W Paryżu na balu strażackim

Cóż to była za impreza! Nigdy wcześniej w takiej nie uczestniczyłam. Na sylwestra do Paryża zaprosiła mnie córka Jessica, która mieszkała na Montmartrze. Miałam zapewnione lokum i wyżywienie, pozostało mi tylko znaleźć połączenie lotnicze. Przelot tanimi liniami Wizz-Air na trasie Warszawa– Paryż–Warszawa kosztował 499 zł. Bilety kupiłam on-line (w internecie www.eSKY.pl/Wizz-Air), płacąc kartą kredytową. W sylwestrowy wieczór, tak jak Francuzi, zjadłyśmy wykwintną kolację u znajomych. Potem wyruszyłyśmy do remizy na Montmartrze na Bal de Pompiers (Bal strażacki). W każdej dzielnicy Paryża jest remiza, w której dwa razy w  roku – 14 lipca i 31 grudnia – odbywają się całonocne zabawy. Nie umiem powiedzieć, kiedy narodziła się tradycja, ale jest to najbardziej demokratyczna impreza świata. Wstęp na nią jest zwykle wolny, a jeśli już trzeba coś zapłacić, to w zamian otrzymuje się los na loterię. Podczas balu odbywa się losowanie – można wygrać nawet fortunę. Nam wprawdzie szczęście nie dopisało, ale bawiłyśmy się szampańsko! Do tańca raz porywał mnie dżentelmen we fraku, to znów student w powycieranych dżinsach. Pachnące luksusowymi perfumami przedstawicielki francuskiej burżuazji wirowały na parkiecie w objęciach kloszardów (filozof, bezdomny żebrak, którego nędza jest najczęściej wynikiem własnego wyboru). Orkiestra strażacka grała czasem lepiej, czasem gorzej, ale zawsze głośno. Dominował rock and roll i pop. Ale co kilka utworów rozbrzmiewał także paryski walczyk. Bo bez niego mieszkańcy miasta nad Sekwaną nie potrafią dobrze się bawić. Walczyk jest jak pasztet z gęsich wątróbek – obowiązkowy.

W Wenecji na święcie miłości "Love"

O przywitaniu Nowego Roku w najbardziej romantycznym mieście świata marzy niejedna para zakochanych. My zdecydowaliśmy się w ostatniej chwili, dlatego mieliśmy problem ze znalezieniem wolnego miejsca noclegowego. Ale w hotelu Antico Capon (177 euro za pokój na trzy doby, www.hostelsclub. com) się udało. Trochę drogo, za to sylwestra zamierzaliśmy spędzić za darmo na placu św. Marka. Mieliśmy też ochotę na romantyczny spacer po zamglonym mieście i kameralne świętowanie przy lampce szampana na uroczym mostku nad kanałem. Okazało się, że tej nocy w Wenecji nie ma ustronnych miejsc. Korowód przebierańców płynął ulicami, zaułkami i mostkami. Wśród nich przechadzały się tajemnicze postacie w karnawałowych maskach. Prym wiedli wenecjanie w fantazyjnych strojach. Żeby w stu procentach poczuć atmosferę tego miejsca, w pierwszym z brzegu kramie kupiliśmy maski – dla mnie białą na kijku, ozdobioną strusim piórem, dla Grzegorza złotą. Im bliżej placu św. Marka, tym tłum był gęściejszy. „Najpiękniejszy salon Europy”, jak nazywał go Napoleon, miał tej nocy pomieścić 60 tysięcy turystów z całego świata, którzy przyjechali do Wenecji  powitać Nowy Rok wielkim pocałunkiem (o północy jednocześnie całowały się wszystkie pary, przyjaciele i członkowie rodzin). Korowód balowiczów witali kelnerzy serwujący koktajl Bellini z szampana i soku brzoskwiniowego. Grała muzyka, strzelały fajerwerki.

W Honolulu wśród naszych rodaków

Za czasów naszej młodości wyjazd na Hawaje był marzeniem nie do spełnienia. Gdy po latach zaoszczędziliśmy trochę pieniędzy, w polskim przedstawicielstwie biura Hawaii Polonia Tours (tel. 0 22 827 33 13) wykupiliśmy 10-dniową wycieczkę do Honolulu (9 tys. zł od osoby za przelot, noclegi i udział w balu sylwestrowym). Właśnie ze względu na sylwestra wybraliśmy termin: 27 grudnia – 6 stycznia, aby świętować w tropikach pożegnanie Starego i powitanie Nowego Roku. Stolica archipelagu przywitała nas słońcem, a piękna Hawajka zawiesiła nam naszyjniki z kwiatów (tak jak to widzieliśmy na filmach). Nasza grupa zamieszkała w hotelu położonym nieopodal słynnej plaży Waikiki. Ponieważ do sylwestra było jeszcze kilka dni, wynajętym samochodem ruszyliśmy na zwiedzanie wyspy Oahu. Odwiedziliśmy plantację ananasów Dole, gdzie jedliśmy ciasto przygotowane z tych owoców. Kąpaliśmy się w oceanie pod okiem ratownika – jakby żywcem przeniesionego ze „Słonecznego patrolu”. O zachodzie słońca podziwialiśmy mistrzostwo chłopców w surfowaniu po falach o wysokości sporej kamienicy. Zabawę sylwestrową traktowaliśmy jako egzotyczną przygodę. Marian założył przewiewne spodnie i hawajską koszulę zakupioną na miejscu. Ja zaś ubrałam się w czerwoną, kwiecistą sukienkę również o mało oficjalnym charakterze. I cóż się okazało? Bal odbywał się w eleganckim hotelu. Wszystkie panie ubrane były w balowe suknie, panowie mieli na sobie smokingi. Gdy weszliśmy na salę, wszyscy na nas spojrzeli, nie ukrywając zdziwienia. Przez pierwszych parę chwil czuliśmy się nieswojo. Ale potem przy wyśmienitych trunkach i wykwintnym jedzeniu bawiliśmy się świetnie. Był to klasyczny bal, w którym uczestniczył konsul z Los Angeles oraz przedstawiciele biznesu i kultury Polonii amerykańskiej. Zamiast tańca hula i skąpo ubranych Hawajek wystąpiła nasza piosenkarka Irena Jarocka. Trochę byliśmy tym rozczarowani, gdyż na podobną imprezę mogliśmy wybrać się w Polsce. A te dwa dni (na przygotowania do balu i odsypianie nieprzespanej nocy) wolelibyśmy spędzić, nurkując i zwiedzając.

W Passo Sella na ośnieżonych stokach Dolomitów

To miał być niezwykły sylwester. Postanowiłam z synem i przyjaciółmi spędzić go we włoskich Dolomitach. W internecie znaleźliśmy Berghotel Maria Flora, położony wśród skał na wysokości 2240 m n.p.m. na Passo Sella w rejonie Val Gardeny. Pensjonat (trzygwiazdkowy) był dość drogi. Ostatni tydzień roku kosztował prawie 3 tys. zł od osoby. No, ale w tym okresie pobyt jest kosztowny wszędzie. Oferta (zamieszczona w internecie przez właścicieli obiektu) miała swoją specjalność – sylwestrową kolację serwowaną na życzenie za dodatkową opłatą 26 euro od osoby. Ponieważ Nowy Rok chcieliśmy powitać poza pensjonatem, takiego zamówienia nie złożyliśmy. Mimo to właściciele przygotowali dla nas „niespodziankę”: 31 grudnia odwołali obiadokolację (opłaconą) i, nie pytając nikogo o zdanie, zaprosili  wszystkich na wystawne przyjęcie. O godzinie 20 kelnerzy z ponurymi minami zaczęli serwować dania: przystawka, zupa, drugie danie. W sali restauracyjnej wiało nudą. Wreszcie tuż przed północą podano po lampce szampana i kawałku tortu na deser. Z biciem zegara wyszliśmy na zewnątrz. W miasteczku na dole słychać było radosne okrzyki rozbawionych turystów, niebo rozświetlały bajecznie kolorowe fajerwerki. A u nas? Kwadrans po powitaniu Nowego Roku restaurację zamknięto. Ale to nie koniec niespodzianek. W dniu wyjazdu nasz rachunek powiększył się o 100 euro – na tyle gospodarze wycenili sylwestrową biesiadę. Poczuliśmy się oszukani.

Na Syberii podczas podróży koleją transsyberyjską

Bardzo dużo podróżuję, ale nigdy nie miałem okazji witać Nowego Roku kilka razy – zaczynając od sylwestrowego południa aż do północy. A tak właśnie było podczas podróży koleją z Władywostoku do Moskwy (10 tysięcy kilometrów w 7 dni). W pociągu Rossija panowała świąteczna atmosfera. Gdy w sylwestrowe południe wszedłem do wagonu restauracyjnego, stoły były już suto zastawione rosyjskimi przysmakami. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że to początek obchodów, w których będę miał zaszczyt uczestniczyć, a pożegnanio-powitaniom nie będzie końca. Jako pierwsi Nowy Rok zaczęli witać Japończycy (10 godzin wcześniej niż w Polsce). Samurajska tradycja nakazuje z każdym wypić. W godzinę po nich do noworocznego toastu przystąpili kucharka i kelner z Władywostoku. Zgodnie z ich zwyczajem trzeba pożegnać Stary Rok kieliszkiem wódki, a Nowy przywitać lampką szampana. Ta mieszanka jest popularnie nazywana „białym niedźwiedziem”. Niektórzy żartują, że biały niedźwiedź przychodzi znienacka, co dotyczy głównie osób ze słabą głową. W jednej dłoni trzymałem więc stakan z wódką, a w drugiej kieliszek z szampanem. Potem nastał czas tańców. Gdy przyszła kolej na palacza z Nowosybirska (6 godzin różnicy w stosunku do Polski), biały niedźwiedź zabrał mnie do krainy snu… Następne, co pamiętam, to twarz kelnera Griszy, który z butelką szampana i kieliszkiem wódki nerwowo zdzierał ze mnie koc i, gestykulując, krzyczał: „Mirek, wstawaj! Prześpisz swój polski Nowy Rok!”.