Prawniczka i marketingowiec. Obydwie pracowały w międzynarodowych korporacjach. Marta Skłodowska kilkanaście lat była rzecznikiem prasowym, potem działała na rynku nieruchomości. Magda Augustyniak osiem lat zajmowała się marketingiem w branży kosmetycznej, z powodzeniem pokonywała kolejne szczeble w europejskiej strukturze firmy. Gdy założyła rodzinę, priorytety musiały się zmienić. Odchodząc na urlop wychowawczy, wiedziała, że na etat nie wróci. Marta z kolei była zmęczona codzienną rutyną w „poważnych” branżach, szukała odskoczni.

Inspiracją stała się jedna bransoletka. Ta, którą podarowała Marcie szwagierka, projektantka biżuterii. – Zaczęłyśmy wymyślać własne wzory, świetnie się przy tym bawiąc – wspomina Marta. Kolejne projekty coraz bardziej podobały się znajomym i stylistom. Wtedy idea stworzenia wspólnej firmy nabrała rumieńców. Przy kawie, rozmawiając o tym, co ważne i co ładne, postanowiły zająć się nim na serio. – Zaświeciły mi się oczy, bo pomysł Marty był doskonały, a moje marketingowe doświadczenie podpowiadało, że na rynku jest luka, dobry grunt dla przyszłej firmy – tłumaczy Magda. – Był to dla nas skok na głęboką wodę. Ale nie do pustego basenu – Marta dodaje ze śmiechem.

Obserwowały rynek, analizowały. Czuły, że zaczyna się boom na nowoczesną biżuterię. Nie myliły się.  Sądziły jednak, że to będzie spokojny, mały biznes, który powoli, krok po kroku rozwiną. Nic podobnego! Od razu wpadły w wir pracy. Gdy myślały, że trudne początki mają za sobą, trzeba było planować kolejne kolekcje biżuterii, szukać projektantów. Ale też zająć się sprawami bardziej przyziemnymi. – Same kupowałyśmy lodówkę do firmowego salonu, ekspress, ba, nawet papier toaletowy – śmieje się Magda.

Były chwile straszne, jak ta, gdy na bardzo ważny pokaz bransolety dojechały dosłownie w ostatniej chwili. I śmieszne. – Dwa dni przed wielkim otwarciem warszawskiego salonu na Mokotowskiej przywieziono kanapę zamówioną przez internet. Miała być piękna, elegancka – opowiada Magda. – A była mała i okropna, wręcz karykaturalna. Usiadłyśmy na niej i… wybuchnęłyśmy szalonym śmiechem – kończy. Teraz nie są już same, mają kilkunastoosobowy, zgrany zespół pracowników i nadal mało czasu.

Ale nie narzekają. Lubią wyzwania, a prowadzenie biznesu dostarcza ich niemało. Firma dziś, trzy lata od otwarcia, to dwa eleganckie salony z biżuterią w Warszawie, kolejny właśnie otwiera się w centrum handlowym Silesia w Katowicach, jest też sklep internetowy, a w planach butiki w Rzeszowie i Krakowie, także za granicą (ale na razie to tajemnica). Choć sprzedają też kolekcje światowych projektantów, marka Mokobelle cieszy się największym uznaniem. Ozdoby robione są ręcznie, przez polskich jubilerów. – Te projekty powstają często z inspiracji klientek – mówi Magda, pokazując pięknie wyeksponowaną biżuterię w salonie na Mokotowskiej. – Słuchamy ich, staramy się uwzględniać upodobania, życzenia. One to doceniają, kupują bransoletki dla siebie, dla najbliższych. I wracają, często z przyjaciółkami. Zdarza się, że wnuczka przyprowadza babcię, a mama córkę.