Widzowie „Tańca z gwiazdami” znają ją jako surową jurorkę Czarną Mambę, ale prywatnie jest osobą łagodną. Nam opowiada o urokach życia, blaskach i cieniach popularności oraz uczuciu, które potrafi zaskoczyć w każdym wieku.

Dobrze pani z przydomkiem Czarnej Mamby?

Iwona Szymańska-Pavlović: Nawet bardzo. Podkreśla stanowczość i siłę. Faktycznie jestem surowym sędzią i nikomu nie daję forów tylko dlatego, że jest popularny. A przydomek wymyśliła moja ukochana Beata Tyszkiewicz, głównie po to, by się ze mną przekomarzać. Jak mówi: im mocniej kogoś lubi, tym bardziej się z tą osobą droczy.

Ile jest prawdy w plotkach o waszym konflikcie?

Iwona Szymańska-Pavlović: Zero. My się naprawdę bardzo lubimy. A całe to telewizyjne droczenie i drobne docinki po prostu wpisały się w nasze relacje.

Lubi pani swą popularność?

Iwona Szymańska-Pavlović: Oczywiście. Dzięki temu każdego dnia spotykam się z serdecznością. Mogę też w spokoju zajmować się tym, co najbardziej lubię, czyli tańcem – jego popularyzacją i nauczaniem. I otrzymuję znacznie ciekawsze propozycje zawodowe, także pod względem finansowym.

A są ciemne strony?

Iwona Szymańska-Pavlović: Cóż, nigdzie nie mogę się ruszyć bez towarzystwa paparazzich (śmiech). Zdarza się, że ktoś zrobi mi przypadkowe zdjęcie, a potem ktoś inny wymyśla do niego jakąś wyssaną z palca historyjkę. Ale to nie osoby fotografowane najbardziej wtedy cierpią, tylko ich rodziny. Na przykład moja mama przeczytała, że w rozmowie z Beatą Tyszkiewicz użyłam brzydkich słów. Bardzo to przeżyła. Spytałam: „Jak mogłaś w to uwierzyć?”. „No, ale przecież tak napisali” – odparła. Jako starsza osoba, ufa prasie. Miliony ludzi robią podobnie.

Nie ma pani ochoty z tym walczyć?

Iwona Szymańska-Pavlović: Nie bardzo, ale to dobrze, że coraz więcej znanych osób się buntuje. Ja staram się jedynie być lepszym człowiekiem. Zwracam uwagę na to, co mówię i jak się zachowuję. Zdaję też sobie sprawę, że spore emocje budzi moje małżeństwo: we wrześniu wyszłam po raz drugi za mąż, za Wojtka Oświęcimskiego (biznesmena – red.). Być może nie każdemu się podoba, że w wieku 46 lat można znaleźć miłość. Ja też się tego nie spodziewałam, ale to coś przepięknego.

Jaki jest pani mąż?

Iwona Szymańska-Pavlović: Nie mogłam trafić lepiej. Z jednej strony to przystojny facet, trochę w typie latynoskim. Z drugiej to wartościowy i dobry człowiek. Jest spontaniczny, ma w sobie mnóstwo energii i ciepła. Pięknie też zachowuje się w stosunku do ludzi starszych. Dzięki niemu prześcigamy się w telefonach do naszych mam. Kiedyś, potwornie zmęczona, odmówiłam autografu pewnej kobiecie. Wojtek wtedy powiedział: „Wiesz, że być może spotkanie z tobą było ważnym momentem w jej życiu? Zobaczysz, kiedyś sama będziesz biegać za ludźmi, prosząc, by wzięli od ciebie autograf”. Zrobiło mi się głupio.

Zobacz także:

Zamieszkała pani z nim i jego trzema synami. Nie było obaw, że mogą pani nie zaakceptować?

Iwona Szymańska-Pavlović: Oczywiście, ale na szczęście chłopcy mnie zaakceptowali, nawet śmiem twierdzić, że bardzo polubili.

To pewnie lubi pani – dla nich – zmieniać się w typową gospodynię?

Marna ze mnie kucharka. Za to sprzątam dobrze i szybko. Bardzo lubię czystość i przestrzeń. Mieszkam zresztą w cudownej części Olsztyna. Wychodzę za płot i już mam las.

Nie kusiło pani, by przenieść się do Warszawy?

Nie, choć wiem, że w ten sposób rezygnuję z wielu zawodowych propozycji. Może gdybym miała 20 lat mniej, myślałabym inaczej. Czuję się młodo, lecz nie mam ochoty z kimkolwiek się ścigać.