W dorobku aktorskim ma kilkanaście filmów i seriali. Zagrała m.in. u Wajdy w „Korczaku” (miała 10 lat) i „Pannie Nikt”, w „Liście Schindlera” Spielberga. Pracę z takim reżyserami nazywa błogosławieństwem, które na nią spadło. Nie rozpamiętuje porażek ani sukcesów. – Wolę gonić króliczka. Ten moment, kiedy widzę wyzwanie, jest dla mnie najszczęśliwszy. Pracuję wtedy na najwyższych obrotach. Kręci mnie konieczność podołania zadaniu.

Ma nadal ambicje, by zagrać u reżyserów godnych Wajdy. – Ale z przyjemnością gram też w serialach, np. „Prosto w serce”, „M jak Miłość”. Dostaję inne propozycje, lecz odrzucam, bo od kiedy zostałam mamą, nie mam czasu. – Od kilku lat jest jedną z najpopularniejszych osobowości medialnych. Sędziowała w „You Can Dance”, była reporterką w Dzień Dobry tvn, wytańczyła kryształową kulę w „Tańcu z gwiazdami”, zrobiła sesję w „Playboyu”, miała swoje audycje w stacjach radiowych, ostatnio zaprojektowała linię akcesoriów dziecięcych dla niewielkiej polskiej firmy La Millou. – Fabuła jest jedną z możliwości – podkreśla. – Zawsze chciałam się spełniać na różnych polach i robię to. Teraz jestem w trakcie prób do spektaklu „Single i remiksy”, w którym zagrałam z Weroniką Książkiewicz, Wojtkiem Medyńskim i Leszkiem Żurkiem. Będziemy jeździć z tym spektaklem po Polsce, co mnie cieszy, bo wreszcie będę miała okazję spotkać się z pozawarszawską widownią. Praca nad spektaklem to dodatkowa przyjemność i samorozwój. Chcę rozwijać swój warsztat aktorski, a tylko dzięki pracy na planie czy w teatrze mogę to osiągnąć. W przypadku serialu czy programów telewizyjnych to wymierna sprawa: są słupki oglądalności. Jeśli się nie sprawdzam – wylatuję.

Ma poczucie, że dopisuje jej szczęście. – Jestem wdzięczna losowi, że na swojej drodze spotkałam ludzi, którzy mi pomagali, rozwijali i wierzyli we mnie, że mogłam z nimi pracować i od nich się uczyć. Ale wyznaję też zasadę: na szczęście trzeba być przygotowanym. Nie czekać na propozycje, nie stać w miejscu, pracować nad sobą. – Dlatego w 2007 r. zdecydowała się na studia w szkole aktorskiej Lee Strasberga w Nowym Jorku. – To był przełomowy dla mnie moment. Chciałam się rozwijać. Aktorstwo to mój zawód i mam zamiar realizować się w nim jak najdłużej. Na pół- toraroczne utrzymanie, czesne, mieszkanie i na tzw. waciki zapracowałam sama. W Nowym Jorku studenci w ramach warsztatów przygotowywali spektakle. – Byłam inspicjentką, organizowałam scenografię, zajmowałam się poprawkami kostiumów, pilnowałam czasu na scenie, odpowiadałam za dodatkowe efekty dźwiękowe, pilnowałam, czy aktorzy dobrze mówią teksty. Robiłam wszystko. – Podczas próby spektaklu nie spodobała się Ani jedna ze scen. – Obok siedziała koleżanka. Napisałam jej na kartce: „Nie mogę na to patrzeć…”. Gdy podeszła do nas reżyserka, notatki spłynęły mi z kolan pod jej stopy. Podnosząc kartki, przeczytała mój komentarz. „Czy to naprawdę aż tak złe?”, spytała. Po próbie zaczęłyśmy o tym rozmawiać. „Już nie pracujesz jako stage manager. Zostajesz moją asystentką”, oświadczyła. To był mój sukces, zostałam doceniona. Miłe było też to, że aktor Paul Calderon, który tam uczył, pochwalił mnie i zaproponował pomoc w zdobyciu agenta.

Czy popularność zawdzięcza 4 latom bycia dziewczyną Wojewódzkiego?
– Związek z Kubą to okres życia, który wspominam bardzo dobrze. Nie będę i nie chcę się od niego odcinać. Spotkaliśmy się na pewnym etapie naszego życia, ale zawsze byliśmy niezależnymi osobowościami. Kuba nie był dla mnie trampoliną do kariery. Ona się zaczęła, zanim go spotkałam. Sądzę, że potrafię wykorzystać szanse, które pojawiają się w moim życiu zawodowym. A krytyka? Już nie boli. Wyciągam z niej wnioski.

Jej popularność na pewno podbija wyrazista osobowość. Nie kryje się ze swoimi poglądami, bywa, że niepopularnymi, czasem prowokuje zachowaniem. Budzi kontrowersje. Jej blog (www.anna-mucha.bloog.pl) od początku cieszył się ogromnym powodzeniem. „No bo co ta Mucha znowu tam napisała”. Do szumu wokół siebie przyzwyczaiła się. – To samo zdanie wypowiedziane przeze mnie i moją koleżankę ma zupełnie inną nośność, wzbudza zainteresowanie. Pół żartem, pół serio nazywam to „efektem Muchy”. Czuję, że jestem obserwowana, że przyciągam uwagę – tak było już od podstawówki! Na pewno nie są to sytuacje obliczone na efekt, ustawione, wykalkulowane. Staram się żyć w zgodzie ze sobą.

Jest nim też zmiana wizerunku na bardziej kobiecy, seksowniejszy. – „Mucha z aktorki Wajdy stała się celebrytką?” Cóż… Staram się „zewrzeć szyki”, być zadowoloną z siebie, z wyglądu, pracy, rozwoju osobistego, mieć w sobie harmonię. Oczywiście, nie zawsze wszystko układa się idealnie, ale nie narzekam. A bycie celebrytką…? Kiedyś chciałam, by dziennikarze policzyli, na ilu imprezach byłam, by się lansować, a nie promować film czy program, do czego zobowiązują mnie kontrakty. Takie wyjścia pozakontraktowe można policzyć na palcach – śmieje się Ania. Nie ma kompleksu, że jej emploi przysłoniło nieco talent aktorski. – Ale przyznaję, że ludzie chętniej rozmawiają ze mną o diecie i ćwiczeniach niż o filozofii Kanta. To świadectwo współczesnego świata. I oczekiwań publiki, co nie znaczy, że je w pełni realizuję. Staram się mieć satysfakcję ze spełniania się na różnych polach. Teraz będę grać w teatrze, wróciłam na plan „M jak Miłość”. Proszę mi wierzyć: dla mnie, mamy małego dziecka, to bardzo dużo zajęć.