Praca przynosi za dużo bólu, a za mało daje radości i wolności. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego to mnie tak męczy. I doszłam do wniosku, że tam zawsze jestem elementem czyjejś wyobraźni, częścią większej całości. Doszłam do czegoś, co było rewolucyjne – że nie jestem osobą, która dobrze się czuje w chórze. Lubię być na scenie główną postacią, lubię, jak światła są skierowane na mnie. To było wyzwalające i oczyszczające. Skoro tak jest, to muszę znaleźć taki rodzaj ekspresji, który mi to umożliwi. Muzyka zawsze we mnie siedziała, tylko nie umiałam do niej trafić.

BARDZO CHCIAŁAM... nauczyć się mówić o swoim świecie swoim językiem i na własnych warunkach. I to się udało. Całkiem niedawno – na ostatniej płycie. I jeszcze marzyłam, żeby dobrze się czuć z własną wolnością. Dziś umiem ją ogarnąć, nie męczy mnie.

ŻAŁUJĘ... może tego, że zbyt długo wydawało mi się, że muszę wszystkiemu sprostać. Nie znosiłam momentów przestoju, nie umiałam ich sobie zaplanować. Teraz je doceniam. Przez lata pracy w teatrze nauczyłam się, żeby nigdy nie zawodzić tych, którzy kupili bilety. Dziś wiem, że środek ciężkości leży gdzie indziej.

MAM NADZIEJĘ, że nie będę mieć problemu z przemijaniem. Bo tez nigdy podstawowym kryterium określającym mnie nie była uroda. Moje piękno jest gdzie indziej, nie w tym obiegowym znaczeniu.

DZIŚ JESTEM KOBIETA DEKADY GLAMOUR... i to jest dla mnie kompletnie nieistotne, co nie znaczy, że nie mam do tego wyboru szacunku. Ale to ludzie są dla mnie istotni.

JESTEM SZCZĘŚLIWA, GDY... widzę, że to, co robię, ma znaczenie dla innych. Jestem teraz w trasie, gram w dużych miastach, ale też tych całkiem niewielkich. Na koncerty przychodzą osoby w każdym wieku, każdej płci. Kiedy słyszę od ludzi po koncercie, że śpiewam o tym, co jest dla nich bardzo ważne, i że daję im prawo do poczucia się dobrze z samymi sobą – jestem szczęśliwa. Zdarzyło mi się wzruszyć na scenie i mieć zdławione gardło właśnie przez reakcje ludzi. Ostatnio w Gdańsku śpiewałam: „Nie urodzę syna...”, a ludzie wtórowali, zagłuszając mnie kompletnie. Mężczyźni i kobiety. Nie było co zbierać (śmiech). W warszawskim Och-teatrze w rocznicę 10 kwietnia śpiewałam „Sorry Polsko” i „Szarą flagę”. A publiczność na stojąco razem ze mną. To było głębokie przeżycie. Nagrody są naprawdę nieistotne w porównaniu z tym, co dają mi ludzie. To jest szczęście, ale powiem, że przeżyłabym, gdybym tego nie dostawała. Bo ta płyta była ważna także dla mnie.

MYŚLĘ O SOBIE... że nie ma takiej ceny, której nie zapłacę, żeby być wolną osobą. Wzbudzam krańcowe emocje, bo jestem totalnie szczera. I odpowiadam szczerze na każde pytanie. Jeśli nie chcę odpowiedzieć, mówię „won!”. Dojrzewa się do asertywności. A ja nie jestem łagodną osobą. Raczej bardzo osobnym typem. Parafrazując swój utwór: idę własną drogą i zawsze obok. Kiedyś to było bolesne, nie czułam się z tym komfortowo, a dziś owszem. Nie walczę z tym, nie próbuję nic zmienić. To bardzo wyzwalające.

Zobacz także:

BOJĘ SIĘ... tylko jednej rzeczy: bardzo bym nie chciała żyć dłużej niż mój ukochany. Poza tym nie mam strachów, jestem szczęśliwą osobą, robię to, co kocham, i mogę się z tego utrzymać. Mam dobry kontakt ze swoimi rodzicami.

NAUCZYŁAM SIĘ... wiele dzięki spotkaniom z ludźmi. Mam bardzo niewielu przyjaciół. Moi rodzice, Edek. Z Marią Seweryn mamy bardzo silny związek. Był jeszcze Piotr Łazarkiewicz, umarł, nie ma go, ale jednak trochę jest. Z perspektywy czasu widzę, że to, co mnie zmieniło, było takim semaforem, czy może zwrotnicą – to właśnie spotkania z ludźmi i najczęściej wcale nie te najprzyjemniejsze. Bo katastrofy nas konstruują, zmieniają. To dzięki nim nabiera się dystansu i wartościuje to, co w życiu najważniejsze. To nie do przecenienia. Kataklizmy są wspaniałe.

ZA 10 LAT... będę miała 50 na karku, czekam na to. Teraz następuje w moim życiu punkt zwrotny. Czuję, że jako artystka nie muszę już niczego udowadniać. Za 10 lat może będę miała większą stabilność materialną, bo to nie jest oczywiste. Chciałabym tego.