Podobno człowiek postawiony w sytuacji ekstremalnej, potrafi odnaleźć w sobie pokłady mocy, o które sam nigdy by siebie nawet nie podejrzewał. Istnieją udokumentowane przykłady takich zachowań. Matka, która własnoręcznie unosi rozbity samochód, żeby wydobyć spod niego uwięzionego po wypadku syna. Dziecko wynoszące na swoich plecach dorosłego z płonącego domu. Młody człowiek, który wbrew buzującemu w nim instynktowi życia, każącemu oddychać, kochać oraz zachłystywać się beztroską wolnością, szczenięcą zabawą, bierze karabin i idzie na barykadę, zajrzeć w oczy śmierci. To wszystko nie są zachowania codzienne, naturalne, tylko spontaniczne, niepojęte zrywy, które jedni nazwą bohaterstwem, a inni szaleństwem. Dlatego zupełnie nie dziwią mnie wyniki najnowszej sondy przeprowadzonej wśród współczesnych, młodych Polaków przy okazji wybuchu kryzysu na Ukrainie.

Wynika z niej, że gdyby jacyś źli ludzie napadli na nasz kraj, to większość badanych wolałaby wyjechać, niż walczyć. Oczywiście natychmiast podniosło się wielkie larum, że mamy niepatriotyczną, zepsutą, rozpuszczoną młodzież i że kiedyś – w czasach gdy Jarosław Kaczyński kradł księżyc, a Stefan Niesiołowski zbierał szczaw – było zupełnie inaczej. Przepraszam bardzo, ale wcale nie jestem pewien, że gdyby tuż przed wojną zadano bohaterom „Kamieni na szaniec” pytanie: „czy jesteś gotów, by za parę tygodni umrzeć za ojczyznę?”, żaden z nich nie odpowiedziałby bez wahania: „tak, oczywiście”. Bo normalny człowiek chce po prostu cieszyć się życiem, a nie przelewać swoją i cudzą krew. Nie powinnaś więc czuć się winna z powodu strachu o własne życie i niechęci do karabinu to naprawdę żaden wstyd. Spiżowi herosi, znani z podręczników historii, wyglądają na pozbawionych wątpliwości, dumnych i nieulękłych tylko na stawianych im pomnikach. W rzeczywistości każdy z nich bił się z myślami, pocił jak mysz i miał rozwolnienie na samą myśl o tym, że za chwilę jego życie może przerwać jedna zabłąkana kula.

Łatwo jest być bohaterem i uczyć moralności innych, kiedy jest już po wszystkim. Zwłaszcza jeśli samemu nigdy nie stało się na barykadzie z koktajlem Mołotowa w ręku. Wielu naszych polityków, z ustami pełnymi wzniosłych frazesów bez pokrycia, jest tego najlepszym przykładem. Tak, nikt o zdrowych zmysłach nie chce walczyć i narażać się na śmierć. Jeśli twierdzi inaczej, to albo cynicznie kłamie, albo powinien się leczyć. Co innego jednak teoretyczne deklaracje, a co innego prawdziwe życie. Wojna to jedna z tych ekstremalnych, wymykających się rozumowi sytuacji, o których pisałem na początku. Nikt tak naprawdę nie wie, jak by się w nich zachował, dopóki naprawdę nie znajdzie się w ich obliczu. Nikt nie ma pojęcia, ilu z tych dzisiejszych papierowych bohaterów, błyszczących odwagą w reflektorach bezpiecznego, telewizyjnego studia, wzięłoby nogi za pas już na dźwięk pierwszych strzałów. Tak samo jak nikt nie jest w stanie przewidzieć, ile z takich wystraszonych, „niepatriotycznie” nastawionych dziewczynek jak ty, potrafiłoby trwać niewzruszenie w samym środku bitwy. I obyśmy nigdy nie musieli się o tym przekonać.