My chyba nie rozumiemy znaczenia świąt, które nadchodzą.

Ojciec Augustyn: To prawda. Jest z tym spory kłopot. Kiedy swojego czasu popełniłem wykład dla Uniwersytetu Trzeciego Wieku, czyli osób w jesieni życia – często znakomicie wykształconych – o tym, skąd wzięły się święta Wielkiej Nocy, po zakończonej prelekcji podeszły do mnie trzy nobliwe panie w pięknych wielkich kapeluszach i powiedziały: „Ojcze, dziękujemy, bo w końcu zrozumiałyśmy, dlaczego te święta są najważniejsze. Zawsze nam się wydawało, że to Boże Narodzenie jest na pierwszym miejscu”. Inna jeszcze historia, która również znakomicie oddaje nasz stosunek to tych dni, przytrafiła mi się w listopadzie ubiegłego roku. Wybrałem się do „ciuchacza”, żeby kupić sobie spodnie. W sklepie stał ogromny pojemnik z ubraniami, a przy nim dwie ekspedientki segregujące te ubrania. Rozmawiały właśnie o świętach. Jedna z nich powiedziała, że za chwilę już Boże Narodzenie, potem moment, nawet się nie obejrzymy i znowu będą święta. No co druga odpowiedziała: „Oj tam, te następne to nie święta”. Mógłbym jeszcze długo zamęczać panią takimi opowiadaniami. Z każdego płynie ten sam wniosek: święta wielkanocne sprawiają nam dużą trudność. Inność doświadczenia, z którym wiąże się ten czas, jest tu kluczową kwestią. Narodzenie jest ludzkie. Zmartwychwstanie przekracza naszą wyobraźnię i doświadczenie. Tyle że na nim opiera się całe chrześcijaństwo.


Chyba nie tylko tych świąt nie rozumiemy, mamy również przeświadczenie, że one są smutne...

Ojciec Augustyn: Gdzieś na przełomie V i VI wieku rozpoczyna się proces zanikania w Kościele doświadczenie paschalnego. Co to znaczy? Między innymi, że tajemnicę objawiającego się zwycięskiego Boga wypiera ludzkie upodobanie w obcowaniu ze zmysłowymi konkretami. Ono zatrzymuje nas w pół drogi, przykuwając uwagę do męki Jezusa, i stąd ten nieprzezwyciężony smutek, który ostatecznie w te święta jest nie na miejscu. Gdyby zechciała pani prześledzić ikonografię krzyża od początku chrześcijaństwa aż po dzień dzisiejszy, spostrzegłaby pani, jak bardzo zmienił się jego wyraz. Postać Chrystusa, kiedy już się pojawia na krzyżu, bo nie było jej tam od początku, to postać króla. Często w ozdobnych szatach, z otwartymi oczami, patrzącego. Jest to ten, który umarł, lecz zmartwychwstał i króluje. Oznaki jego męki są jak najbardziej realne, lecz na drugim planie. A co stało się z tą postacią na przestrzeni wieków? Jak dziś wygląda Chrystus na krzyżu? Im dalej od doświadczenia Paschy, im bliżej tego, co przyziemne, nam nieobce, tym ta postać jest coraz bardziej pobita, umęczona, wręcz do nieznośnej przesady. Stąd też nie zostałem fanem filmu Mela Gibsona „Pasja”. Ma on oczywiście wiele ciekawych wątków, ale bryzganie
krwią po ekranie przesłania w nim miłość Boga do ludzi i potęgę Jego zmartwychwstania, które jest niezastępowalnym początkiem chrześcijaństwa.

To tak, jakby w naszym pojmowaniu świąt Wielkiej Nocy zwyciężała śmierć, a nie zmartwychwstanie, czyli życie.

Ojciec Augustyn: Chrześcijaństwo to bezapelacyjnie przejście od śmierci do życia! To eksplodująca radością niewymowna nadzieja. Temu właśnie chrześcijaństwo zawdzięcza swą błyskawiczną ekspansję w świecie starożytnym. Szło jak ogień po ściernisku w świecie dotkniętym przez upadek starych porządków. Głównym przesłaniem świąt Wielkiej Nocy są słowa Exultetu: Weselcie się już zastępy Aniołów w niebie: weselcie się słudzy Boga. […] gdy Król tak wielki odnosi zwycięstwo.

Nie widać tego.

Ojciec Augustyn: W polskim kościele to „nie radowanie się” jest bardzo wzmacniane. Polski Kościół pod tym względem jest przesmutny i przelamentacyjny. Kiedy zwracam na to uwagę, staję się dla wielu burzycielem wiary, heretykiem i Bóg wie czym jeszcze... A przecież my to uwielbiamy. Uwielbiamy taplać się w smutku. Tak jakby swoistą przyjemność sprawiało nam napawanie się wszelkimi okropnościami. Doskonały tego przykład mieliśmy po 10 kwietnia ubiegłego roku. Charakter przeżycia tamtych dni znakomicie wpisał się w nasz sposób pojmowania świata. Ale ja ludziom powtarzam, że to jest niezdrowe i wręcz patologiczne.

Z jednej strony z „radością” pogrążamy się we krwi i smutku, z drugiej strony święta to czas zakupów, fryzjerów, zaglądania sobie w koszyczki... Zastaw się, a postaw się.

Ojciec Augustyn: Tak było, jest i będzie. Ten „złoty cielec” zostaje ulany niejako automatycznie zawsze wówczas, gdy wyzbywamy się duchowej wrażliwości wobec tajemnicy Boga. To stała pokusa, z jaką nieustannie trzeba się mierzyć.

Zobacz także:

Sami zamykamy się w klatce tego, co robimy przed świętami?

Ojciec Augustyn: Nasz świąteczny stół jest odzwierciedleniem tego, co gra nam w duszach. To oczywiste, że dni świąteczne powinny być z zasady inne niż te powszednie. Podstawowa definicja sacrum brzmi: „Sacrum to nie profanum”. Czyli chodzi o bardzo wyraźne odróżnienie jednego od drugiego. Ale liczy się sposób, w jaki to robimy. Bez duszy napełnionej świętością nawet suto zastawiony stół w niczym nie pomoże.

Kiedy Ojciec mówi o zwycięstwie tego, co ludzkie, przyziemne, nad tym wszystkim, co duchowe, to myślę nie tylko o chwilach świątecznych, ale o codzienności. Przede wszystkim o niej. W codzienności tego elementu duchowości tym bardziej ze świecą by szukać.

Ojciec Augustyn: Styl życia, kultura życia, jaką my dzisiaj reprezentujemy, absolutnie nie sprzyja rozwojowi w nas pierwiastka duchowego. W podobny sposób nie sprzyja także naszemu świadomemu życiu w społeczeństwie. Jednym z najważniejszych aktów społecznych, do jakiego każdy z nas powinien dojrzeć, jest zdolność do wystąpienia z tłumu. Bez tego niemal heroicznego aktu odwagi nie jesteśmy w stanie osiągnąć dojrzałości. Dlatego wszem i wobec króluje konformizm. Tylko nonkonformiści są ludźmi wolnego ducha.

Ze strachu tego nie robimy?

Ojciec Augustyn: Nie lubimy żyć nierozumiani i nieakceptowani przez innych. Konformizm  pozwala nam stosunkowo łatwo osiągnąć pożądaną akceptację społeczną. Naprawdę ochoczo wyprzedajemy siebie za cenę niebycia wyrzutkiem.

I bezpieczeństwa. Potrzeba akceptacji jest w nas bardzo silna, trudno się dziwić, że do tego dążymy. Rozumiem, że chodzi o to, iż jesteśmy w stanie w zupełnie inny sposób sobie ten spokój i bezpieczeństwo zapewnić.

Ojciec Augustyn: Spokoju, bezpieczeństwa, dojrzałości nie dostaniemy z zewnątrz. Można je osiągnąć w swoim duchowym centrum. To jest właściwa droga, aby przestać chodzić na pasku czyichś oczekiwań, wyobrażeń, ocen. Chce pani być niewolnikiem tego, czy ktoś się do pani uśmiechnie, poklepie po plecach i powie: „Jesteś OK”?

Jeśli mnie Ojciec pyta, czy chcę, powiem oczywiście: nie chcę. Ale bywam... Chociaż naturalnie nie daje to żadnego poczucia bezpieczeństwa, tym bardziej nie przynosi spokoju.

Ojciec Augustyn: Nie wyobrażam sobie szczęśliwego życia, które chodzi na pasku społecznych oczekiwań. Nie mówię o tym, żeby nie słuchać innych, jednak słuszny dystans jest bardzo ważny. Stosowna roztropność, refleksja i umiejętne wybranie spośród zwrotnych sygnałów tego, co przynosi mi rzeczywisty pożytek. Rzadko dostajemy z zewnątrz pomoc i cenną motywację, aby się rozwijać. Tego zasilania trzeba raczej poszukać w sobie. Nie przyszłoby mi do głowy, aby ot, tak sobie rzucić się w ramiona tłumu i zapytać: „Co o mnie sądzicie, czy mój koszyczek ze święconką wam się podoba, czy ja wam się podobam?”... Nonsens... Na tym mam budować swój spokój, swoje poczucie bezpieczeństwa? To szaleństwo!

To znaczy, że sami sobie codziennie robimy wbrew, uciekając od kotwicy – od czegoś, co byłoby prawdziwym punktem odniesienia.

Ojciec Augustyn: Robimy sobie sami krzywdę, to prawda. Ale człowiek jest kimś ambiwalentnym – zdolnym do szlachetnych gestów, wielkich porywów serca i również do rzeczy niskich oraz podłych. W każdym z nas siedzi i jedno, i drugie. Lecz jest jeszcze coś, co nam w tym zakotwiczeniu przeszkadza – jesteśmy mistrzami świata w uleganiu złudzeniom. Bardzo opornie przyjmujemy do wiadomości, że życie ze swej natury jest znojne, trudne i pełne niebezpieczeństw. Wbrew wszystkiemu oczekujemy, że będzie przeciwnie.

Chociaż powtarzamy: „życie jest ciężkie”, tak naprawdę nie zgadzamy się na rzeczywistość.

Ojciec Augustyn: Właśnie. Te słowa są puste, wypowiadamy je bezmyślnie. A głęboko w sobie trzymamy się wersji: „Mnie to nie spotka”. Współczesny styl życia naznaczony jest przeświadczeniem: powinno być miło!
I bez tragicznych ograniczeń.

A że miło nie jest, miotamy się.

Ojciec Augustyn: Może posłużę się przykładem sławnej osoby. Z całym szacunkiem dla wielbicieli talentu Michaela Jacksona, ale nie da się ukryć, że reprezentował sobą esencję współczesnej mentalności – E viva złudzenia! Ta niezgoda na rzeczywistość, o której pani wspomniała, jest tym, co najbardziej zarzucam dzisiejszej kulturze życia. Jest próbą wykreowania świata, który nie istnieje, świata na wskroś sztucznego. A takie marzenia pozbawiają nas odporności na życie, na to, czym ono naprawdę jest.

Uleganie materialności kosztem wszystkiego, co duchowe, wreszcie się odezwie. Być może dzisiaj i jutro jeszcze tego nie czujemy, ale...

Ojciec Augustyn: Wcale nie trzeba na to długo czekać. Będę czepialski, pani użyła słów: nie czujemy. Proszę zwrócić uwagę na to, że posłużyła się pani psychologizacją. Wszystko obecnie próbujemy określić za pomocą słów tego typu: czuję, nie czuję. Nie odmawiając psychologii własnej ważnej roli do spełnienia, trzeba zauważyć, że trochę przez nią schodzimy na manowce. Dla odkrycia, opisania i zrozumienia większości istotnych kwestii w naszym życiu potrzebujemy bardziej niż uczuć naszego rozumu, umysłu i woli. Ale to nieco inny problem. Natomiast nasza duchowość odezwie się w nas prędzej, niżbyśmy się tego spodziewali. Sytuacje graniczne, traumatyczne, bolesne, tragiczne to norma w życiu. Ktoś np. zostawia mnie dla kogoś innego, odchodzi ktoś bliski z mojej rodziny.

I wtedy, bezradni, wracamy do duchowości. Tylko że to nie było coś, w co inwestowaliśmy przesadnie, więc też niespecjalnie jest się do czego odwołać.

Ojciec Augustyn: Bardzo brutalnie to nazywam. W takich sytuacjach krańcowych jesteśmy – jeśli chodzi o zdolność do przetrwania kryzysu – niczym pawiany: mamy gołe tyłki! A przed kryzysem nie uchroni nas nic,
żadna cywilizacja, technologia, tylko my sami możemy być na niego gotowi bądź nie.

To jak zrobić ten pierwszy krok, żeby któregoś dnia nie zostać z gołym tyłkiem?

Ojciec Augustyn: Wystąpić z tłumu. Odejść na bok. Zafundować sobie milczenie. Odłożyć ten cały bałagan, podpórki, ograniczyć bodźce.

Ale jak zostanę tak sama ze sobą, może się okazać, że tam nic nie ma. Nie bez powodu codziennie się ogłuszamy.

Ojciec Augustyn: No i spotkajmy się z tą swoją pustką! Wtedy dopiero zaczyna się przygoda! Problem tkwi w tym, że my jesteśmy tą naszą pustką tak przerażeni, że uciekamy od niej za wszelką cenę. Wchodzimy do domu i co? Włączamy telewizor, DVD, radio, mp3, iPhon, iPod, wszystko, co mamy, żeby tylko nic nie usłyszeć. Leżałem kiedyś w szpitalu, pamiętam moment, gdy wszyscy na mojej sali po obiedzie udali się na drzemkę. Powyłączałem wówczas radia, telewizor i wziąłem książkę. Byłem przeszczęśliwy, że wreszcie przez chwilę zapanuje cisza. Po jakimś czasie obudził się jeden z pacjentów, rozejrzał się i zapytał: „Dlaczego tu jest k... tak cicho?!”.


To ludzkie. Boimy się tej ciszy.

Ojciec Augustyn: Wie pani, ludzkie i nieludzkie jednocześnie. Boimy się jej, a tak naprawdę w niej jest schowana nasza siła.

A jak już wyłączę ten huk, dopadnie mnie moja cisza, to co mam zrobić, żeby nie uciekać?

Ojciec Augustyn: Nie słuchać strachu! W tej pustce pojawia się w końcu światło. Dlatego o człowieku duchowym mówi się, że jest oświecony.

Próbuje mi Ojciec powiedzieć, że każdy z nas może to zrobić?

Ojciec Augustyn: Tak właśnie, to próbuję powiedzieć.

I można tak przeżyć święta?

Ojciec Augustyn: Zapraszam. Jesteśmy w takim momencie kulturowym, w takiej kondycji duchowej, że warto tę całą, generalnie słuszną, otoczkę na tę chwilę jednak odstawić. Czas na detoks.

To jest bardzo radykalne  wystąpienie z tłumu. Z pewnością będą mnie wytykać palcami.

Ojciec Augustyn: To jest cena, którą płaci się za każde pójście w głąb. W jakiejkolwiek dziedzinie.

Ale może Ojciec obiecać jakąś nagrodę za tę odwagę?

Ojciec Augustyn: Tak. I wcale nie mam na myśli nirwany. Ale przychodzi dystans i poczucie wolności. To jest piękne i perspektywiczne.

I tyłek futrem zarośnie?

Ojciec Augustyn: Zarośnie! Wbrew pozorom, każdego dnia, dziś też, decydujemy o tym, co spotka nas za pięć czy dziesięć lat.