Śląsk gościnny i swojski

Anna Guzik wychowała się w Katowicach, w bloku z wielkiej płyty. – Wigilię zwykle spędzaliśmy kameralnie, z rodzicami i bratem, potem, po śmierci dziadka, dołączyła do nas babcia – mówi serialowa „Hela w opałach”. – Nie trzymaliśmy się kurczowo tradycyjnych 12 potraw na stole. Ale są w moim domu specjały, których nie mogło i nadal nie może zabraknąć. Należą do nich: zupa grzybowa gotowana na rybich łbach z domowym makaronem, karp smażony, za którym jako dziecko nie przepadałam z powodu ości, ale z czasem polubiłam, kapusta z grzybami i kompot z suszonych śliwek. Babcia przygotowywała też makówki (z rozmoczonej bułki, maku i bakalii), ale nie cieszyły się dużym powodzeniem. Mało kto miał na nie ochotę, zwłaszcza my, dzieci, i często trzeba je było wyrzucać, więc z nich zrezygnowaliśmy. Teraz, po latach, gdy czasami dostajemy makówki w prezencie od znajomych, zajadamy się nimi. To dziwne, jak potrafią nam się zmieniać gusta kulinarne i jak z czasem doceniamy to, co kiedyś odrzucaliśmy. Ale to, na co my, dzieci, czekaliśmy najbardziej, to oczywiście... czekolada. W tamtych czasach, kiedy tak trudno było ją zdobyć, smakowała wyjątkowo. Przygotowaniem wigilijnej wieczerzy od zawsze zajmuje się mama aktorki. – Nie wpuszczała mnie do kuchni, a ja się nie wyrywałam, bo wiem, że mama nie lubi, kiedy jej się wchodzi w drogę. Do moich obowiązków należy ubieranie choinki, sprzątanie i wykonywanie poleceń. (śmiech) Czasem jednak w związku z pracą zdarza się, że przyjeżdżam do domu w ostatniej chwili, więc nie jestem zbyt wielką pomocą w przygotowaniach. 

Mikołajowe rozczarowanie

– Najbardziej pamiętna Wigilia to chyba ta, gdy przekonałam się, że za prezentami nie stoi ani Mikołaj, ani Aniołek, tylko... mój tata. Miałam chyba 8 lat, rodzice tradycyjnie polecili mnie i bratu wypatrywać pierwszej gwiazdki na niebie. Byłam bardzo niecierpliwa i wbiegłam do pokoju odrobinę za wcześnie. Zastałam niecodzienny widok – tata klęczał i wyciągał z fotela ukryte tam wcześniej prezenty! Na szczęście nie zauważył mnie, więc wyszłam z pokoju i udawałam, że nic się nie stało, ale było to dla mnie bolesne rozczarowanie. Cóż, sama byłam sobie winna...