Patrzysz w lustro i widzisz… no właśnie. Nie zawsze to, co rzeczywiście się w nim odbija. Coś ten obraz wypacza. To dobiegający z naszego środka głos, wewnętrzny krytyk, który nas ciągle ocenia. Negatywnie. Sprawia, że nasze odbicie wydaje się nam zwyczajnie brzydkie, że nie podoba nam się w sobie w zasadzie nic. Nie tylko to, jak wyglądamy. Także wybory, których dokonujemy, cechy charakteru, jakie posiadamy. Twierdzi, że nigdy i w niczym nie jesteśmy wystarczająco dobrzy. Z badań przeprowadzonych przez Hala i Sidrę Stone, autorów książki „Wewnętrzny krytyk. Jak zmienić destrukcyjną samokrytykę w twórcze wsparcie”, wynika, że taki twór mieszka w ludziach każdej rasy, narodowości. Jedynie treść jego krytyki różni się w zależności od systemu wartości, który obowiązuje w danej kulturze. Jest jednak coś, co w wewnętrznym krytyku jest identyczne niezależnie od kraju, kontynentu, kultury – on ludzi na całym świecie paraliżuje, odbiera im radość życia i skuteczność w działaniu. Dominika, Anka i Iwona pozwoliły mu się rozgościć. Jaką cenę za to płacą?

Dominika: Po co mam startować do tego konkursu? Nie mam żadnych szans. Przecież wiem, ile umiem, jakie mam możliwości.

Trzy lata temu Dominika zmieniła pracę. To był przypadek. Koleżanka odchodziła z firmy i poleciła ją na swoje miejsce. – Nie chciałam iść na to spotkanie – wspomina Dominika. – Moje doświadczenie jest nieporównywalne z tym, jakie ma Iza. Jej szef musiałby oszaleć, aby zastąpić ją mną. Byłam tego pewna. Ale Iza nie dawała mi spokoju, zaciągnęła siłą. W końcu poszłam, bez żadnej nadziei. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego on mnie wtedy zatrudnił. Bałam się, ale nie wypadało się wycofać. Od początku jednak źle się czułam w zespole fachowców, zresztą tak jest do dzisiaj, więc staram się pracować za trzech. Wiem, że muszę przychodzić wcześniej, wychodzić trochę później, a czasem wpaść do pracy w weekend, aby nie przynieść nikomu wstydu. Szef dał mi szansę, która z moimi możliwościami była na wyrost. Wiem o tym. Jak mogłabym go zawieść – tłumaczy. Dwa miesiące temu w firmie Dominiki rozpisano konkurs na nowe stanowisko. Szef wezwał ją do siebie i osobiście poprosił, aby w tym konkursie wystartowała. – Nawet nie biorę tego pod uwagę. Mam się skompromitować, stając z tymi ludźmi do walki – mówi Dominika. – Już widzę, jak daję ciała. Mam już tego wszystkiego dosyć. Jestem wyczerpana, na nic nie mam siły – dodaje.

Pozbawiasz się radości, mimo że masz do niej powody. Nie dostrzegasz, że ludzie są ci przychylni, doceniają ciebie.

Być może opisana sytuacja wydaje ci się odrobinę przerysowana. Jednak doskonale pokazuje, jak na własne życzenie potrafimy zmierzać w ślepy zaułek. Dominika ma przynajmniej kilka powodów, aby czuć się ze sobą dobrze. Żadnego nie dostrzega. Po pierwsze, ma oddaną przyjaciółkę, która odchodząc z pracy, zadbała, aby ona miała dobrą posadę. Jeśli to zrobiła, znaczy przecież, że kompetencje Dominiki wydawały się jej odpowiednie do tego stanowiska. Opinię Izy potwierdził szef, który po rozmowie kwalifikacyjnej zatrudnił ją w swojej firmie. Raczej nie jest chorobliwym altruistą, tylko chce mieć kompetentny zespół. Nikt nie kazał jej pracować więcej od innych, a szef wręcz docenił sposób, w jaki wywiązuje się ze swoich obowiązków, proponując jej start w konkursie, którego wygraną byłby awans. Dominika nie chce jednak dostrzec, ile osób docenia jej pracę, wyciąga do niej rękę. W propozycji szefa doszukuje się nawet podstępu, jakby ten chciał narazić ją na ośmieszenie. Do tego wpada w pracoholizm i ciągle zadręcza siebie myślą, że nic nie potrafi. Podcina sobie skrzydła, rezygnuje z szansy na rozwój. Tylko dlatego, że tak bardzo nie wierzy w swoje możliwości.

Anka: To niemożliwe, żeby jakiś mężczyzna zainteresował się mną naprawdę. Przecież wiem, jak wyglądam, jaka jestem.

Poranek u Anki codziennie zaczyna się tak samo. Budzik dzwoni o 6.30, potem za dziesięć minut znowu, za kolejnych dziesięć trzeci raz. – Wtedy już wstaję, oczywiście za późno, ale chyba nie przypadkiem – opowiada Ania. – Z zazdrością słucham opowieści koleżanek, jak to uwielbiają poranną toaletę. Jakie to przyjemne mieć te pół godziny w łazience tylko dla siebie. Ja tego nie znoszę. Począwszy od mycia włosów, których nie lubię – są cienkie, słabe. Potem makijaż – podkrążone oczy, sieć czerwonych plamek – podobno już „taka moja uroda”, i najgorsze – w co się ubrać? W spódnicy źle wyglądają moje niekształtne łydki, w spodniach wszyscy widzą masywne uda. I na koniec, przed samym wyjściem, jeszcze szybkie spojrzenie w lustro – jak zawsze posyłam sobie wtedy krótkie i „miłe” zdanie: „Wyglądam do dupy!”. A ponieważ i tak już wyglądam beznadziejnie, wieczorem zdarza mi się pomyśleć: „Nie zaszkodzi mi jeszcze jedna czekoladka”. Co sądzę o sobie, kiedy już ją zjem, wstyd opowiadać – zwierza się Anka. Od czterech lat jest sama. To wtedy rozstała się z Tomkiem. I to właśnie wtedy postanowiła, że na związek w jej życiu nie będzie miejsca. Kiedy rok temu w jej pracy pojawił się Arek, nie zwracała na niego uwagi. I robi tak do dzisiaj, chociaż on praktycznie od pierw- szego tygodnia konsekwentnie próbuje umówić się z nią na spotkanie. – Nie ma mowy – opowiada Anka. – Znam te gierki. Nie będę jego kolejną zdobyczą. Poza tym, kiedy mnie naprawdę pozna, rzuci natychmiast. Tak samo było z Tomkiem. I trudno się dziwić. Kasia, z którą się teraz spotyka, jest ode mnie po prostu atrakcyjniejsza. Każdy to widzi. Jak pomyślę, że miałabym zbliżyć się do kogoś, wpuścić go do domu… Gdyby on miał zobaczyć, jak wyglądam naprawdę, kiedy nie mam na twarzy tony makijażu, a na sobie długiej, luźnej sukienki… Nie, dziękuję. Będę sama. Nie jestem jedyną singielką, jaką znam – strzela argumentami jak z karabinu maszynowego Anka.

Zobacz także:

Zamykasz się w domu. Uciekasz od ludzi, którzy chcą być z tobą blisko. Nie dbasz o siebie. Zazdrościsz innym.

Jak sytuacja Anki wygląda w rzeczywistości? Zakochał się w niej być może naprawdę fajny mężczyzna, walczy o nią od roku, a ona w odpowiedzi zamyka się w domu z czekoladą w ręku. Tak bardzo nie wierzy, że może być dla kogoś atrakcyjna, że robi wszystko, aby taką nie być. Z zazdrością patrzy na obecną kobietę swojego byłego partnera, widząc w niej ideał, jednocześnie sobie przestaje poświęcać czas, dbać o siebie, a tym samym sprawia, że jej poczucie nieatrakcyjności stanie się faktem.

Iwona: Moje małżeństwo wisi na włosku. Nie dziwię się mężowi. Przecież wiem, że jestem kiepską partnerką.

Kłopoty w związku Iwony i Janka trwają od dawna. – Nawet nie wiem, jak to szaleństwo opisać – zwierza się Janek. – Iwona każdego dnia zadręcza przede wszystkim siebie, a w konsekwencji i mnie, niszcząc nasze naprawdę udane kiedyś małżeństwo. Czy wyobrażasz sobie sytuację, w której ktoś, kogo kochasz, kto jest dla ciebie atrakcyjny, bez przerwy wymienia ci swoje wady, za które powinieneś przestać go cenić?! Czuję się czasem jak w górskiej kolejce. Nie jestem w stanie zapanować nad jej emocjami, samo- oceną i już dłużej bronić się przed tymi atakami na nasze małżeństwo. Jeśli nie zgadzam się z tym, co ona o sobie mówi, że źle wygląda, że się mocno postarzała, że jej wykształcenie i umiejętności nie pozwalają, aby prowadziła firmę ze swoją „o wiele mądrzejszą i sprawniejszą” wspólniczką – wścieka się i zaczyna wymieniać milion argumentów, które przemawiają za tym, że ma rację. Potrafi doprowadzić do tego, że jej przytakuję, chociaż w głębi duszy wcale tak nie myślę, a nawet jeśli, to kompletnie mi to w niej nie przeszkadza – tłumaczy Janek.

Sabotujesz swój związek. Sprawiasz, że człowiek, którego kochasz, zaczyna się z tobą męczyć. Brakiem wiary w siebie terroryzujesz całe otoczenie.

Jak działa to, co Janek nazywa szaleństwem? Hal i Sidra Stone w swojej książce podają bardzo prosty przykład doskonale obrazujący mechanizm, którym posługuje się Iwona: Emma uważa, że jej nos jest brzydki i należy operacyjnie „doprowadzić go do porządku”, więc zaczyna pytać o zdanie na jego temat swoich znajomych. Ci, zgodnie z obiektywną prawdą, mówią, że z jej nosem wszystko jest OK. Na to Emma ma gotowe kolejne pytanie: „Ale czy nie sądzisz, że gdyby odrobinę go skrócić i w jednym miejscu zwęzić, wyglądałby lepiej?”. W takim momencie w większości pytanych obudzi się postawa oceniająca i przyznamy rację, że wtedy rzeczywiście mógłby wyglądać trochę korzystniej. Janek taki „trening” przechodzi ze swoją żoną każdego dnia. Iwona ciągłym skupianiem się na swoich prawdziwych bądź często wymyślonych defektach, brakach sprawia, że jej kochający i oddany partner ma jej serdecznie dosyć. Rzeczywiście zacznie się od niej odsuwać, bo w takim terrorze nie da się na dłuższą metę żyć.

                          Użyj klucza. Wyjdź z klatki.

Pewnie bardzo się zdziwisz, kiedy przeczytasz, po co wykształca się w nas wewnętrzny krytyk. Otóż pierwotnie chce naszego dobra. Chce, abyśmy byli kochani, doceniani, podziwiani i akceptowani. Jednak, aby tak się stało, musimy dostosować się do różnego rodzaju wymogów, dostosować się do innych ludzi. Wewnętrzny krytyk nie chciał nas narażać na bolesną krytykę płynącą z zewnątrz. Wykształcił się, aby nam podpowiedzieć, co jest z nami nie tak, co robimy źle, co powinniśmy w sobie zmienić, zanim zrobią to inni i w ten sposób nas zranią. Do tego momentu był naszym sprzymierzeńcem. Jednak jego pierwotne intencje bardzo często gubią się po drodze. Rozrasta się i z chęcią pochłania wszelkie przykre opinie na nasz temat, które słyszymy od rodziców, nauczycieli, kolegów. Jeżeli mu nie przeszkodzimy, zacznie nas w końcu sabotować i w konsekwencji bardzo nam szkodzić. Anka, Dominika i Iwona przekonują się o tym każdego dnia. W jaki sposób stanąć mu na drodze? Hal i Sidra Stone proponują następujące ćwiczenie. Spróbuj zapisać na kartce osądy, którymi najczęściej „częstuje” cię twój krytyk. W kolejnym etapie postaraj się porównać jego uszczypliwości z tymi, których inni doświadczają od swoich krytyków (będziesz bardzo zaskoczona, jak mało jest oryginalny i jak wiele osób od swojego krytyka słyszy dokładnie to samo). Już w ten sposób odbierzesz mu trochę mocy. Następnie postaraj się go narysować. Niech stanie się odrębnym bytem, chodzi o to, abyś kolejnym razem, kiedy sobie „dokładasz” (np. przed lustrem), wiedziała, że to właśnie jego robota. A teraz spróbuj się zastanowić, czy zdania, które słyszysz od tej postaci najczęściej, nie przypominają ci przypadkiem słów, które wypowiadała dobrze znana ci osoba? I kiedy po raz pierwszy właśnie tym zarzutem zaczęłaś się przejmować? Może słyszałaś to od swojej matki, ojca, koleżanki? A czy oni nie krytykowali w podobny sposób też innych ludzi? Tak? Właśnie wzięłaś do ręki klucz, wychodzisz z klatki, bo zaczynasz oddzielać się od swojego wewnętrznego krytyka…