Jak zostałam pogodynką? To był przypadek. Wybrałam się do nowo powstającej telewizji, gdzie szukano ludzi do pracy. Pomyślałam, że spróbuję swoich sił na castingu, nigdy wcześniej nie byłam na takim spotkaniu. Po kilku miesiącach dowiedziałam się, że szukano prezentera do newsów. Gdybym wiedziała o tym wcześniej, na pewno bym się nie pojawiła, bo serwisy informacyjne mnie nie interesowały. Weszłam z parasolką i... to chyba zainspirowało późniejszych szefów do stworzenia redakcji pogodowej.

Nie lubię określenia „pogodynka”, jest infantylne. Swoją pracę traktuję poważnie i szanuję widzów. Wymagam od siebie rzetelności, spokoju, rozsądku i obiektywizmu w przekazywaniu informacji. Emocje staram się trzymać na wodzy, bo w pogodzie coś innego interesuje właściciela pensjonatu nad morzem, rolnika czy właściciela elektrowni wodnej. Pogoda jest ważną częścią naszego życia, od niej uzależniona jest gospodarka: rolnictwo, transport, turystyka itp.

W jaki sposób układam prognozy? W przekazywaniu informacji pomaga mi zamiłowanie do przyrody – skończyłam SGGW AR, z wykształcenia jestem architektem krajobrazu. Ale przede wszystkim zawsze z uwagą słucham synoptyków, którzy precyzyjnie tłumaczą prognozowane zjawiska. Potem muszę zrozumieć te informacje i odpowiednio je połączyć. Na koniec pozostaje dobranie odpowiedniego komentarza. Ważne jest dla mnie, żeby był wystarczająco precyzyjny i zrozumiały dla widzów.