Fajnie jest pracować, jak ostatnio przy filmie science fiction „Intruz”, kręcić odjechane sceny, bawić się, ale trzeba pamiętać, że prawdziwe życie jest gdzie indziej. Często słyszę, jak dzieciaki w „X Factor” mówią: „Śpiewanie jest całym moim życiem”. Zawsze wtedy myślę: „Naprawdę?”. Bo kocham aktorstwo, ale potrzebuję też innych rzeczy: podróży, przyjaciół i rodziny, całej tej normalności. Więcej – jestem pewny, że tak właśnie powinno być. Może zabrzmi to pretensjonalnie, ale mam świadomość tego, że jestem w bardzo wyjątkowym okresie życia, kiedy jeszcze prawie wcale nie muszę czuć się odpowiedzialny za innych i mogę robić, co mi się podoba, co sprawi mi radość. Nurkuję w południowych Włoszech i Grecji. To zajęcie dla samotnika. Lubię ludzi, ale dobrze mi ze sobą. I lubię robić rzeczy po swojemu. Pod wodą jest genialnie. Czasem nurkuję też na basenie w Londynie – tam oczywiście nie można zanurzyć się tak głęboko jak w morzu, to raczej jakiś rodzaj medytacji – no i widzę czasami, jak ludzie przestraszają się, gdy zauważą, że gdzieś z dołu przygląda im się facet w gigantycznych płetwach (śmiech). Jestem Anglikiem, często słyszę, wręcz namacalnie czuję presję, żeby przenieść się do Los Angeles, ale to nie dla mnie. Nawet jeśli gram w Stanach, teraz jestem w Miami, to moim domem jest Londyn i musiałabyś się mocno napracować, żeby przekonać mnie, że jest inaczej. Bo ważne jest, żeby nie dać sobie zawrócić w głowie. Hm, pewnie nigdy nie odważę się spróbować czegoś takiego jak BASE jumping. Zbyt mnie to przeraża. I chyba nie warto ryzykować.