Kiedy Kasia ustawiła na Facebooku status „rozwiedziona”, większość znajomych myślała, że to tylko żart. Katarzyna, rocznik’85, szczuplutka, z blond kucykiem, na zdjęciach wygląda jak gimnazjalistka. Jej małżeństwo skończyło się przed rokiem, po trzech latach. – Jeśli chcesz krwawych kawałków, u mnie ich nie znajdziesz – uprzedza, zanim opowie krótką historię swojego związku. Byłego męża nazywa „eks”, wciąż się lubią, widują się u wspólnych znajomych. A miesiąc temu Emil pomagał jej w naprawie samochodu, poza tym on ma dziewczynę, o którą Kasia nie jest zazdrosna. Zero traumy. – Uczucie wyparowało, ale to fajny człowiek – wzrusza ramionami.

Po co był ślub? – Pospieszyliśmy się. A przecież lepiej się rozstać teraz, póki jesteśmy młodzi, niż za dwadzieścia lat. Choć początki znajomości nie były specjalnie romantyczne, Kasia wspomina je z sentymentem. Spotkali się na zajęciach z socjologii. Przez kilka tygodni mierzyli się wzrokiem, wreszcie on zaczepił ją na korytarzu. Jedna impreza, druga, trzecia. Razem czuli się świetnie, zamawiali to samo w knajpach, lubili te same filmy, piosenki. – Rzadko się kłóciliśmy. Zresztą tak zostało. Po jakimś czasie doszliśmy do wniosku, że jesteśmy jak bliźnięta. Nawet fizycznie: niewysocy i blond. Oboje też urodziliśmy się w maju. Był okres, gdy w jego i mojej rodzinie sypnęły się śluby. Co sobota gdzieś się bawiliśmy. Pewnego dnia Emil rzucił: „Może też powinniśmy się ochajtać?”. Pomysł mi się spodobał, rodzice byli za. Szybko poszło.

Statystyki z ostatnich siedmiu lat sygnalizują nowe zjawisko: najczęściej rozwodzą się ludzie przed 30. rokiem życia. Ich rozstania stanowią już ponad 50 proc. wszystkich rozwodów w Polsce. Może dlatego, że newralgicznym momentem okazuje się trzeci i piąty rok, czyli kryzys dotyczy z reguły świeżo zawartych małżeństw. Polskie dane nie odbiegają od światowych. Na Zachodzie powstał nawet termin „starter marriages”. Oznacza on nietrwałe związki, które są wstępem, próbą generalną przed „prawdziwym” małżeństwem zawartym w dojrzalszym wieku, kiedy celem jest wspólne trwanie i wychowanie dzieci, a nie zbieranie doświadczeń.

ZABAWA W GOSPODYNIĘ

Typowym „starter marriage” można nazwać dwuipółletni związek Pauliny z Maćkiem, zakończony w sądzie zaledwie kilkanaście miesięcy temu. Ona ma dziś 30 lat i całkiem jasne oczekiwania wobec ewentualnego przyszłego małżonka. Rozmowę zaczyna od tego, czego więcej nie będzie tolerować albo – ujmując rzecz łagodniej – czego postara się unikać. Paulina nigdy nie zwiąże się z rówieśnikiem, kimś młodszym, bezrobotnym, namiętnym graczem komputerowym, maminsynkiem, człowiekiem bez aspiracji ani z lekką ręką do wydawania pieniędzy. Gdy pytam, czy właśnie scharakteryzowała Maćka, rozbawiona kiwa głową. Zakochała się w nim w pięć minut, bo jak można oprzeć się wiecznemu chłopcu, pełnemu optymizmu i radości życia? Wszystko, co robił, było urocze, cudnie zwariowane. O rękę poprosił ją na łódce na środku jeziora, puszkę z pierścionkiem „złowił” na wędkę. Nie dbali o to, że są jeszcze przed dyplomem, całkiem bez pieniędzy, a nawet bez widoków na stałą pracę. – Wiem, że była to lekkomyślność. Ale wydawało mi się, że myślenie o przyziemnych sprawach, jak etat czy kasa, to wyrachowanie. Moja mama zawsze powtarzała, że prawdziwa miłość zniesie każdą niewygodę. Weszliśmy w małżeństwo z marszu, przedtem nie mieszkaliśmy ze sobą nawet jednego dnia. Znaliśmy się tylko z jednej strony. Tej najlepszej.

Paulina miło wspomina pierwsze pół roku. W wynajętym mieszkanku, które pomagali opłacać rodzice, bawiła się w panią domu. Przygotowywała „tematyczne” kolacje, wyprawiali nieskończony ciąg parapetówek. Ale wkrótce Maciek zaczął ją drażnić. – Wciąż oglądałam jego plecy przed komputerem. Na ekranie latali jacyś brodacze z mieczami. Czasem przenosił się na kanapę, by obejrzeć film. Do tego ograniczała się jego aktywność. Wciąż bywał uroczy i śmieszny, ale tylko ja myślałam serio o przyszłości. Z Maćkiem nie dało się poważnie pogadać o pracy, obowiązkach, planach na przyszłość. Nawet hydraulików musiałam wzywać sama. Gdy się go nie dopilnowało, grał do trzeciej nad ranem. W pewnym momencie przestraszyłam się, że tak będzie zawsze. Nie mogłam na nim polegać – żartował, zbywał obietnicami i przeważnie nie dotrzymywał słowa. Niby zgodny, chętny do kompromisu, ale miałam wrażenie, że jak piasek przelatuje mi przez palce. Jakbym mieszkała z młodszym bratem, nie mężem. Ja jestem osobą, która musi mieć zaplanowane trzy ruchy w przód. Wykańczał mnie...

Ona złożyła pozew o rozwód. Na pytanie, czy chciała uratować małżeństwo, stanowczo zaprzecza. – Nie widziałam w tym sensu. Po prostu przestałam chcieć z nim być. Maciek ciągle nie dojrzał do rodziny. Dalej nie pracuje, gra w głupie, dziecinne gry. Może obudzi się za dziesięć lat?

Zobacz także:

ZGODNY ROZWÓD

Psychoterapeuta Steve Carter, autor książki „Mężczyźni, którzy nie potrafią kochać” uważa, że tempo, z jakim teraz rozwiązuje się więzy małżeńskie, to znak czasów. Bo w dzisiejszym świecie nie naprawia się zepsutych rzeczy, ale wymienia na nowe. Problem w związku jest wystarczającym powodem, by odejść. Polscy dwudziestolatkowie to pierwsze pokolenie wychowane przez rodziców, dla których rozwód nie był trudnością ani obyczajową, ani logistyczną. Matki częściej przekonują córki, że lepiej zrezygnować z nieudanej relacji, niż trudzić się nad jej naprawą. Jeszcze przed kilkoma laty każdy rozwód poprzedzała tzw. rozprawa pojednawcza. Dziś zastąpiła ją nieobowiązkowa mediacja, lecz tylko jeśli strony nie są zgodne co do podziału majątku i kwestii opieki nad dziećmi. Sam czas oczekiwania na rozwód skrócił się z pięciu do niecałych trzech miesięcy. Młodzi nie piętrzą problemów, chcą prędko załatwić formalności i zapomnieć o przeszłości.

„Bliźniacza” para – Kasia i Emil – ani się obejrzeli, jak zamieszkali osobno. Nie dorobili się majątku, więc pewnego dnia on spakował walizki plus trzy kartony, załadował do samochodu i było po wszystkim. Kasi było smutno, ale tylko przez tydzień. – Zgubiła nas ta przyjaźń – wyjaśnia. – Po dwóch latach musiałam przyznać, że choć Emil jest kimś ważnym, nie wzbudza we mnie uczuć, jakie powinien wzbudzać mężczyzna. Na imprezie zatańczyłam z bardzo przystojnym kuzynem koleżanki. Gdy przytulił mnie do siebie, ogarnęła mnie fala pożądania, aż nogi się pode mną ugięły. Przytulając się do Emila, odczuwałam spokój, czułość, ale nie namiętność. Oboje doszliśmy do wniosku, że nasz seks stał się nudny. Przez kilka miesięcy zastanawialiśmy się, co z tym fantem zrobić. Decyzja o rozwodzie nie przyszła łatwo, ale byliśmy zgodni. Mamy po dwadzieścia parę lat i chcemy przeżyć trzęsienie ziemi, póki nie jest za późno. A kumplować możemy się platonicznie.

Ich decyzja spotkała się z protestem rodziny i przyjaciół. – Rodzice uważali, że powód jest niepoważny. Mama powiedziała, że robię ogromny błąd, myląc pożądanie z miłością. Ale ja nie miałam wątpliwości. Nawet dziś nie żałuję, choć jestem sama. Cieszę się wolnością i czekam na motyle w brzuchu. Najczęstszą przyczyną rozwodów młodych ludzi jest pojemne pojęcie „niezgodności charakterów”. Psychologowie nazywają je czasem bardziej bezpośrednio – egoizmem. Ludzie myślą o swoich prawach, całkiem bezwzględnie je egzekwują, nie troszcząc się o drugą osobę. Rozwój, samorealizacja, asertywność – te pojęcia zrobiły karierę. W imię tych wartości można więc „wyrosnąć” ze związku, tak jak wyrasta się z za ciasnych butów. Jeden z psychoterapeutów wspomina, że na pytanie o to, jak na jego odejście zareaguje dziecko, ojciec odpowiedział: „Cóż, mały miał pecha”.

LEKCJA ODPORNOŚCI

29-letnia Monika jako powód rozwodu też podaje niedojrzałość. Tyle że swoją. Smukła, atrakcyjna brunetka prosi o anonimowość, rodzina eks jest wpływowa. Ona pragnie zapomnieć o mężu i o pięciu latach, które z nim spędziła. Chodzi na terapię trzy razy w tygodniu. Miała 21 lat, gdy poznała Kubę na wakacjach nad morzem. Miał charyzmę, magnetyzm w spojrzeniu, był nieprzeciętnie inteligentny. Na jej widok stracił głowę. – Niesamowicie mi imponował. Emanował pewnością siebie – wspomina Monika. – Między nami działała chemia. Seks był fantastyczny. Gdy wrócili do domu, magia trwała.

Monika twierdzi, że była zbyt zakochana, by zauważyć znaki ostrzegawcze. I ma żal do matki, że ta też je zlekceważyła. – Kuba był moim pierwszym facetem, nie miałam doświadczenia. Obsesyjną zazdrość brałam za miłość, kontrolę za troskę, despotyzm za siłę. Mamie, co tu gadać, też imponował. Wykształcony, dobrze wychowany, podjeżdżał po mnie drogim samochodem, obsypywał prezentami. Kuba, cztery lata starszy, nalegał na małżeństwo. Ślub kościelny, przyjęcie na dwieście osób, podróż na Malediwy, a potem pięć lat piekła. Kuba okazał się agresywnym tyranem. – Traktował mnie jak swoją własność. Nie mogłam zrobić kroku bez jego wiedzy. Wybierał mi ubranie, dyktował, jak mam się zachowywać. Nieustannie mnie krytykował, aż zwątpiłam w siebie. Instynktownie czułam, że nie powinnam mieć z nim dziecka, choć bardzo tego pragnął. W końcu zaczęłam się buntować.

Po kolejnej awanturze dotarło wreszcie do mnie, że zamknął mnie w klatce, a jego postępowanie nie ma nic wspólnego z miłością. Po dwóch latach udało mi się uwolnić. Kuba odpuścił, znalazł nową ofiarę. Żal mi tej kobiety, ale nic nie mogę zrobić. Przecież mi nie uwierzy. Monika mówi, że wyjście za mąż w młodym wieku miało swoje dobre i złe strony: – Gdybym była starsza, więcej wiedziała o ludziach, może nie dałabym się tak szybko omotać. Ale zyskałam bezcenną wiedzę. Biorę nogi za pas, kiedy widzę kłopoty. Mam wbudowany radar na psychopatów. Jeszcze mogę mieć normalną rodzinę, dzieci. Zastanawiałam się, co by było, gdybym utknęła w chorym związku, mając dużo więcej lat? Może byłabym bardziej zastraszona, niepewna, nie miałabym siły odejść? Tyle że Kuba zabrał mi młodość.

Im ludzie są starsi, tym bardziej wyważone decyzje podejmują w sprawach małżeństwa. Mają ustabilizowaną sytuację finansową, znają swoje wady, zalety i upodobania. Są bardziej tolerancyjni i wyrozumiali. Kobiety po 30 dużo mniejszą wagę przywiązują do atrakcyjnego wyglądu zewnętrznego, który dla dwudziestolatek stanowi często czynnik decydujący. Starszy wiek, w którym staje się na ślubnym kobiercu, daje też większą gwarancję trwałości związku. I w tym kierunku zmierzamy, bo w połowie lat 90., ok. 50 proc. nowożeńców nie miała ukończonych 25 lat. Teraz najczęściej Polacy pobierają się tuż przed 30. urodzinami.

Paulina po związku z Maćkiem jest przekonana, że znów wyjdzie za mąż najwcześniej za cztery lata. Dzięki „starter marriage“ uodporniła się na lekkoduchów, zupełnie jak Monika na despotów. – Dostałam trudną, ale chyba potrzebną lekcję. Nie mam poczucia winy, że coś zawaliłam. Więcej zyskałam. Kiedyś przysięgłabym, że pieniądze nie mają znaczenia. Teraz wiem, że to nieprawda. Dlatego jeśli powiem „tak”, to człowiekowi, którego poznam na wylot. Następny rozwód byłby porażką. Bo ja do małżeństwa się nie zraziłam. Myślę, że z właściwą osobą jest najciekawszą przygodą życia.