Często się spotykam z określeniami: „eteryczna”, „ulotna”. Nawet kiedyś padło hasło: „Świtezianka”, a w rzeczywistości jestem mocno stąpającym po ziemi człowiekiem – mówi Mela Koteluk. – Lubię mocne uściski dłoni, umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach i podejmowania trudnych decyzji.

„Nie damy się zwariować/Możemy żyć jak chcemy” – śpiewa na najnowszej płycie. Śpiewa swoje i żyje na własnych warunkach. Dlatego założyła zespół. – Odkąd pamiętam, dążyłam do niezależności, a za utrzymanie „swojego świata” płaci się czasem wysokie rachunki. Jakie? Zamartwianie się o to, co się wydarzy, bezsenne noce, wieczny niedoczas. Wykruszyło się z mojego otoczenia kilku znajomych, bo nie miałam już tak wiele czasu, co wcześniej.

Prowadzi duży zespół i pracuje głównie z mężczyznami. – Bywam stanowcza i skłonna do karkołomnych działań, na co nie wskazuje moja fizyczność. Jasne włosy, delikatna uroda wysyłają błędny komunikat, weryfikowany przy bliższym poznaniu. Działa to również w drugą stronę – ktoś o „chłodnej” czy groźnej aparycji nosi pod maską ciała wielkie gołębie serce. Sęk w tym, aby chcieć docierać do prawdy i natury tej osoby. Otworzyć i wynieść się ponad stereotypy, co oczywiście wymaga krzty wysiłku, ale warto nastawić się na to wyzwanie.

Jej konkretność najbardziej widać w pracy. – Moja grządka to muzyka i towarzyszące wątki techniczne: organizacja transportu, wybór klubu, jak zagrać w mieście, w którym dotychczas nie graliśmy, prowadzenie fanpage’a, działania promocyjne. Długofalowe planowanie. Czasem jest wiele supełków do rozwiązania. Sprawy dzieją się szybko, nie ma czasu na zwłokę, dłuższą analizę. Muszę wtedy wejść w skórę hipopotama, tupnąć nogą. Nie dzieje się to często, bo jednak zanim podniosę nogę, najpierw rozmawiam. Jeśli z rozmowy niewiele wynika, a trzeba o coś zawalczyć, to tzw. „twardość” jest skutkiem ubocznym koncentracji na danej sprawie.

Mela tupnie więc nogą, gdy np. podczas sesji znów chcą z niej z robić zwiewną istotę, nimfę w romantycznej sukience i szpilkach. Albo gdy przed koncertem próba dźwiękowa trwa zbyt długo, bo np. pojawił się problem techniczny, który wywołuje chaos. Wtedy potrzebna jest konkretna osoba, kierownik akcji, który odpowiednio zarządzi. – Koledzy z zespołu już mnie znają. Reagują na mnie bardzo dobrze. To pewien stan, którzy służy opanowaniu sytuacji kryzysowej. Wchodzę wtedy w rolę ratownika. Nie może być tak, że cały zespół próbuje to zrobić, bo wynikłby z tego jeszcze większy chaos.

Uważa, że na stanowczość mężczyźni reagują o wiele lepiej niż niektóre kobiety. – Łatwiej radzą sobie z tym poziomem konkretności. Jest w tym pewna ścisłość, która może kobiety przerażać. Tyle że moja stanowczość nie wzbudza strachu, bo nie o to chodzi. Nie wrzeszczę, nie jestem tyranem. Po prostu ratuję sytuację. Jestem jednoosobowym sztabem kryzysowym – śmieje się wokalistka. – To też kwestia wzajemnego zaufania. Że komenderowanie służy wyższemu dobru, dobru zespołu. Szczerze? Nie szukam okazji, aby rządzić na siłę. Lubię, gdy ktoś czasem zrobi coś za mnie, zadecyduje. Ale musi być to ktoś, komu ufam – uważa Mela.

Zauważyła, że ludzie, którzy ją otaczają, mają ze sobą coś wspólnego. – To są osoby, które potrzebują mieć silne osobowości do spójnego, komfortowego funkcjonowania. Ludzie, z którymi przebywamy, dużo mówią o nas samych. Moja osobowość jest chwilami bardzo zagmatwana. I od tego zagmatwania, niewiedzy, co robić, wychodzę dopiero do decyzyjności i pewności siebie. Jedno bez drugiego nie istnieje. – Ludzie bywają zaskoczeni, odkrywając, że mają do czynienia z konkretną kobietą. – Zdarzyło się też, że ktoś poczuł się wręcz rozczarowany moim niskim poziomem eteryczności, bo oczekiwał nimfy wodnej. A ja przecież jestem sobą, żyję po swojemu. Nie zakładam masek, nie wchodzę w role, które ktoś chciałby mi przypisać.

Zobacz także:

Rzadko, ale bywało, że ktoś, nabierając się na „pozory”, próbował być wobec wokalistki nieuczciwy, chciał coś ugrać dla siebie, sądząc, że nie napotka oporu z jej strony

– Ale wtedy staram się stawiać jasno granice i manipulacyjne próby ucinać. Przyznaję, nie zawsze da się to rozpoznać od razu. Wiem na pewno, że nie chciałabym nigdy stać się kimś podejrzliwym, kimś, kto wszędzie węszy podstęp, zakłada złe intencje innych. Oczywiście, z wiekiem i doświadczeniem tworzę system ustawiania granic. To dorastanie nie jest lekkie. Czasem się okazuje, że przez stałe trzymanie gardy najtrudniej obronić w sobie dziecko, czyli największą wartość, która pozwala odczuwać szczęście i pozwala tworzyć. Mury obronne dają, co prawda, bezpieczeństwo, ale mocno ograniczają perspektywę. Mam ekstremalne szczęście do ludzi, jakby ci z nieczystymi intencjami odpadali z mojej orbity w przedbiegach.

Po powrocie z trasy koncertowej ceni sobie domowy spokój i wyluzowanie. – Dom to inna przestrzeń i nie jestem w niej tak wymagająca i zmobilizowana do działania przez 24 godziny na dobę. Potrzebuję tam takiej osoby, której zaufam na tyle, żeby dać pełnomocnictwo podejmowania decyzji za mnie. Ale i tak nie jestem łatwą partnerką na codzienność. Mam np. skłonności do wpadania w pustelnictwo, do przebywania samej ze sobą. To przestrzeń dla mnie bardzo ważna. Pozwala się zdystansować i zregenerować. Trafiłam jednak na osobę, która potrafi mnie czytać.

Mamy doktoraty ze znajomości siebie. Nauczyliśmy się ze sobą postępować, nie prowokować. Słyszałam od starszyzny, że dobry związek polega na tym, żeby nie mówić wszystkiego, co przychodzi do głowy w emocjach. Trzeba wiedzieć, kiedy ugryźć się w język. To wcale nie przyszło od razu. Nauczyłam się jednak odpuszczać pewne tematy. Owszem, upór nadal towarzyszy mi w życiu. Kiedyś postrzegałam go wręcz jako cnotę, nawet jeśli ktoś miałby się obrazić. Trudno było przetłumaczyć mi pewne rzeczy, ale z wiekiem człowiek łagodnieje w naturalny sposób. Upór nie jest już wyłącznie zaletą. Stałam się bardziej elastyczna.

Przyznaje, że konkretność, zasadniczość, pewność siebie, uporządkowanie to też rodzaj obrony. – Bo mam dużo miękkiej tkanki niczym niezabezpieczonej. Żeby jakoś funkcjonować w trudnej materii, jaką jest branża muzyczna, należy w sobie wypracować pewne pomocne cechy.

Wzorzec radzenia sobie ze światem ma od zawsze blisko siebie. W domu rodzinnym niezwykle silną kobietą jest babcia, którą Mela nazywa „kierowniczką kuli ziemskiej”. – Zawsze wie, co robić i co powiedzieć. Jest na bieżąco ze wszystkim. To kobieta nieprawdopodobnie zorganizowana, sprawiająca wrażenie kogoś, kto podoła wszystkiemu, a do tego nie słyszałam, aby choć raz nad sobą się użaliła. Kiedy babcia gotuje, to na cztery fajerki – jak dla wojska. Robi najlepsze na świecie gołąbki. Tym wzorcem na pewno jestem przesiąknięta do szpiku kości, a doświadczenia z mojego życia pewnie tylko to spotęgowały.