To jedyne miejsce na Mierzei Helskiej, którego jeszcze nie opanowała atmosfera jarmarku. Wciąż jest tu spokój, życie koncentruje się na plaży i maleńkim deptaku. Ludzie tam się spotykają, czasem rozmawiają, ale nie „lansują się”. Juratę lubię jednak najbardziej poza sezonem, zwłaszcza w kwietniu, gdy powietrze pełne jest jodu i zapachu sosen, a wczasowiczów niewielu. Przyjeżdżamy wtedy do Hotelu Bryza z dzieckiem, mój Bruno czuje się tam wyśmienicie. Obsługa dba o najmłodszych, przygotowuje dla nich specjalne atrakcje. Pamiętam jedną z nich: wspólne z szefem kuchni lepienie pierogów z jagodami, a potem – wielka uczta. Nie tylko dzieciom jest tu dobrze, rodzice w Bryzie także czują się cudownie, są „zaopiekowani”.  Jest elegancko, a jednocześnie intymnie, na każdym kroku widać dbałość o szczegóły – można zapomnieć, że się jest w dużym hotelu, a poczuć niczym w domu. Albo w luksusowej willi gdzieś na południu Francji – tak mi się kojarzy wystrój i atmosfera tutejszych wnętrz. Dużo w nich bieli, szarości, dominują kolory natury i naturalne tkaniny. Lubię odpoczywać w takim otoczeniu. Jeśli do tego dodać cudowne SPA, piękny basen i wyborną kuchnię z pysznymi, świeżymi rybami – czego można chcieć więcej?