Gdzie pani pisze? Laptop na łóżku? Czy może wysprzątane do bólu biurko? Ma pani jakiś rytuał?

Katarzyna Grochola: Nie wnoszę do łóżka żadnych zabawek elektronicznych. Komputer to moje narzędzie pracy, zawsze na stole lub biurku, nigdy na poduszeczkach, o nie. Biurko rzadko jest wysprzątane – mam dużo notatek robionych na serwetkach, rachunkach, świstkach, cudzych wizytówkach, skrawkach oderwanych z większych kartek, starych maszynopisach itd. Nie jest lekko. Ale ogarniam. Kiedy jestem w trakcie pisania, odcinam się, muszę się skupić. Żadnej muzyki, telewizora, telefonu. Wpadam w pisanie. „Houston, mamy problem” wymagało ode mnie większej niż zwykle pracy. Facet jest bardziej pracochłonny, z tego to wynika. Samo odtwarzanie nagrań o ptakach i ich spisywanie to była ciężka praca przez pół roku.

Mówi pani: „Zainspirowali mnie mężczyźni, ich odmienny świat oraz skrzętnie ukrywana wrażliwość”. Ciekawi mnie, co było tym impulsem, żeby zacząć? Jakiś wyjątkowy „on”?

Katarzyna Grochola: Wszyscy „oni” są wyjątkowi. Chciałam zobaczyć nas, kobiety, w ich oczach, a mężczyźni mi bardzo w tym pomogli, naprawdę dzielili się ze mną swoimi historiami. To było ciekawe doświadczenie i tak oto powstał następny „antydepresant” – jak mi powiedział jeden z nich. A impuls? Kiedyś Marek Kondrat przeczytał w radiu moje opowiadanie „Nie lubię kobiet”, również pisane z punktu widzenia mężczyzny. Podobno cały posterunek policji w Poznaniu kupił „Upoważnienie do szczęścia”, bo chłopaki myśleli że piszę dla facetów. Więc napisałam również dla nich.

Nie oszczędza pani kobiet, bez litości wytyka, jak się stroimy przed impreza, jak gramy, jak naciskamy na naszych facetów, że już ślub, już związek. Obrywa się nawet matkom! Chciała pani włożyć kij w mrowisko? Potrzebne nam lustro?

Katarzyna Grochola: Oj, każdemu potrzebne lustro. Przecież inaczej nie możemy się zobaczyć. A widzieć się ich oczami to również frajda. Nie ma kija, nie ma mrowiska, jest dwoje ludzi, którzy jak zwykle swoje do związku wnoszą, mają natomiast inny sposób patrzenia na świat, do czego innego przywiązują wagę. Mózg ma płeć.

Co pani mężczyzna powiedział po przeczytaniu „Houston...”, a co przyjaciółka?

Zobacz także:

Katarzyna Grochola: Mężczyzna, który czytał książkę przed wydaniem, zgodził się ją czytać głośno – będzie pierwszy mój audiobook. I tym facetem jest Wojtek Mecwaldowski. Proszę go zapytać, bo nie śmiem jego słów przytaczać. Przyjaciółka się ubawiła do łez. Próbuje pani odczarować stereotypy związane z mężczyznami. Przyzna pani, z jakim sama najmocniej się mierzyła? Stereotypy są w ogóle wredne, ale chyba najbardziej walczę przeciwko temu, że „wszyscy oni są tacy sami”. To jest kaleczące zarówno dla facetów, jak i dla kobiet. I nieprawdziwe. Jako dowcip działa, jako prawda niszczy.

Czytałam ostatni zapis czata z panią, dziewczyny piszą o swoich intymnych problemach, kłopotach w związkach, a pani im radzi. Podoba mi się taka odwaga, ale zapytam: czy czuje pani odpowiedzialność?

Katarzyna Grochola: Zawsze czuję się odpowiedzialna za to, co mówię i piszę, mimo że zdarzają mi się wpadki. Nie jestem wszystkowiedząca, naprawdę nie wiem, co dla kogo będzie najlepsze. Można coś podpowiedzieć, ale nie można brać odpowiedzialności za cudze życie. To, co jest dobre dla mnie, może okazać się bolesne dla kogoś innego i odwrotnie. A czasem ludzie pytają: „czy ja powinnam z nim być?”. Co robić, żeby przeżyć śmierć dziecka? W jaki sposób poradziłam sobie z chorobą nowotworową, bo właśnie mają ostatnie stadium i wierzą, że ja udzielę pomocy... Jestem bezradna. Wiem jedynie, że warto kochać i mieć nadzieję.

Co pani rozliczyła w swoim życiu ta książką?

Katarzyna Grochola: A co miałabym rozliczać? Jestem pisarką, to lubię robić, z tego żyję, to mi sprawia radość. To moja piętnasta książka. Nie rozliczam się z rzeczywistością. Może „Houston...” spowoduje, że ludzie roześmieją się i spojrzą na świat przyjaźniej. Może ich rozbawi wkurzony na kobiety główny bohater. A dziewczyny spojrzą na facetów z większą sympatią mimo wszystko. Z samą sobą jestem rozliczona. To przyjemne uczucie.