Czy zbliżająca się czterdziestka przynosi aktorowi więcej ciekawych propozycji?

Bartłomiej Kasprzykowski: Jeszcze nie myślę o tym progu. To dopiero za cztery lata. Od jakiegoś czasu jestem mocno osadzony w zawodowości, a nie misyjności aktorstwa. Nie deklaruję, że będę przede wszystkim artystą. Nie mam w sobie aż tyle pychy. Artystą się bywa. To rzadka łaska. Przywilej. Dostaję zadanie i wykonuję je najlepiej, jak umiem, nawet jeśli to, co robię, tylko dotyka zawodu aktora i jest czysto finansową propozycją, po to, żeby zarobić na spłatę kredytu. Jakiś czas temu Cezary Pazura powiedział: „Kiedy chałtura jest w nas, wtedy chałturzymy”.

Aktorki narzekają, że ten wiek zawodowo im nie służy. Rozmawia Pan o tym z Tamarą?

Bartłomiej Kasprzykowski: Aktorstwo ogólnie jest brutalne dla kobiet na każdym etapie, począwszy od dwudziestolatki, która jest piękna młodością, nieopatrzona i instrumentalnie wykorzystywana do pewnych rzeczy. Gdy zaczyna dojrzewać, stawia się jej wymóg, aby nadal wyglądała świeżo i była młodsza, niż jest. Potem, kiedy już trudno to udawać, następuje moment pustki zawodowej. Więc wcześniej nie gra tego, co by chciała, później tylko to, co dadzą, a na końcu już nie gra w ogóle. Tamara? Daje radę. Jest wyjątkiem.

Jedna wielka frustracja.

Bartłomiej Kasprzykowski: Tak! Ten zawód jest wielkim zawodem. Życiowym. Mnie też to dotyka. Dlaczego Daniel Olbrychski występuje w reklamie Biedronki? Mnie zdenerwowało nie to, że on podjął tę pracę. Tylko że musiał! Człowiek, który zdobył tyle nagród, ma tyle zasług dla polskiej kultury powinien dostawać dożywotnią emeryturę od państwa. Nie ma już aktorstwa na piedestale. Ostatnio dowiedziałem się na sali sądowej, procesując się z jednym z wydawnictw, że należałoby się zastanowić, czy w ogóle istnieje zawód aktora. Bo nas show-biznes dokleił do celebrytów. Teraz nikt nie wie, do czego służy ten zawód. Wśród moich kolegów po fachu często pojawia się pragnienie: a gdyby tak zmienić zawód?

Związanie się ze Sceną Prapremier InVitro było formą wynagrodzenia sobie braku propozycji?

Zobacz także:

Bartłomiej Kasprzykowski: Nie traktuję tego jako ucieczki. To pomysł realizacji siebie jako aktora. Zarabiania pieniędzy, uszczęśliwiania siebie i rodziny. Ten teatr ukonstytuował się wraz ze spektaklem „Kamienie w kieszeniach”, w którym gram. Teraz zrobiłem kolejne przedstawienie – „Pod niemieckimi łóżkami”. Jestem autorem pomysłu całej adaptacji i częściowo tekstu.

Jako aktor publicznie czuje się Pan czasem jak towar?

Bartłomiej Kasprzykowski: Towarem jest postać, którą gram. A ja? Zachowuję dla siebie tę część mnie, która jest absolutnie nie do sprzedania. Powinno jasno się mówić, na co człowiek nie zgadza się w tym zawodzie. I reagować na próby wyłudzania prywatności. Sądownie.

Bycie tatą – jakie to dla Pana doświadczenie? Zaskoczył Pan siebie w tej roli?

Bartłomiej Kasprzykowski: O, jesteśmy już pod moją koszulą (śmiech). A kogo to interesuje, jakim jestem tatą? Powinno raczej interesować, czy radzę sobie z zawodem, co gram. Nie jestem żadnym autorytetem w kwestii bycia ojcem.

Ależ nie proszę Pana o rady. Pytam tylko o Pańskie doświadczenie w tej materii.

Bartłomiej Kasprzykowski: Kilka razy wpadłem w tę pułapkę. Mówiłem o sprawach, na temat których w ogóle nie powinienem publicznie się wypowiadać. Często w telewizji widzę panie dyskutujące o miłości, zdradzie, pogodzie, prawie, jedzeniu, wczasach, kosmosie… One wiedzą wszystko i na każdy temat! Dziś pani, która jest specjalistką od czyszczenia kanapy, może również oczyścić moje życie. W spektaklu „Pod niemieckimi łóżkami” nasza główna bohaterka najpierw donosi na swoich pracodawców, a potem zostaje ekspertem od mówienia prawdy, sędzią i autorytetem. Ciekawe, że kiedy tworzyliśmy spektakl, nie było jeszcze perfekcyjnych sprzątaczek.

Wyjazd z domu ze Szczecina na studia odczuł Pan jako ogromny skok?

Bartłomiej Kasprzykowski: To była wycieczka po spełnienie marzeń. Od 6. roku życia wiedziałem, co chcę robić. To coś z pogranicza powołania, choć ja tego określenia już nie używam. Kiedy dowiedziałem się, że zdałem do szkoły teatralnej, nie wierzyłem, że to już.

Za łatwo poszło?

Bartłomiej Kasprzykowski:  Za łatwo. Pojechałem z tekstami Wojaczka, Stachury, Dostojewskiego, Poświatowskiej. Gdy je mówiłem, byłem tak bardzo w swoim świecie, że nie pamiętam komentarzy komisji. Zresztą nie miało dla mnie znaczenia, jak zareagują. Czekałem na wynik.

Kamera Pana lubi. Ma Pan „rękę” do seriali.

Bartłomiej Kasprzykowski: Po szkole pracowałem w Krakowie w Teatrze Słowackiego. Tamtejszy dyrektor nie miał na mnie pomysłu. Postanowiłem działać. Zrobiłem sobie zdjęcia, roznosiłem je po agencjach, produkcjach. Zaczęło się od „Magdy M.”.

Odczuł Pan „życzliwość” swego środowiska?

Bartłomiej Kasprzykowski: Nie jestem w „środowisku aktorskim”. Widzę, jak oni spotykają się na mieście, jedzą w tych swoich knajpach. Wszyscy moi znajomi są spoza zawodu albo z jego pogranicza. Tak wolę: mieć dystans. Jeżeli aktor jest moim przyjacielem, to nie jako aktor, ale jako człowiek.

Często wraca Pan w rodzinne strony?

Bartłomiej Kasprzykowski: Często, na święta, z dziećmi rodzinę odwiedzić…

Zauważyłam, że w naszej rozmowie nie używa Pan nawet imion dzieci...

Bartłomiej Kasprzykowski: Mnie już skrzywdzono. Maleństwu w wózku zapikslowano na zdjęciu twarz – i widzę jakiegoś potwora w gazecie. Przeżyłem sytuacje, których nie zapomnę do końca życia. Gdyby obowiązywały zasady honorowe, ludzie temu winni zostaliby pociągnięci do odpowiedzialności. Złoiłbym im porządnie tyłki. W Polsce uprawia się zbiorowy gwałt na prywatności. Doświadczyliśmy tego z Tamarą. Postanowiłem więc nie otwierać się w tej materii.

Miał Pan moment zachłyśnięcia się sobą: „Taki fajny jestem”?

Bartłomiej Kasprzykowski: Nie, ponieważ ja z trudem przyjmuję komplementy, a jeżeli je słyszę, natychmiast obracam w żart. Wolę krytykę. Był jednak taki moment, gdy wydawało mi się, że wybrałem drogę i będę nią szedł, bo jest słuszna, że zmienię świat, zasady, wszystko. Będę głośno mówił, co myślę. Ta chęć pokazania odrębności w pewnym momencie mi zaszkodziła. W środowisku mówiono, że jestem mrukowaty, zarozumiały. Byłem w szoku. Wtedy się ocknąłem.

Wiele jest rzeczy, które Pana irytują?

Bartłomiej Kasprzykowski: Staram się, by było ich coraz mniej (śmiech). Inaczej wylądowałbym w psychiatryku. Zmianę świata zostawmy Jurkowi Owsiakowi, ja mogę zmieniać coś na moim małym poletku. Mogę być patriotą, dbając o czystość języka polskiego, a nie biegając z flagą. O, widzi Pani, już się wymądrzam…

Pana marzenia, pasje?

Bartłomiej Kasprzykowski:  Bardzo lubię podróżować. Sami sobie z Tamarą wszystko organizuje- my. Interesuje nas to samo. Wyspy, bo każda jest zamkniętym światem.

Słyszałam, że pisuje Pan wiersze…

Bartłomiej Kasprzykowski: To prawda… Pisałem jako nastolatek, kilka swoich utworów zamieściłem w internecie. Teraz chciałbym spróbować nowej drogi dotarcia do ludzi. Chciałbym też kiedyś wyreżyserować coś z Tamarą.

W czym ją Pan widzi?

Bartłomiej Kasprzykowski: Pokazałbym ciepłą, jasną stronę jej osobowości, bo po „Niani” wpadła w szufladkę „zimnej i wyniosłej”. Albo jako kobietę silną. Wie pani, kiedy zainteresowałem się Tamarą? Zanim się poznaliśmy, oglądałem ją w „Weselu” Smarzowskiego. Zapadła mi w pamięć. Nie wcieliła się w postać charakterystyczną, ale zagrała szlachetnie, naturalnie i prawdziwie.

Czego Panu życzyć na przypadające w maju 37. urodziny?

Bartłomiej Kasprzykowski: Prywatnie jestem szczęśliwy. W zawodzie nie mogę tak o sobie powiedzieć, więc może – by spełniło się choć jedno z moich marzeń aktorskich: w końcu zagrać rolę na miarę moich możliwości (śmiech).