Początek czerwca 2015 roku. Fundacja Mamy i Taty inauguruje kampanię „Nie odkładaj macierzyństwa”. W spocie atrakcyjna kobieta stoi w pustym salonie. – Zdążyłam zrobić karierę. Zdążyłam być w Tokio i w Paryżu – mówi. – Ale nie zdążyłam zostać mamą. – Po jej twarzy spływają łzy. W internecie aż huczy: „Nie jeżdżę do Tokio, ale od lat pracuję na umowie śmieciowej! Jak mam zdecydować się na dziecko?”. Polki były oburzone, że w kampanii winą za spadek urodzeń obarczono tylko kobiety.

Ale dwa miesiące później, gdy pewna 60-letnia aktorka urodziła bliźniaki z in vitro, znów uderzyła fala nienawiści. „Jak można być tak nieodpowiedzialną, żeby rodzić dziecko w wieku babci?” – kipiało na forach. Rodzi się pytanie. Czy istnieje idealny czas na ciążę? A może każdy jest dobry, ale niesie inne doświadczenia dla kobiety.

Z każdej strony czułam presję. Za co je utrzymasz? Masz 22 lata!

Znajomi mieli ich za szaleńców. Ledwie skończony drugi rok studiów, a ci zamiast o imprezach mówili o dziecku. – Chcieliśmy mieć je jeszcze na studiach – wspomina Olga, dziś mama 12-letniej Ingi i 7-letniego Janka. – Marzyłam, aby być młodą matką. Przyjaciele i rodzina wywierali presję, ciągle pytali Olgę: „Utrzymacie dziecko za stypendium naukowe?”. Radzili: „Skończ studia, idź do pierwszej pracy, zainwestuj w siebie, odłóż coś na koncie, kto w dzisiejszych czasach z własnej woli zachodzi w ciążę w wieku 22 lat?”. Na porodówce nawet położna zażartowała z Olgi: „Coraz tańsza antykoncepcja, a młodzież i tak nie korzysta”. – Rodziłam w 2003 roku – mówi Olga. – Już wtedy ciężarna 23-latka kojarzyła się z ciążą z przypadku.

Od rodziców dostała mieszkanie. Dwa pokoje, 43 metry. Mieli dach nad głową, nie musieli brać kredytu. Ale rodzinę trzeba było utrzymać. – Studiowałem zaocznie, w tygodniu pracowałem – mówi Błażej, mąż Olgi. – Rodzice nie pomagali nam, bo jeszcze pracowali, mieli swoje obowiązki. – Cieszę się, że nie poddałam się presji rówieśników, którzy wyjeżdżali na stypendia zagraniczne i robili staże w korporacji, kiedy ja bawiłam dziecko – zwierza się Olga. – Miałam energię, szybko zregenerowałam się po ciąży. Popełniałam pewnie wiele błędów, ale dziś mam 35 lat i na tyle odchowane dzieci, że mogę inwestować w siebie. Za 10 lat będę jeszcze całkiem młodą babką, a obok mnie stanie dorosła córka, z którą pogadam jak z przyjaciółką.

Zawsze stawiam sobie cele i je realizuję. Teraz coraz bliżej do projektu „DZIECKO”

Ogólnopolski konkurs matema- tyczny wygrany już w podstawówce. W liceum finał olimpiady, aby mieć już przed maturą indeks w kieszeni. Później dobre studia, praca w korporacji. Życie Marleny jest ułożone według planu, który brawurowo realizuje już od wczesnej młodości. Lubi mieć wszystko pod kontrolą, gdy więc dorobiła się silnej pozycji zawodowej, poczuła, że teraz czas na zaplanowanie życia prywatnego. Mikołaja poznała przez wspólnych znajomych. Zaiskrzyło. Po roku zasugerowała chłopakowi, że chciałaby sformalizować ich związek. – Zawsze wyobrażałam sobie, że stanę przed ołtarzem zaraz po trzydziestce – mówi. – To był idealny czas, Mikołaj poparł mój pomysł.

Zobacz także:

Są małżeństwem od półtora roku. Ostatnio coraz częściej Marlena myśli o dziecku. – To mój kolejny życiowy cel na liście do realizacji – wyznaje. – Ale też pierwszy, którego się boję, bo przecież nie mam do końca wpływu na to, czy urodzę zdrowe dziecko i czy będę dobrą matką – przyznaje.

W przedszkolu i na podwórku słyszałam: Ola, przyszła po ciebie babcia!

Nie byłam najstarszą matką na świecie – mówi Teresa, która urodziła dziecko w wieku 43 lat. Ale otoczenie dało jej w kość. Nawet znajomi komentowali między sobą, że jest nieodpowiedzialna, że pewnie urodzi chore dziecko, że nie będzie miała siły na wychowanie. – Docierały do mnie te opinie – mówi. – Było mi przykro, bo potrzebowałam wsparcia, a po takich tekstach sama zaczynałam panikować. Teraz dojrzałym matkom jest łatwiej. Coraz więcej kobiet rodzi po czterdziestce, niektóre nawet po pięćdziesiątce. Odkąd pojawiła się metoda in vitro, w zasadzie wszystko jest możliwe. Ja rodziłam 15 lat temu. Dla niektórych byłam szaleńcem.

Teresa z pierwszym mężem nie miała dzieci, chociaż starali się kilka lat. W końcu zaczęli myśleć o adopcji. Plany przerwał tragiczny wypadek samochodowy, który mieli we Włoszech podczas powrotu z wakacji. Czarek zginął na miejscu. Wychodziła z żałoby prawie siedem lat, aż poznała Marka. Zakochała się drugi raz w życiu. Marek był po rozwodzie, też nie miał dzieci. – Zapytałam go od razu, czy nie wiąże się ze mną po to, aby wreszcie je mieć – wyznaje Teresa. – Chciałam go uczciwie ostrzec, że mu dziecka nie dam, bo skoro jako młoda kobieta nie mogłam zajść w ciążę, to teraz tym bardziej miałabym problem. Powiedział, że nie jest to dla niego najważniejsze.

Trzy lata później Teresa zobaczyła dwie kreski na teście ciążowym. Była przerażona. – Nie umiałam się cieszyć – przyznaje. – W jednej chwili życie przewróciło mi się do góry nogami. Bałam się, że sobie nie poradzę z noworodkiem, że dziecko kiedyś będzie się wstydzić starej matki i co na to wszystko powie rodzina. Miałam w głowie gonitwę myśli.

Ola jest już nastolatką i jak dotąd nie dała odczuć Teresie, że wstydzi się jej wieku, choć rzeczywiście nikt z jej znajomych nie ma starszych rodziców. – Za to obcy ludzie dawali mi do zrozumienia, że wyglądam bardziej na babcię niż mamę – opowiada Teresa. – Już w przedszkolu nauczycielka zawołała Olę słowami: „Chodź, przyszła po ciebie babcia!”. Podobne sytuacje zdarzały się w sklepie i na placu zabaw. Przywykłam. Gorzej z tym, że jako starsza matka, która jedyne dziecko urodziła dość późno, jestem bardzo przewrażliwiona na punkcie Oli. Cały czas o nią drżę. O to, że coś jej się stanie, że źle się odżywia, że będzie miała wypadek, bo jeździ na rowerze. Mam 58 lat i wiele już przeżyłam, wiele widziałam. Również przykrych rzeczy. Może dlatego mam mniej wyluzowane spojrzenie na własne dziecko i wychowanie niż młode matki?

Wychowywałam swojego wnuka jak syna, bo jego mama była na to za młoda

Daria miała 17 lat, gdy zaszła w ciążę. Rodząc, była już pełnoletnia. – Ale do dorosłości wiele jej brakowało – mówi Grażyna, mama Darii. – Byłam wściekła na wieść o tej ciąży – przyznaje. – Zwłaszcza że ojcem dziecka był kompletnie nieodpowiedzialny chłopak z jej klasy. Szybko zrzekł się praw rodzicielskich. Bałam się, że Daria przez ciążę zmarnuje sobie życie, że nie skończy żadnej szkoły, że będzie klepać biedę, a przecież to taka zdolna dziewczyna, mogłaby dużo osiągnąć.

Daria zaskoczyła matkę. Po urodzeniu syna wydoroślała. Mimo że miała obowiązki przy dziecku, przygotowała się do matury i zdała ją ze swoim rocznikiem. Cały czas była na utrzymaniu rodziców, poprosiła ich, aby pozwolili jej iść na studia. – Zgodziłam się, choć wiedziałam, że to ja będę musiała stać się dla Igora matką na pełen etat – mówi Grażyna. – Przez pierwsze pięć lat to ja go wychowywałam. Zwolniłam się z firmy ubezpieczeniowej, bo nie pogodziłabym pracy z nowymi obowiązkami. Ale pensja męża nie wystarczała na czteroosobową rodzinę. Wieczorami, kiedy Daria wracała z zajęć, sprzątałam w biurach. Było ciężko, ale chciałam pomóc córce. Daria skończyła ekonomię. Dostała pracę w banku. Poznała tam Pawła, który nie tylko zakochał się w zaradnej dziewczynie, ale zaakceptował jej 7-letniego synka.

Dziś Igor ma już przyrodniego brata. Wyprowadził się od babci, teraz ma swój pokój pełen zabawek. Ale i tak najbardziej lubi przyjeżdżać do Grażyny, z którą jest bardzo zżyty. Spędził z nią ważne lata dzieciństwa. – Po tym, co przeżyła moja córka, a ja z nią, myślę, że nie istnieje właściwy czas na dziecko – podsumowuje Grażyna. – Igor urodził się w najgorszym z możliwych czasie, a jest szczęśliwym chłopcem, ma wspaniałą rodzinę.

Więcej przeczytasz w najnowszym wydaniu magazynu Claudia.