Przekona mnie pan, że Bóg istnieje?

Szymon Hołownia: Nie dostarczę pani dowodów, że istnieje. Tak jak pani nie dostarczy mi dowodów, że nie istnieje.

Nie ma sensu rozmawiać?

Szymon Hołownia: Dlaczego? Przeciwnie. Uwielbiam dyskutować, bo wiara nie jest czymś nieracjonalnym. Mam argumenty, choć nie mam dowodów. Wierzyć przecież należy nie tylko sercem, ale też, o czym z lenistwa zdarza nam się zapominać, rozumem.

Ale z Bogiem nie jest łatwo. Z jednej strony jest wartością, po którą sięgnąć może każdy, niby za darmo, z drugiej strony bardzo wiele od nas wymaga.

Szymon Hołownia: Na przykład?

Narzuca zasady. Trzeba się do nich stosować. W dodatku niewybiórczo!

Zobacz także:

Szymon Hołownia: Niczego nie narzuca. Raczej daje instrukcję obsługi świata. Tylko że jej nie można opanować, myśląc o Bogu jedynie w niedzielę. Ludzie mówią: „modlę się, żeby mieć lepsze życie”. Jest dokładnie odwrotnie. Trzeba dobrze żyć, by móc się modlić. Wiara jest projektem obejmującym całą dobę. Jednak to, co musimy z siebie dać, w porównaniu z tym, co dostajemy, to naprawdę niewiele. Inwestycja w wiarę jest bardzo zyskowna. Kłopot w tym, że do całej sfery wartości niematerialnych dobudowany został czarny PR, który każe kojarzyć je z ekskluzywnym klubem dla sadomasochistów. A ci, jak wiadomo, muszą się biczować, pościć, odmawiać sobie wszystkiego, czyli nienawidzą życia. Męczą się strasznie w imię obietnicy, że kiedyś tam trafią w lepsze miejsce.

Niebo, no właśnie. Śliska sprawa, nikt go nie widział, nikt nic nie wie...

Szymon Hołownia: Tak. Gra w ciemno. Interes gorszy niż z ZUS-em, bo ten obiecuje tych parę groszy, ale jeszcze przed zgonem. A tak na serio uważam, że prospekt emisyjny projektu, o którym rozmawiamy, gwarantuje solidne odsetki a vista, na bieżąco.

Czyli nie ma co gdybać, czy niebo istnieje, czy się opłaca. Rozumiem, że z Bogiem warto się zaprzyjaźnić, żeby się nam tu dobrze żyło, po prostu.

Szymon Hołownia: Żaden system religijny poza tym, zbudowanym przez hochsztaplerów nie obieca pani milionów na koncie czy prywatnych wysp. W przygodzie z Bogiem chodzi o to, żeby być szczęśliwym, spełnionym, niezależnie od zewnętrznych okoliczności. Warto odświeżyć sobie myślenie, uświadomić, że nie jesteśmy na ziemi za karę. Nie jesteśmy w więzieniu, z którego za dobre sprawowanie, czyli unikanie przyjemności, zostaniemy ewentulanie po śmierci wypuszczeni. Bóg nie przeklina tego świata, ale się w niego wpisuje. Wiara pozwala postrzegać świat bez neurozy. Jeśli sobie pani zda sprawę, że jest ktoś, kto pani codziennie dobrze życzy, kto nie chce z panią ubijać interesów jak co drugi napotkany człowiek, to będzie uwalniające uczucie. Fakt, że ludzie próbują „opędzić” temat Pana Boga dziesięcioma złotymi złożonymi w ofierze, bo tak jest im łatwiej, nie znaczy wcale, że on właśnie tego od nas oczekuje. Mam wrażenie, że sfera wiary strasznie się odrealniła. Mówimy: „Bóg siedzi gdzieś wysoko, ma swoje święte sprawy i daleko mu do naszego małego ziemskiego życia. Nie rozumie nas, nie »czuje« naszych pragnień, więc nie mamy wyjścia, musimy iść własną drogą”. I tu leży zasadnicza trudność. Następuje rozdarcie. To tak, jakbyśmy przedzielili banknot na dwie części i próbowali nim handlować. Wmawia się nam, że z taką połówką możemy coś sensownego zrobić. Dwa tygodnie zadowolenia? Tak, ale nie kupimy sobie szczęścia. Może kupimy seks, ale nie kupimy miłości.

Mówi pan: „wmawia się nam”. Kto nam wmawia?

Szymon Hołownia: Sami sobie wmawiamy, bo tak jest wygodniej. Możemy wtedy zrobić z siebie umęczone pokusami sierotki. Tylko że te pokusy często sami produkujemy. Oburzamy się na Kościół, bo zabrania uprawiania seksu poza małżeństwem. Manfred Lütz, niemiecki teolog, powiedział kiedyś, że mamy trzy składniki: miłość, zmysłowość i otwarcie na potomstwo. One są jak chmiel, słód i woda. W kościele mówi się ludziom, jak zrobić z nich piwo. Tymczasem my dzisiaj albo jemy chmiel, albo pijemy wodę. Jaki to ma sens, skoro to wszystko zostało wymyślone, aby tworzyć całość? I zagra tylko w całości. A my absurdalnie kawałkujemy sobie życie. Tu jest sfera dla Boga, tu dla pieniędzy, tu dla dzieci, tu jest kochanka, bo „mam swoje potrzeby”. W końcu gubimy się w tym bałaganie, utkani z lęków o sprawy, rzeczy, nad którymi nie mamy żadnej kontroli. Kiedy uwierzymy, że Bóg naprawdę daje nam instrukcję obsługi rzeczywistości, będzie nam zwyczajnie łatwiej. Ale to jest kwestia naszego wyboru. Jeśli siedząc w wannie, dojdę do wniosku, że mam ochotę wrzucić do niej gorące żelazko, bo woda jest za zimna, mogę tak zrobić. Tylko czyją winą będzie efekt tej zabawy? Producenta tego żelazka czy moją? A co my wtedy robimy? Lamentujemy i pytamy Pana Boga, jak mógł pozwolić na takie nieszczęście. My tu sobie sami urządzamy piekło.

To jest perspektywa człowieka zaprzyjaźnionego z Bogiem. Od czego zacząć, gdyby się poczuło, że jest jakaś obietnica spokoju w tym, co pan mówi?

Szymon Hołownia: Zazwyczaj wywracamy się na własnej niecierpliwości. Przychodzimy do Boga na chwilę i natychmiast oczekujemy cudów. Następną pułapką jest popadanie w aktywizm. Wydaje nam się, że teraz musimy się spiąć i udowodnić Bogu, że jesteśmy bezgrzeszni. Nie jesteśmy. Grzech nas oczywiście niszczy, ale zamiast się frustrować i uciekać, musimy się nauczyć, że jeśli tylko autentycznie tego chcemy, Bóg wyciągnie nas za uszy z każdego bagienka.

Albo są zasady, albo ich nie ma. Chciałabym się ich trzymać, ale też np. pójść w niedzielę do galerii i kupić sobie buty, bo w tygodniu nie miałam czasu. Jednak muszę z tego zrezygnować, bo to grzech, tak?

Szymon Hołownia: Słyszałem kiedyś debatę na temat tego, czy kupienie w niedzielę opon zimowych to grzech. Świetnie, ale przy jakiej temperaturze? Przy +20 tak, ale co przy +6? Skoro niektórzy eksperci mówią, że powinno się zakładać je przy +7, a inni, że przy +5. To stawianie sprawy na głowie! Ja rozmowę o niedzieli zaczynam od pytania, czy nie byłoby fajnie, gdyby w naszym życiu obok czasu pracy, czasu wolnego, pojawił się wreszcie trzeci jego rodzaj – czas święta. Można takiego nowego rytmu spróbować. Zobaczyć, jak to smakuje, i być może zrozumieć wtedy, że buty da się kupić w sobotę. Bóg z pewnością nie jest połączeniem policjanta z księgowym, o co go często podejrzewamy. Myślimy, że siedzi i rachuje, wymierzając nam kary według boskiego taryfikatora. Nawet za te najdrobniejsze przewinienia. Wierząc, należy używać rozumu, po to go mamy. Bóg nas w niego wyposażył, więc oczekuje, że go czasami wykorzystamy. Żeby przekonać się, kim on naprawdę jest, polecam zaprzyjaźniać się z nim po kawałku. Krok po kroku, tak jak sprzątamy mieszkanie. A warto się postarać, bo choć wierzący i niewierzący tak samo będą się martwić rosnącym kursem franka, to ten pierwszy nie da się złamać, a drugi zostanie sam ze swoim przerażeniem.

Mówimy często: „Pan Bóg tak, ale Kościół nie! Bo to okropna instytucja”.

Szymon Hołownia: To niech mi ktoś udowodni, że w tej instytucji jest więcej takich bohaterów, jak ci z serialu „Rodzina Borgiów” niż ludzi prawych, mądrych i dobrych. Kościół to mnóstwo kolorów, wrażliwości, gustów, podejść. Warto przewietrzyć sobie głowę i uwolnić się od myślenia o Kościele wyłącznie w kategoriach pewnego radia czy problemów z proboszczem. Bo to tak, jakby podczas wycieczki w Tatry zwiedzić tylko dworzec w Zakopanem i stwierdzić, że te góry nie mają w sobie nic nadzwyczajnego. Ojciec Joachim Badeni mawiał podobno, że chrześcijaństwo to jest „whisky on the rocks” (whisky z lodem). Dla mnie opowieści o tym, że „grzeczne dziewczynki idą do nieba, a te fajne tam, gdzie chcą”, to absurd. Niech mi ktoś pokaże lepsze miejsce niż niebo. Do niczego nie namawiam. Mówię tylko, że wiara jest wielką przygodą. Potężnym zastrzykiem egzystencjalnej adrenaliny. Nie jest obietnicą, że do końca życia będziemy siedzieć beztrosko, sącząc różowe drinki, ale jest pewnością, że mimo wszystko czeka nas... happy end.

Wracamy w obłoki, którymi mieliśmy się dzisiaj nie zajmować.

Szymon Hołownia: Ale mamy przecież już kotwicę wbitą w skałę nie z tego świata, więc spać możemy tu spokojnie.