Lubiany kabareciarz. Znamy go głównie z roli pana Józka, hodowcy drobiu, który pojawia się na scenie w żółtym golfie i pomarańczowej marynarce. I wywołuje salwy śmiechu, zarówno swymi wypowiedziami, jak i wyglądem.

– Prywatnie też jest pan człowiekiem dowcipnym?

Grzegorz Halama: Jestem dość spokojny, w młodości byłem bardzo nieśmiały. Zajmowałem się poezją śpiewaną i nigdy nie byłem klasowym wesołkiem. Nie mam w zwyczaju wpadać na imprezy i wołać: „Bawimy się!”. Kiedyś trzeba odpocząć od pracy. Jestem normalnym facetem: czasami coś mnie zasmuci, czasem – zachwyci. Mam też czas na refleksję. Jak mawia pan Jacek Fedorowicz: „Najgorzej jest być śmiesznym na zawołanie”.

– Dlaczego zajął się pan kabaretem?

Grzegorz Halama: W młodości miałem przeczucie, że będę występował na scenie i odniosę sukces. Byłem zakochany w zespole The Beatles i słuchałem Trójki, w tym listy przebojów od pierwszego wydania. Mając 14 lat, zacząłem występować z gitarą na scenie, ale na początku śpiewałem wiersze Stachury. A z drugiej strony miałem techniczne zainteresowania – montowałem zestawy „Młody elektronik”. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, więc poszedłem do Technikum Elektryczno-Elektronicznego w Koszalinie. Tam założyłem swój zespół i wtedy zobaczył mnie kolega, który tworzył kabaret. Zacząłem od parodii i ludziom się to spodobało.

– Skąd się wziął estradowy, nierozgarnięty Józek?

Grzegorz Halama: Zacząłem szukać pomysłu na charakterystyczną postać. Osobowość pana Józka okazała się najbardziej nośna. Natchnieniem był jeden z moich nauczycieli ze szkoły średniej – wykorzystałem kilka jego charakterystycznych cech.

– Widzowie nie przenoszą cech Józka na pana?

Grzegorz Halama: Niektórzy rzeczywiście dziwią się, że można ze mną normalnie porozmawiać o książkach, psychologii, muzyce czy o rozwoju duchowym.

– Ma pan 7-letnia córkę. Łatwo w tej sytuacji utrzymać autorytet w domu?

Grzegorz Halama: Moja praca nie polega tylko na wygłupianiu się na scenie, ale też na pisaniu tekstów i próbach. Ania jest obecna przy całym procesie twórczym, więc widzi, że w domu nie mieszka pan Józek, który w kółko śmiesznie gada, ale tata, który częściej mówi poważnie. Traktowała mnie jak wyrocznię, więc chyba byłem dla niej autorytetem.

– Na scenie eksponuje pan swoje słabości, np. brzuszek i pokazuje rozczochrane włosy.

Grzegorz Halama: Pewnie gdzieś w środku mam poczucie, że nadal jestem taki sprawny jak w młodości, kiedy trenowałem zapasy i akrobatykę, więc mogę pokazywać swoje mięśnie (śmiech), a przy okazji także ten brzuszek, który tak fascynuje moich fanów, że czasem sprawdzają, czy na pewno jest prawdziwy. Poza tym nigdy kwestia urody nie była dla mnie czymś nadrzędnym…

Zobacz także:

– To jak pan poderwał żonę?

Grzegorz Halama: To ona mnie poderwała. A ja modliłem się o jakikolwiek znak, że to właśnie ta. Gdy okazało się, że imię Dorota znaczy z greckiego „Dar od Boga”, stwierdziłem, że bardziej jasnych znaków już nie potrzebuję.

– Za rok stuknie panu czterdziestka...

Grzegorz Halama: Nie jestem dzieckiem i wiem, że czas płynie. Wiek daje mi większą odwagę, by bardziej zdecydowanie dążyć do realizacji marzeń.

– Słyszałem, ze razem z Tymonem Tymańskim zaczęliście kręcić film?

Grzegorz Halama: Robimy film o życiu muzyków w trasie, czyli o nas i o naszym pokoleniu, o walce komercji ze sztuką. Gram tam siermiężnego, wieśniackiego menedżera, który ciągle coś obiecuje chłopakom z zespołu, ale nigdy nic mu nie wychodzi. I lawiruje jak może...