie sądzisz, że po tym wszystkim będziemy się kochać!” – wysyczała. „Przecież mówiłaś, że potrzebujesz czułości!” – zdumiał się Tomek. „Idź spać na kanapę!” – rozkazała mu Marta. Coś takiego zdarzyło im się po raz pierwszy od ślubu.

ZDANIEM PSYCHOLOGA: CZUŁOŚĆ TO NIE ZNACZY ZAWSZE TO SAMO

Partnerzy często mają wrażenie, że się świetnie dogadują. Oboje mówią np., że potrzebują bliskości. Cieszą się, że osiągnęli takie porozumienie – a tymczasem chcą czegoś całkiem innego. Ona – przyjaźni, zwierzania się, porozumienia dusz. A on – może… seksu? Mężczyźni rzadko potrafi ą okazywać kobietom czułość w takim wydaniu, w jakim one by tego pragnęły. Okazują ją w sposób seksualny, i takiej też często oczekują odpowiedzi. Dlatego Marta nie doszła do porozumienia z Tomkiem. Wykrzyczała mu kilka haseł, których nie wyjaśniła – a on zrozumiał ją po swojemu. I po swojemu chciał jej okazać, iż pragnie zaspokoić jej marzenia.
A wystarczyło uszczegółowić wypowiedź. „Potrzebuję bliskości – chciałabym, żebyś ze mną rozmawiał, opowiadał mi o swojej pracy, pytał o moją, podzielał moje pasje. Potrzebuję czułości – chciałabym, żebyś częściej mnie przytulał, przynosił kwiaty i mówił, że jestem dla ciebie ważna”. Wtedy pewnie by ją zrozumiał. Warto też wiedzieć, że są ludzie – głównie mężczyźni – którzy pobudzenie emocjonalne, będące efektem np. kłótni, interpretują jako podniecenie seksualne. Niektóre pary rozładowują napięcia po sprzeczce właśnie seksem.


DRUGA KOBIETA W JEGO ŻYCIU

Kasia była na urlopie wychowawczym, zajmowała się domem i synkiem. Adam natomiast realizował się zawodowo: był handlowcem. Wracał z biura około 18.00 i opowiadał żonie: co zdarzyło się w pracy, co powiedział Staszek, a co szef? Kasia była szczęśliwa, że tak dobrze się rozumieją, że jest dla męża przyjaciółką, powiernicą. Gdy do biura została przyjęta nowa pracownica, Agata, Kasia oczywiście wiedziała o tym pierwsza. Że jest świeżo po studiach, ma figurę modelki, loki i nosi czerwone szpilki. Zaświeciła jej się w głowie lampka: „Adam opowiadał, jakby był Agatą lekko zauroczony…”. Kolejne tygodnie utwierdziły Kasię w tym przekonaniu. „Agata powiedziała…”, „Zdaniem Agaty…”, „A wiesz, Agata zgadza się z tobą, ona też uważa, że…”. Kasia próbowała być twarda, ale czuła, że jest coraz bardziej zazdrosna. Gdy jednak powiedziała o tym Adamowi, wybuchnął śmiechem. „No, co ty? Kicia, nie masz o co, to superbabka, ale ja kocham ciebie!” – beztrosko odrzekł Adam. Kasia nie była jednak taka pewna. „Znajdź jakiegoś amanta na Sympatii i też opowiadaj o tym Adamowi. Zobaczymy, jak zareaguje!” – namawiała ją koleżanka. Kasia tak właśnie postanowiła uczynić. Zalogowała się na portalu randkowym i… zaczęła flirtować w sieci. Żeby wzbudzić zazdrość męża i odsunąć w ten sposób Agatę na dalszy plan.

ZDANIEM PSYCHOLOGA: CHCEMY CZUĆ SIĘ BEZPIECZNIE


Psychologowie wyróżniają dwa rodzaje zdrady: emocjonalną i seksualną. Czasami mówi się, że dla kobiet bardziej bolesna jest ta pierwsza, a dla mężczyzn – druga. To, co robi Adam, Kasia interpretuje właśnie jako zdradę emocjonalną. Wątpliwości budzi zachowanie Adama. Co właściwie chce osiągnąć, opowiadając żonie tak często o atrakcyjnej koleżance z biura? Szczerość w związku – to nie znaczy brak reguł. Nie wszystko można i trzeba powiedzieć. Należy natomiast zawsze mieć na uwadze, by nie czynić drugiemu zła, nie ranić, nie krzywdzić. Być uważnym na partnera. Zanim mu się zwierzymy, dobrze jest pomyśleć: „Czy to wyznanie nie będzie dla niego bolesne?”. Ale z tekstu wynika, że Kasia w zasadzie nie mówi mężowi otwarcie o swoich wrażeniach.
A może powinna, np. tak: „Kiedy opowiadasz o Agacie, jest mi przykro. Mam poczucie, że ona jest dla ciebie ważna. Nie czuję się przez to bezpiecznie”. To Adam musi zrozumieć, że robi żonie krzywdę, i przestać. Pomysł odpłacania pięknym za nadobne, czyli – szukanie fl irtu w sieci, wydaje mi się bardzo niebezpieczny. Jeśli sprawa wyjdzie na jaw, skutki mogą być opłakane. Adam może zareagować wcale nie tak, jak życzyłaby sobie tego Kasia. A co, jeśli posądzi żonę o romans? Zażąda rozwodu? To igranie z ogniem. Poza tym: Kasia całkiem przypadkowo może w ten sposób kogoś poznać. I na koniec: spójrzmy też z perspektywy wirtualnego znajomego Kasi. Jak on będzie się czuł, gdy dowie się, że był jedynie narzędziem zemsty zazdrosnej mężatki?


NIEZAPOWIEDZIANA WIZYTA KUMPLI

Ewa i Krzysiek nie mieli możliwości, by mieszkać razem przed ślubem. Żyli u rodziców, każde u swoich. Po ślubie wynajęli mieszkanie. Ona z upodobaniem je urządzała: kupowała kwiaty, makatki, żeby surowe wnętrze kawalerki zamienić w prawdziwy dom. Jego pierwszą inwestycją był wielki telewizor, który został ustawiony w centralnym miejscu pokoju. Już wtedy zazgrzytało. Ewa miała do męża pretensje, uważała, że pieniądze, które otrzymali na weselu, powinni wpłacić na lokatę. On był lekko obrażony, mówił, że sądził, że i ona ucieszy się z nowego nabytku. Mieli dwa ciche dni i wszystko wróciło do normy.
Tydzień później wypadała rocznica ich poznania się. Ewa pomyślała, że to świetna okazja, by urządzić romantyczną kolację. Zrobiła spaghetti, zapaliła świece i... dotarło do niej, że zapomniała kupić czerwone wino – pobiegła więc do sklepu. Po powrocie zastała… Krzyśka pałaszującego makaron. I jego trzech kumpli, też nad talerzami. „Dzięki, Ewka, że o tym pomyślałaś. Dzisiaj najważniejszy mecz Lecha Poznań!” – ucieszył się mąż na jej widok. Ewa bez słowa poszła pakować walizkę. Krzysiek nawet nie zauważył, jak wyszła. Dzwonił potem do jej rodziców, ale ona nie chciała podnieść słuchawki. „Ewa, co cię ugryzło? Nic nie rozumiem!” – przysłał jej wiadomość SMS-em.

ZDANIEM PSYCHOLOGA: NA NIESPODZIANKI NAJLEPIEJ SIĘ UMÓWIĆ

Odnoszę wrażenie, że decydując się na ślub, Ewa i Krzysiek w ogóle nie porozmawiali o tym, co jest dla każdego z nich ważne, czego oczekują od małżeństwa, jak sobie je wyobrażają. Nie ustalili nawet, co zrobią z otrzymanymi od gości weselnych pieniędzmi! Tutaj znowu kłania nam się… konieczność rozmawiania. Niespodzianki są urocze – ale w ich charakter wpisane jest ryzyko niepowodzenia. Dlatego, gdy zbliża się ważna rocznica, a partner np. nie ma głowy do dat, lepiej przypomnieć mu o tym doniosłym wydarzeniu. „W środę jest nasza rocznica. Co planujemy?” – mogła zapytać Ewa. Nie doradzałabym delikatnych aluzji typu: „Zosia dostała od Zbyszka na rocznicę pierścionek” – bo jest ogromne prawdopodobieństwo, że mężczyzna nie zrozumie, po co mu się to mówi. Ewa pewnie wiedziała przed ślubem, że Krzysiek jest kibicem.
Gdyby więc w odpowiedzi na swoje przypomnienie usłyszała: „W środę jest mecz…” – mogliby razem poszukać rozwiązania. Dla niego to naprawdę może być ważne, nawet jeśli ona nie bardzo to rozumie. Warto wtedy zastanowić się: jak pogodzić te sprawy? Meczu się nie przesunie. Ale można świętować rocznicę dwa dni później. A jeśli już stało się tak, jak się stało, warto poprosić męża do kuchni i powiedzieć: „Dzisiaj nasza rocznica. Chciałam to uczcić. Co zamierzasz?”. Wyprowadzanie się to niepotrzebna eskalacja konfliktu.


komentarz psychologiczny: Sylwia Sitkowska, www.przystan-psychologiczna.pl