Dlaczego przyciąga nas określony mężczyzna, a od innego, w zasadzie nie wiemy czemu, ale wolimy trzymać się z daleka? Odpowiedź na to pytanie znajduje się pomiędzy twoim nosem i gardłem...

  Ludzie mogą zamykać oczy na wielkość, na grozę, na piękno i mogą zamykać uszy na melodie albo bałamutne słowa. Ale nie mogą uciec przed zapachem. Zapach wnika do ludzkiego wnętrza wraz z oddechem i ludzie nie mogą się przed nim obronić, jeżeli chcą żyć. Zapach idzie prosto do serc i tam w sposób kategoryczny rozstrzyga o skłonności lub pogardzie, odrazie lub ochocie, miłości lub nienawiści” – pisał w „Pachnidle” Patrick Süskind. To oczywiście tylko literatura, ale nauka zdaje się absolutnie potwierdzać te słowa. Choć sam mechanizm jest odrobinę mniej „wzniosły” niż w prozie Süskinda, efekt jest dokładnie taki, jak sugeruje pisarz. 
Feromony − bezcenne afrodyzjaki, których na szczęście nie musimy kupować w ekskluzywnym sklepie, w przeciwieństwie do szampana, awokado, trufli czy kawioru. Dostajemy je od natury. Ukryte w naszych płynach ustrojowych. W pocie, ślinie, nasieniu, wydzielinie pochwy, w mleku i krwi. Wędrują między ludźmi z powietrzem albo podczas całowania. Co z nimi zrobimy, jak je wykorzystamy, czy im zaufamy, zależy od nas. Od naszej wiedzy na ich temat.Możemy oczywiście dumnie zakładać, że nasza, ludzka seksualność jest subtelna, a co za tym idzie, niewiele ma wspólnego z używaniem „prymitywnych” sygnałów chemicznych, ale prawda jest znacznie bardziej „biologicznie” brutalna. Czy lubimy tak o sobie myśleć, czy tego chcemy, czy nie, jesteśmy po prostu ssakami. I zwierzęce cechy mają w naszym zachowaniu zdecydowanie większe znaczenie, niż przyjęliśmy sądzić.

Dwa otwory pozornie niemające znaczenia. A jednak. To m.in. dzięki nim przyciąga nas określony mężczyzna, a od innego, w zasadzie nie wiadomo dlaczego, wolimy trzymać się z daleka. Narząd Jacobsona nie jest oczywiście jedyną drogą, jaką feromony przedostają się do naszego mózgu. Wędrują one również, podobnie jak inne zapachy, układem węchowym. Działają na naszą seksualność, dostając się przez układ nerwowy z nosa do podwzgórza, czyl i do tej części mózgu, która odpowiedzialna jest u człowieka za wydzielanie hormonów płciowych. Są na to wyraźne dowody, okazuje się bowiem, że osoby, które z jakichś powodów utraciły zmysł węchu, odnotowują u siebie też spadek bądź wręcz zanik libido. Bywa, że spotykamy kogoś „prawie” idealnego i… nie możemy z nim przebywać. No właśnie, prawie idealnego – nie pasuje nam tylko jego zapach. Wbrew pozorom naprawdę może być to powód do szukania kogoś mniej wyjątkowego pod wieloma względami, jednak kogoś, komu nasz nos nie powie tak wyraźnie „nie”. Ta sytuacja ma na szczęście dwa oblicza – bo odpowiedni dla nas naturalny zapach partnera może zdziałać cuda. Poprawić nasz nastrój, wzmocnić koncentrację, wyostrzyć zmysły, istotnie zwiększyć popęd płciowy, a nawet prawdopodobieństwo zajścia w ciążę! W każdym razie z pewnością ma olbrzymi wpływ na to, w czyim towarzystwie czujemy się dobrze i komfortowo.

Głównym źródłem naszych feromonów jest tzw. MHC (z ang. major histocompatibility complex), czyli układ zgodności tkankowej . To grupa wyspecjal izowanych białek układu odpornościowego odpowiedzialna za wykrywanie i rozpoznawanie wirusów oraz bakterii atakujących nasz organizm. Białka te dziedziczymy po obojgu rodzicach. Z badań wynika, że kobiecie zdecydowanie bardziej odpowiada mężczyzna, którego MHC jest możliwie najbardziej odmienne od jej własnego. Z biologicznego punktu widzenia wyjaśnienie tych preferencji jest bardzo proste – takie zróżnicowanie daje szansę, że MHC ewentualnego potomstwa będzie możliwie najbardziej „pomieszane”, a co za tym idzie, jego układ odpornościowy o wiele silniejszy. Czy to prawda, że nosem da się wyczuć strukturę genetyczną człowieka? Tak, choć droga jest skomplikowana. Geny MHC kodują białka we krwi. Białka owe wiążą się z cząstkami zapachowymi, a te wydostają się następnie na zewnątrz ciała poprzez gruczoły potowe. Kiedy przytulasz się do partnera, wdychasz je więc razem z innymi zapachami jego potu. Brzmi mało romantycznie, ale to właśnie jeden z mechanizmów, który współrządzi naszą sypialnią,a dokładnie tym, kogo w niej gościmy. Seks to spotkanie dwóch ciał albo… dwóch różnych zapisów genetycznych.

Jeżeli jednej ze stron źle coś pachnie, to znak, który może nie wróżyć dobrze na przyszłość.

Istotne jest jednak, któremu z par tnerów nie pachnie idealnie. Bo to kobiety są zdecydowanie bardziej wrażliwe na ten aspekt. Aż 60 proc. z nich i tylko 6 proc. mężczyzn potrafi bezbłędnie rozpoznać własny zapach. Dlatego to właśnie kobietę nieodpowiedni zapach mężczyzny momentalnie od straszy, mężczyznę niekoniecznie. Dla kobiet jest on po prostu swoistym sygnałem ostrzegawczym – organizm informuje o niedopasowaniu na poziomie biologicznym. Zatem przytulać się należy intensywnie i jak najczęściej. Wdychać naturalny zapach partnera, tak aby ważne informacje dotarły do mózgu. A on już będzie wiedział, co być może jutro, za tydzień czy miesiąc zdecydujemy w kwestii tego związku. Taka biologia, możliwa wręcz do matematycznego, bardzo dokładnego wyliczenia, przenosi się wprost do naszej sypialni, do naszego łóżka. Psycholog Steven Gangestad razem ze współpracownikami przeprowadził badanie, którego wynik jest dość zaskakujący. Okazuje się, że istnieje jednoznaczny związek pomiędzy dopasowaniem MHC partnerów a jakością ich seksualnego życia. Determinować może on wręcz skłonność do ewentualnej niewierności. Naukowcy poprosili około pięćdziesięciu par z długim stażem o odpowiedź na pytania dotyczące najintymniejszej sfery ich związku. Pytania były następujące: jak silne pożądanie czują do swojego partnera, w jakim stopniu zadowoleni są ze swojego życia seksualnego, czy zdarza się im fantazjować o innych partnerach, czy romansowali, a jeżeli tak, to kiedy i jak często? Wyniki były jednoznaczne: im więcej kobieta miała wspólnych genów MHC ze swoim mężczyzną, tym mniej atrakcyjny był dla niej seksualnie, tym częściej nie miała ochoty się z nim kochać, tym więcej marzyła, fantazjowała o innych kochankach, tym mniejszą odczuwała satysfakcję podczas uprawiania z nim seksu!

Co ma wspólnego męski pot z dobrym nastrojem kobiety i jej życiem seksualnym? Otóż pochodne testosteronu – androstenol, androstadienon i androstenon, które występują właśnie w pocie, zmieniają chemię kobiecego organizmu! Neurobiolog Claire Wyart z grupą badaczy przeprowadzili następujący eksperyment: poprosili kilkadziesiąt kobiet o obejrzenie filmu i wykonanie w tym czasie dwudziestu wdechów syntetycznego androstadienonu. Kolejnego dnia podczas oglądania tego samego filmu wdychały preparat drożdżowy. Po tym drugim seansie nie wydarzyło się nic wyjątkowego, po pierwszym kobiety zauważyły u siebie zdecydowanie lepszy nastrój i seksualne pobudzenie. To nie wszystko. Również badanie ich hormonów wskazało na podwyższony poziom kortyzolu, odpowiadającego za pobudzenie, poprawę pamięci i koncentracji. Do tego zanotowano u nich wyższe ciśnienie krwi, tętna i przyśpieszenie oddechu. W innym badaniu stwierdzono wręcz, że kobiety wdychające ekstrakt wykonany z męskiego potu czuły się bardziej odprężone. Co więcej, okazuje się, że zapach ten wydaje się najprzyjemniejszy w czasie, kiedy kobieta ma dni płodne. Zwiększa on wtedy jej ochotę na seks. Może powodować nawet intensywniejsze wydzielanie się hormonu luteinizującego, a im więcej się go uwalnia, tym szybsza jest owulacja.

Zobacz także:

Jeżeli jeszcze któraś kobieta ma wątpliwości co do faktu, jak duże znaczenie w łóżku ma nos, powinna zmienić zdanie. Uznać, że w seksie podążamy nie tylko za głosem serca, ale również za swoim nosem!

Może sprawić, że tracimy zmysły, nie rozumiejąc, o co w takiej fascynacji właściwie chodzi. Czy dzieje się tak nawet wtedy, kiedy zaufanie własnemu nosowi może doprowadzić nas nie tylko do wyobrażanego, ale do rzeczywistego cudzołóstwa? Już wiemy, że odpowiedź brzmi: z czysto biologicznej perspektywy – tak! 
Wniosek jest jeden. Romantyzm i zmysłowość ostatecznie przegrywają w starciu z naturą. Jest ona silniejsza i, niestety, należy ten fakt przyjąć do wiadomości. Co prawda, do zasad udanego związku zalicza się obowiązek rozmawiania z partnerem szczerze i o wszystkim, ale akurat w tym wypadku aż tak bardzo otwarcie zwierzać się ze swoich słabości nie trzeba. Po co mężczyzna miałby wiedzieć, że – zamiast kolacji przy świecach, czułych SMS-ów wysyłanych w ciągu dnia, ładnego drobiazgu i starannej gry wstępnej – wystarczy, aby przed wejściem do sypialni porządnie się spocił.