Kayah – artystka, Kayah – producentka muzyczna, Kayah – kobieta, mama, partnerka, przyjaciółka… Coś by Pani dorzuciła?

Kayah: Nie sądzę, by definiowała mnie moja praca. Jestem kobietą jak każda inna. Bycie matką jest dla mnie bardzo ważne, ale wciąż nie czyni to ze mnie bohaterki. Jako partnerka i przyjaciel prawdopodobnie nie zawsze się sprawdzam, pielęgnowanie związków wymaga czasu, którego często nie mam. Ale fakt, że umiem godzić życie rodzinne z zawodowym, czyni mnie kobietą świadomą, więc jest to w moim pojęciu komplement, a te rzadko sobie prawię.

Pani teksty często dotyczą relacji damsko-męskich, emocji. Mam wrażenie, że kobiety, słuchając piosenek, ufają Pani, bo czują, że dobrze je Pani rozumie.

Kayah: Bo jestem jedną z nich i choć każdy z nas jest indywidualistą, nie da się ukryć, że wszyscy – niezależnie od koloru skóry, religii – marzymy o tym samym. Chcemy kochać i być kochani, pragniemy zdrowia dla siebie i najbliższych, sukcesów. Nieobca jest mi empatia, dlatego może udaje mi się trafnie określać tęsknoty innych. Nie jestem ekspertem od miłości, ale według mnie największym szczęściem jest obdarzać miłością bezwarunkowo. Bez polityki, bez prowadzenia rachunków. Oczywiście nie wolno zapominać o własnych potrzebach, ale one nie mogą być celem, lecz warunkiem dążenia do wspólnego celu. A jest nim symbioza, współistnienie, kompletność, yin yang.

Trudniej zakończyć związek czy wejść w nowy?

Kayah: I jedno, i drugie jest trudne. Kończyć coś, co się budowało z wielką nadzieją, jest bolesne. Z kolei rozpoczynanie nowego rozdziału może być niebezpieczne.

Czasem samotność jako „stan bez mężczyzny” oznaczać może wolność. Nie trzeba z nikim moderować codzienności…

Zobacz także:

Kayah: Znam mnóstwo singielek z wyboru. Używają życia w pojedynkę, wychodząc z założenia, że wolą tak niż z kimkolwiek. Mimo to ja wierzę, że dwójka jest bożą liczbą i do kompletu niezbędna jest mi męska energia. Lubię pobyć sama, cenię sobie spokojne wieczory z książką, pod warunkiem że jest to mój świadomy wybór, a nie przymus. Ale przez życie mam nadzieję przemaszerować, dzieląc się wszystkim z bliską osobą. Mam też potrzebę towarzystwa silnego męskiego ramienia. Lubię w sobie delikatną kobietkę, potrzeba mi trochę adoracji, jako zodiakalny Skorpion jestem zwierzęciem seksualnym, a to z wiekiem nie mija. Przeciwnie, nabiera sensu i jest w pełni świadome, a więc coraz bardziej satysfakcjonujące.

Rywalizowała Pani z innymi kobietami o uczucie?

Kayah: Kiedy mężczyzna doprowadza do sytuacji, że kobieta musi rywalizować o niego z inną, już nie jest jej wart.

A czym mężczyzna może Pani zaimponować?

Kayah: Nie mam swojego typu. Wszyscy, którzy znaczyli coś dla mnie, byli kompletnie różni. U jednego fascynująca była wiedza, u drugiego sprawiedliwy stosunek do świata, inny miał niesamowity talent. Mam zasadę: nie szukam. Jestem znajdowana.

A nie jest tak, że czasem Pani ich zwyczajnie onieśmiela? Kayah to po trosze już instytucja.

Kayah: Nie interesują mnie słabeusze. Jeżeli mężczyzna się mnie boi, będzie bał się stanąć w mojej obronie, będzie bał się zmian, podejmowania decyzji, przemijania czasu. Dla kogoś takiego nie ma miejsca obok mnie. Poza tym nie ma nic gorszego niż świadomość, że nie spróbowało się słodkiej śliwki, bo zabrakło nam odwagi, by potrząsnąć drzewem.

Wyznała Pani, że w dzieciństwie tata często Panią krytykował.  Jak wpłynęło to na postrzeganie swojej kobiecości, człowieczeństwa, na relacje z otoczeniem w wieku dorosłym?

Kayah: Myślę, że poważnie naruszyło moje poczucie własnej wartości, ale okazało się też niesamowicie stymulujące. Wyzwania mogą być przeszkodami, lecz to my możemy sprawić, by były lekcją i trampoliną. Obecnie jestem z ojcem w dobrych stosunkach, rany się zabliźniły.

Czy dziś, jako osoba dojrzała i doświadczona, podoba się Pani sobie jako kobieta, człowiek?

Kayah: Wciąż uważam, że jest mnóstwo do zrobienia. Mam ogromne duchowe zaległości, wiele wad typowych dla Skorpiona, jestem wciąż zbyt impulsywna, choć dziś w zwyżkowej formie. Po czterdziestce wciąż ma się dobry wygląd, ale też więcej w głowie i sercu.

A czy wtedy jeszcze walczy się z kompleksami, czy już uśmiecha się do nich? 

Kayah: Ciężko pracuję nad sobą. Mam kompleksy, jak każdy. Ale to wszystko wynika z naszego ego, któremu cały czas należy wypowiadać wojnę. Dobrze jest mieć wokół siebie serdecznych ludzi, dzięki którym łatwiej się zmierzyć z własnym wyobrażeniem o sobie. Ludzi, którzy też stymulują do pracy, ludzi podążających duchową ścieżką i oferujących nam pomoc, kiedy stawiamy znów niepewne lub błędne kroki. Co do fizyczności, moją samoocenę bardzo podbudował kontrakt z marką kosmetyczną AA, który został mi zaproponowany na chwilę przed czterdziestką i trwa już szósty rok.

Bardzo przywiązujemy wagę do zewnętrzności. Czy w ocenie ludzi uroda kobiet nie bywa zbyt często kapitałem podstawowym?

Kayah: Jeśli stawia się tylko na urodę, buduje się zamki na piasku. Ważne i spektakularne jest to, co robimy z naszym potencjałem. Jeśli jako artystka jestem oceniana po sukience, fryzurze lub kiedy ktoś ze złością komentuje mój wiek, zwyczajnie myślę, że nie są to ludzie inteligentni, do których w ogóle moja sztuka może trafić. I do których chcę, by trafiła. Moi fani to bardzo mądrzy i szlachetni ludzie i jedynie na ich zdaniu mi zależy.

Od lat zgłębia Pani filozofię kabały. Jak ona określa miejsce kobiety wobec świata, mężczyzny?

Kayah: Według kabały każdy ma swoje zadanie. Kobiety są wyżej, jeśli chodzi o duchowość. Dlatego w drodze duchowej więcej oczekuje się od mężczyzny. Męska energia jest silna, ale bezkształna. Kobieta nadaje jej formę.

Wierzy Pani, że to, co wysyłamy w świat, wraca do nas? Bycie dobrym gwarantuje, że świat się do nas uśmiechnie?

Kayah: Nie gwarantuje, że w tym konkretnym przypadku dostaniemy dobro z powrotem. Ale w naturze nic nie ginie. Rachunek jest prosty. Nie rób bliźniemu, co tobie niemiłe. Kochaj bliźniego jak siebie samego. Jeśli chcesz, by świat traktował cię fair, bądź sprawiedliwy. Chcesz być kochany, rozdawaj miłość; chcesz zmieniać  świat, zacznij od siebie.

Zapytam o Brazylię, gdzie Pani czasem wyjeżdża. Czy tam jest Pani inną kobietą, inaczej się tam oddycha?

Kayah: Lubię jeździć daleko, gdzie nikt mnie nie zna i jestem białą kartką. Nikomu nie muszę niczego udowadniać. Tam jestem totalnie akceptowana. W Brazylii żyją bardzo pozytywnie nastawieni ludzie, wiecznie uśmiechnięci. Potrafią być bardzo spontaniczni, są piękni. Uwielbiam tamtejszą muzykę, naturę. Potrafię sobie żartować, że kiedyś byłam Brazylijką, tak dobrze tam się czuję. Podróże kształcą. Dzięki nim nie tylko poznaję inne zakątki, lecz także uczę się tolerancji i szacunku dla wszelkiej odmienności.

Czy zdarza się dziś Pani zaszaleć, jak kiedyś, gdy napełniła wanienkę dziecięcą szampanem?

Kayah: Nadal bywam nieobliczalna. Uwielbiam „chuliganić”. Jeśli teraz częściej sobie odpuszczam, to tylko dlatego, że już nie regeneruję się tak szybko jak kiedyś. Ale aniołkiem naprawdę nie jestem. 

Ten ogień widać na scenie. Potrafi Pani porwać tłum. Prywatnie bywa Pani wodzirejem, nie tylko towarzysko, ale też życiowo, jako „osobnik alfa”?

Kayah: Jeśli dobrze się czuję w jakimś towarzystwie, potrafię przejąć ster, zamienić się w grupowego klauna. Ale z natury jestem nieśmiała i czasem bardzo mnie to kontroluje.

Zdarzają się Pani okresy wycofania, „nieprzysiadalności”? Co wtedy Pani robi?

Kayah: Najczęściej segreguję śrubki w garażu albo robię selekcję w książkach, kosmetykach lub płytach. Kiedy mam doła, oglądam „Seks w wielkim mieście” albo biegam na bieżni. Słucham dużo muzyki etnicznej i klasyki.

Macierzyństwo potrafi dać w kość. Nie każda mama, zwłaszcza znana, przyzna się do tego głośno. Dziś Roch to już nastolatek.

Kayah: I wspaniały, wrażliwy chłopiec o nieprzeciętnej inteligencji i takim samym poczuciu humoru. Uwielbiam z nim gotować, jeździć na rowerze, a nawet kłócić się, bo z dumą stwierdzam, że jego bystrość pozwala mu na posługiwanie się bardzo trafnymi, choć niekomfortowymi dla mnie argumentami. I choć się złoszczę, w duchu serce mi z dumy rośnie. To będzie dobry i mądry mężczyzna. 

Czuje Pani, że ma duży wpływ na to, jak syn będzie patrzył na kobiety, odnosił się do nich?

Kayah: Moje doświadczenie pokazało, że wiarygodnym papierkiem lakmusowym na to, jak mężczyzna będzie nas traktował w przyszłości, jest sposób, w jaki mężczyzna rozmawia ze swoją matką przez telefon. Jeśli robi to wiecznie poirytowanym tonem, możesz być pewna, że wkrótce będzie tak rozmawiać z tobą. Na tym tle, niestety, mój syn nie wypada na razie najlepiej. Szczególnie wtedy, gdy wokół są jego rówieśnicy – wówczas jestem zawsze telefonicznym intruzem. Ale wierzę, że z tego wyrośnie.

Jako szefowa Kayaksu stawia Pani m.in. na młode, nieznane nazwiska.

Kayah: Poniekąd mam pewien dług do spłacenia. We mnie też kiedyś uwierzono i dano mi szansę, choć pozytywne rokowanie wcale nie było takie oczywiste. Moja działalność wydawnicza w Kayaksie jest więc po części misyjna, ale nie da się ukryć, że sprawiam sobie nią też wiele radości. Wydaję płyty, których sama lubię słuchać, a obcowanie z ich autorami jest nie tylko towarzysko fajne, ale i bardzo pouczające. Są to ludzie o sprecyzowanych wizjach artystycznych, których stać na odwagę, by nie schlebiać masowym gustom, lecz wciąż poszukiwać środków wyrazu. Jak np. Maja Kleszcz, wybitnie uzdolniona, o niepowtarzalnym głosie, której płyta „Odeon” miała premierę w maju tego roku. Nic nie daje mi takiej satysfakcji, jak sukcesy Kayaksowych artystów.

Jest Pani świeżo po koncercie „One grają” oraz panelu dyskusyjnym, które odbyły się w Łodzi. To taki festiwal „kobiecej mocy”?

Kayah: To wspaniały pomysł Agaty Młynarskiej. Cieszę się, że mam udział w tym projekcie. Spotkanie w Łodzi miało na mnie wielki wpływ i wiem, że my, kobiety, możemy wszystko. Tylko musimy trzymać się razem. Panel przy udziale moich koleżanek był i pożyteczny, i dowcipny. Sama na tym wiele skorzystam. Przecież jesteśmy tym, kim jesteśmy, dzięki ludziom, których spotykamy. Sama w Kayaksie wspieram fantastyczne kobiety: Monikę Brodkę, Maję Kleszcz, Natalię Lubrano, Novikę, Marysię Peszek czy Olę Galewską, znaną z programu „The Voice of Poland”, której debiutancką płytę, przewrotnie nazwaną „The Best of Pani Galewska”, wydaję już we wrześniu.

A Pani kolejna płyta?

Kayah: Obecnie pracuję nad bardzo ważnym dla mnie projektem specjalnie na Festiwal Warszawa Singera, na który serdecznie zapraszam 31 sierpnia. Będą piosenki sefardyjskie, hebrajskie i w jidisz, a także po polsku. Wszystko przygotowujemy z Atanasem Valkov i wystąpimy wspólnie jako Kayah&Transoriental Orchestra. To dla mnie ogromne wyzwanie, ale myślę, że dla odbiorców potencjalna uczta duchowa. Płyty z tym materiałem nie planujemy, ale kto wie, co przyniesie przyszłość?