Marta, słyszałaś o IQ Elite? Jest stworzony dla ciebie! – Karolina nie dała dojść do głosu przyjaciółce. Spotkały się na kawie, pogadać, a tymczasem ona pyta o Wi-Fi. Zamiast rozmawiać, szuka czegoś na komórce, a potem podtyka jej pod nos jakiś portal randkowy. Marta długo była sceptyczna, przyglądając się poszukiwaniom Karoliny. – Mam profil na Sympatii – opowiada wysoka brunetka, 26 lat, z przyciągającymi spojrzenie zielonymi oczami. – Nie kryję się z tym, że szukam miłości w sieci, bo to dziś żadna ujma. Marty, samotnej intelektualistki czytającej do poduszki filozofów, nie mogłam do tego przekonać, aż do dziś! – śmieje się.

Kto by chciał kota w worku!

– Zgoda, przyznaję, byłam bardzo zaskoczona, kiedy dowiedziałam się, że jeden z założycieli serwisu jest członkiem Mensy, organizacji skupiającej najbardziej inteligentnych ludzi na świecie – emocjonuje się Marta, 25 lat. – To mi niesamowicie imponuje, połknęłam haczyk. Chyba nikt do tej pory nie wpadł na to, żeby pozwalać poznawać się ludziom według kryterium, jakim jest poziom inteligencji, również tej emocjonalnej. IQ Elite działa od czterech lat w 20 krajach, 13 językach. Marta założyła profil na polskim portalu Randkologia.pl. – I właściwie od razu znalazłam pokrewne dusze – opowiada. – Nie mówię, że będzie z tego miłość, ale nie mówię też „nie”. Piszemy do siebie z Łukaszem, kończy mechatronikę na Politechnice Warszawskiej, rozmowy z nim są fascynujące. A we mnie pękła jakaś bariera, jestem gotowa na spotkanie w prawdziwym świecie i nie prycham już lekceważąco, słysząc, że ktoś znajomy szuka bliskości przez internet.

Łukasz opowiedział mi o swojej przyjaciółce. Jest Żydówką, ma 25 lat, całkiem niedawno zaczęła odkrywać swoją tożsamość, ale zdała sobie sprawę, że korzenie są dla niej na tyle ważne, że chce dzielić życie z kimś, kto ją naprawdę zrozumie. Przez niewielki anglojęzyczny serwis JewishCafe.com poznała Duńczyka, Żyda, który tak jak ona szukał kogoś ze swojej społeczności. Przyjechał do niej po miesiącu wirtualnej znajomości, dziś są zaręczeni. Zaczęłam czytać o niszowych profilowanych portalach randkowych, które powstają dla określonych grup społecznych. To niesamowite, jak jest ich wiele i jak różnych. Znalazłam portal dla katolików, ale też taki dla palaczy marihuany, dla farmerów, dla superbohaterów i superłajdaków. Dla tych, którzy myślą, że są wybitnie piękni, i dla brzydali. Niesamowicie podoba mi się idea łączenia ludzi, o których z góry wiadomo, że mają ze sobą coś wspólnego. To coś, na czym można się z początku oprzeć. Zrozumiałam też lepiej swoją przyjaciółkę. Julia ma 27 lat, niezłą pracę w Instytucie Chemii Fizycznej, w której spędza masę czasu, chyba zdecyduje się na pisanie doktoratu. Nie trafiła jeszcze na chłopaka marzeń. W dużej mierze żyjemy w sieci, a ona chce zwyczajnie zwiększyć swoje szanse.

Bo to się zwykle tak zaczyna

– Jakiś czas temu to może był temat tabu – wtrąca Karolina. – Pamiętam taką rozmowę sprzed czterech czy pięciu lat, portale randkowe właśnie u nas startowały, mieszkałam wtedy w akademiku. Jedna z dziewczyn przyznała, że jest samotna, potrzebuje miłości i dlatego surfuje po internecie. Inne jej przyklasnęły, że fajnie i może tam kogoś pozna. Ale kiedy wyszła, posypały się komentarze, że tylko desperaci mają konta na takich portalach, a one są młode, ładne i sieci do tego nie potrzebują. Pokończyłyśmy szkoły, a dorosłe życie weryfikuje poglądy. Jeśli funkcjonuje się w rytmie praca– dom–praca–dom–weekend, niewiele czasu zostaje na zawieranie nowych znajomości. A kiedy przeglądam statystyki, widzę, że mój profil na Sympatii oglądało w ciągu ostatniego tygodnia 90 mężczyzn.

Poznajmy się

Zobacz także:

Dostaję od nich w tym czasie około 30 wiadomości, odpowiadam na kilka. Tak poznałam Grześka, operatora filmowego, z którym właśnie wybieramy się na narty. Nie zakochaliśmy się w sobie, ale doskonale się rozumiemy. On podrzuca mi filmy warte obejrzenia, ja mu sprawdzone przepisy, bo oboje lubimy gotować. Niespodziewanie przez Sympatię znalazłam świetnego kumpla. Pierwszy raz spotkaliśmy się… na bieżni. Mało romantycznie, ale kiedy powiedział, że trenuje crossfit, chciałam to koniecznie zobaczyć. Nie miałam zielonego pojęcia, o czym mówi. Grzesiek poznał mnie ze swoją paczką, a oni wszyscy ćwiczą. Zaczęłam przychodzić na zajęcia jakieś pół roku temu, dziś nie gorzej niż oni podnoszę sztangę i podciągam się na drążku. Jesienią wybraliśmy się razem na weekend do Berlina obejrzeć światowe zawody crossfitterów. Na gwiazdkę dostałam od Grześka różową amsterdamkę, wypróbowałam ją od razu, bo na ulicy nie było grama śniegu. Sylwestra też spędziliśmy wspólnie. Wciąż szukam swojej połówki, ale samotna nie jestem.

– Uwielbiam chwile, kiedy wchodzę na portal randkowy – opowiada Karolina – i patrzę, kto fajny tym razem się do mnie odezwał. I czytam, co napisali Zbyszek 750, Eksplozja radości albo Rekin biały. Ja też nie używam swojego prawdziwego imienia, jestem Leeloo, jak Milla Jovovich z „Piątego elementu”. Muszę kogoś najpierw dobrze poznać, powymieniać trochę myśli, zanim zdecyduję się na spotkanie w realu i odkrycie kart. Zaczynam od czatowania online, wysyłania prywatnych wiadomości. Potem wymieniamy się numerami telefonów, powoli się poznajemy, inspirujemy nawzajem. Dzięki Hubertowi po raz pierwszy poszłam do opery. Napisał, że zaprasza mnie na „Madame Butterfly” Pucciniego. Płakałam na ostatnim akcie. A on znał całą historię tej opery, opowiadał mi, jak chłodno została przyjęta jej premiera w mediolańskiej La Scali. Od tamtego wieczoru spotkaliśmy się kilka razy, uwielbiam, jak opowiada mi o teatrze. Słyszałam, że portal C-Date.pl. ma opcję dodania swojego zdjęcia w takiej lekko rozmytej formie i dopiero z upływem czasu, pokazuje się je komuś w pełnej ostrości. Nie rejestrowałam się tam, bo to miejsce dla ludzi, którzy chcą raczej poflirtować w sieci, spełnić swoje fantazje erotyczne, nie szukają stałej relacji, a jedynie przygody.

– Mnie też to nie interesuje, ale znalazłam serwis randkowy, który wzbudził moje zaufanie – mówi przyjaciółka Karoliny, Sylwia, 25 lat, specjalistka od logistyki. – Dlaczego eDarling? Jestem poukładana, konkretna, a tu, rejestrując się, każdy wypełnia naukowo opracowany test osobowości. Nie jakiś tam minikwestionariusz: „Lubisz podróże czy jesteś domatorem?”. Trzeba odpowiedzieć na ponad 280 pytań dotyczących cech charakteru, wyznawanych wartości, życiowych priorytetów, zainteresowań, kryteriów, jakie powinien spełniać wymarzony partner! Są tam takie pytania: „Jak ważna jest dla ciebie religia lub światopogląd partnera?”, „Czy chcesz mieć dzieci?”. To nie przelewki, trzeba się spokojnie zastanowić, co napisać. Ten profil bazuje na pięcioczynnikowym modelu osobowości, tzw. wielkiej piątce, który w latach 90. XX wieku stał się jednym z najważniejszych i najpopularniejszych założeń współczesnej psychologii osobowości. Na jego podstawie możliwe jest dobranie dwóch osób w taki sposób, żeby miały jak największe szanse na zbudowanie trwałego związku. Jestem podekscytowana, myśląc, kogo mogę tam spotkać, w ten weekend założę profil.

Iskrzy w sieci

Baśka jest na trzecim roku zarządzania i zarządza w towarzystwie. Zawsze wynajdzie coś, o czym żadna z koleżanek jeszcze nie słyszała. Ona pierwsza zalogowała się na Tinderze. A teraz cała paczka jest od niego uzależniona. Dziewczyny umówiły się, że ferie spędzą na obozie snowboardowym w Dolomitach. Do wyjazdu został miesiąc, a one już się nakręcają, zastanawiając, ilu przystojnych Włochów znajdzie im aplikacja w smartfonie. – Bo Tinder łączy się z Facebookiem i na podstawie twojego położenia wyszukuje w okolicy potencjalnych znajomych – tłumaczy Baśka. – Nieważne, gdzie jesteś: w Grudziądzu, Paryżu czy na stoku. Na ekranie komórki pokazuje się zdjęcie, które możesz ukryć albo polubić. Wszystko dzieje się anonimowo. Ale jeśli ta osoba też cię polubi, obojgu wyświetla się napis: „It’s a Match!”. I wtedy można ze sobą porozmawiać na czacie. A to tylko krok od poznania! Można także przedstawiać swoich znajomych innym. To cudownie wciągająca zabawa. Ciągle klikam, żeby sprawdzić, czy gdzieś obok mnie znajdzie się ktoś interesujący. W efekcie w kółko z kimś się umawiam. I uwielbiam bawić się w opcję: swatka. Moja przyjaciółka dzięki mnie poznała chłopaka, z którym teraz się spotyka. Tinder o nic nie pyta, nie trzeba podawać prywatnych danych. Ani nie wyświetla na Facebooku informacji, że się z niego korzysta, on tylko pokazuje u siebie twoje zdjęcia profilowe. Tinder – z angielskiego „podpałka” – to genialna aplikacja, która sprawia, że między dwojgiem obcych ludzi może zaiskrzyć. Kiedyś chodziło się na prywatki i do klubów, dzisiaj od randkowania mamy łącze internetowe. Czy myślę, że komórka znajdzie mi miłość, że wyszukam chłopaka w sieci? Czuję, że powietrze wokół aż iskrzy od pozytywnego naładowania, patrzę na ekran komórki i przez głowę przebiega mi myśl: a może za rogiem czeka na mnie właśnie On?