Dorota skończyła właśnie rozmawiać ze swoją przyjaciółką. Ania długo szukała słów, bo nie wiedziała, jak powiedzieć, że wczoraj widziała męża Doroty w restauracji z jakąś kobietą, i że to spotkanie nie wyglądało na służbowe. Dla Doroty nie było to jednak żadnym zaskoczeniem. Od ponad roku wie, że Andrzej ma romans. Dowiedziała się o tym w zdecydowanie mniej przyjemny sposób niż od swojej przyjaciółki: banalny, ale bolesny. Kilkanaście miesięcy temu, będąc w centrum, wpadła do firmy męża. Pomyślała, że zjedzą wspólnie lunch. Niestety, nie zastała go w biurze, a sekretarka poinformowała ją, że Andrzej nie mówił, kiedy wróci. Dorota, nie czekając, zadzwoniła do męża. W słuchawce usłyszała tylko: „Kochanie, nie mogę teraz rozmawiać, mam straszne zamieszanie w biurze”. Z taką informacją, telefonem w ręku i poczuciem, że w jej życiu dzieje się właśnie coś bardzo niedobrego, stała jeszcze długą chwilę w tym samym biurze, w którym rzekomo był jej mąż… Potem miała jeszcze dwie okazje, by się przekonać, że Andrzej rzeczywiście ją zdradza. Na wydruku z konta bankowego znalazła potwierdzenie zapłaty za dwuosobowy pokój w hotelu w innym mieście. To był ten weekend, gdy Andrzej miał być w podróży służbowej w zupełnie innej części Polski. I jeszcze raz: miesiąc temu nie wrócił na noc, bo niby wyciągał z tarapatów przyjaciela… – Sprawa jest dla mnie jasna – mówi Dorota. – Już nie chciałam dalej sprawdzać, szukać. Wiem, że ma kogoś i trwa to już dłuższy czas – zwierza się.  

Chcę od niego odejść. Ale boję się… Czy poradzę sobie bez niego, czy ktoś mnie jeszcze pokocha, czy może już zawsze będę sama?

– Gdyby ktoś mi powiedział, że kiedyś będę tkwiła w takim układzie, nie uwierzyłabym – mówi Dorota. – I każdej kobiecie w podobnej sytuacji doradziłabym: zdradza cię, krótka piłka – wystaw mu walizki za drzwi! Sama też chciałabym umieć to zrobić, ale potwornie się boję. Mam wrażenie, że przez te dwanaście lat, kiedy jesteśmy razem, w pewien sposób uzależniłam się od męża. To on od lat decyduje ostatecznie o naszym życiu, płaci rachunki, wybiera dla nas wakacje, szkołę dla dzieci. Niby konsultuje wszystko ze mną, ale i tak niepisana zasada brzmi, że to jego zdanie jest najważniejsze. To prawda, przez cały czas trwania naszego małżeństwa o nic nie musiałam się martwić, przyziemne problemy były na jego głowie, ale skutek jest taki, że czuję się trochę jak dziecko we mgle – jestem przerażona myślą, że miałabym od niego odejść. Poza tym, co będzie z naszymi dziećmi? Wychowywałam się tylko z matką, wiem, jak odczuwalny jest dla kilku- i kilkunastoletniej dziewczynki brak ojca. Zawsze sobie powtarzałam, że moje córki będą żyć w pełnej rodzinie. Nie chcę, by cierpiały jak ja. I jeszcze jedno mnie przeraża: na palcach dwóch rąk mogę policzyć miesiące, kiedy żyłam bez mężczyzny, nie wyobrażam sobie tego. A czuję, że teraz już na pewno nikogo sobie nie znajdę. Kto chciałby spotykać się z kobietą, której w zasadzie jedynym zajęciem od lat jest prowadzenie domu. Nie jestem ani młoda, ani interesująca, wiem, co widzę w lustrze… No i jeszcze dzieci – to dla obcego faceta duże obciążenie. Będę sama na bank! Z jednej strony czuję do siebie obrzydzenie, zostając z Andrzejem, ale z drugiej paraliżuje mnie strach. I tak tkwię w tym koszmarze już ponad rok. A teraz o wszystkim wie jeszcze moja przyjaciółka – wstyd mi, wyobrażam sobie, co o mnie myśli.    

Marzę o dziecku. Ale boję się… Ono odbierze mi przecież wolność i komfort. A co z moją pozycją zawodową?

Zuzka ma 34 lata, świetną pracę, niedawno awansowała. Ma też faceta idealnego, w każdym razie tak mówią o nim wszyscy, którzy go znają – Zuzki rodzice, starsza siostra, przyjaciółki. „Mr Perfect” ma na imię Tomek, jest starszy od Zuzy o dwa lata. Prowadzi własną kancelarię adwokacką i on także, podobnie jak Zuzka, zawodowo doskonale sobie radzi. Spotykają się trzy lata, od dwóch mieszkają razem w przestronnym apartamencie w centrum miasta. Zaręczyny mają za sobą, Tomek oświadczył się podczas ostatnich wakacji w Hiszpanii. Ze ślubem się jednak nie spieszą, to będzie dla nich tylko formalność. Inaczej jest z dzieckiem. Oboje bardzo chcą je mieć, ale… No właśnie, wciąż jest jakieś „ale”. To znaczy wątpliwości ma w zasadzie tylko Zuzka. – Jasne, Tomek jest gotowy, tylko to nie on zapłaci za nasze bycie rodzicami – tłumaczy. – Wiem, jak brzmi to, co mówię: „zapłacić za bycie matką”, moja mama jest oburzona, kiedy to słyszy, ale przecież taka jest prawda. Nie oszukujmy się, to zawsze jest coś za coś. Nie chodzi o to, że nie chcę mieć dziecka, przeciwnie – odkąd pamiętam, marzyłam o nim, lecz najpierw chciałam skończyć studia, a pod koniec nauki, jeszcze w czasie pisania pracy magisterskiej, dostałam bardzo dobrą ofertę z wymarzonej firmy. Nie mogłam odmówić – to był idealny start, a potem już tak poszło. Z każdym dniem zanurzałam się w tę pracę coraz bardziej i nawet nie widziałam, że w moim życiu nie ma miejsca na nic więcej. To cud, że spotkaliśmy się z Tomkiem i jakoś udało się nam zbudować ten związek. Od dłuższego czasu coraz częściej słyszę od naszych bliskich te same pytania: „A kiedy dziecko?”. Wiem, że jeśli dalej będę czekać, z zajściem w ciążę może być coraz trudniej. Ale strasznie się tej ciąży boję. Co będzie z moją pracą? Taka przerwa oznacza koniec kariery. Wypadnę z rytmu i moje miejsce zajmie ktoś młodszy, równie dobry. Poza tym mamy z Tomkiem swoje rytuały: raz w miesiącu wyjeżdżamy gdzieś na week- end – pakujemy się w moment i znikamy na dwa dni. Z dzieckiem to nie będzie możliwe. Regularnie spotykamy się z paczką znajomych i wspólnie gotujemy, pijemy wino. Z tego zwyczaju też trzeba będzie zrezygnować. A jeśli Tomek zacznie spotykać się ze zna- jomymi i wyjeżdżać sam? On to bardzo lubi. Jest atrakcyjnym facetem, wiem, że kobiety kręcą się wokół niego. On na razie za innymi chyba się nie rozgląda, ale jak urodzę dziecko i będę siedziała w domu, być może przestanę być dla niego pociągająca. Jest tyle znaków zapytania! Czasem budzę się z myślą: „Chcę tego dziecka i to już najwyższy czas”, czuję się prawie gotowa, a potem uruchamia się cała lawina strachu. Wtedy muszę zostawić ten temat na kilka dni, bo zaczyna boleć mnie brzuch, jest mi słabo i na nic nie mam ochoty.

Nie mogę już dłużej znosić zachowania mojej szefowej. Ale boję się… Na pewno nie znajdę sobie pracy, kto mnie zatrudni w tym wieku?

Ewa trzeci raz w tym tygodniu zaraz po powrocie z pracy musiała połknąć tabletki uspokajające. Męczy się tak ponad pół roku. – Ta praca to piekło – opowiada. – Mam wrażenie, że tracę tam zdrowie, nie tylko psychiczne. Wszystko zaczęło się, kiedy w życiu prywatnym mojej szefowej przestało się układać. Najpierw zostawił ją mąż, teraz walczy z nim o alimenty i jeszcze ma problemy wychowawcze z synem. Na początku raz na jakiś czas zwierzała mi się. Byłam zdziwiona, bo nigdy nie byłyśmy koleżankami. Teraz już wiem, że ona po prostu nie ma nikogo, żadnych przyjaciół, zresztą wcale się temu nie dziwię. Jest taki typ człowieka – wampir energetyczny. Uwiesza się na swojej ofierze i wypija z niej ostatnią krew. Każdy dzień w pracy spędzam w gabinecie szefowej, bo jestem zmuszana do wysłuchiwania kolejnych historii z jej cholernie poplątanego życia. Na co dzień jestem więc konfesjonałem, doradcą, ale z radami muszę uważać, bo można jej mówić tylko to, co ona akurat chce usłyszeć. Lecz to nie wszystko – ostatnio poprosiła, żebym pojechała za jej mężem i sprawdziła, czy z kimś się spotyka, bo taka wiedza przyda się jej do sprawy w sądzie. Tak więc mam być też detektywem. Oczywiście grzecznie odmówiłam, a raczej kręcąc coś, dałam do zrozumienia, że nie mogę – odmówienie jej, kiedy wpada w ten swój amok, grozi konsekwencjami. Albo się na mnie wścieka wprost, albo kwestionuje moje kompetencje zawodowe, co do których nigdy nie miała zastrzeżeń. Teraz je miewa i potrafi ochrzanić mnie przy całym zespole. Nie mam wątpliwości, że to kara za mój brak współpracy w jej prywatnych perypetiach. Od dłuższego czasu wracam z pracy bardzo późno. Przez cały dzień siedzę u szefowej, a przecież kiedyś muszę wykonać swoje obowiązki, więc pracuję w weekendy, wieczorami. Mam dość. Czuję się wyczerpana, ostatnio nie mogę już spać, gdy tylko coś zjem, jest mi niedobrze. Jednak panicznie boję się odejść. Ona robi ze mną, co chce, ale jednego jestem pewna: nie zwolni mnie. Ostatnio były redukcje i jej asystentka powiedziała, żebym się nie bała: szefowa nie chce się mnie pozbyć. Wiem, dlaczego… Tak czy owak mogę być spokojna o byt. Dobrze zarabiam i moja pensja stanowi znaczącą część naszego budżetu, więc to na mojej głowie jest utrzymanie domu. Co prawda, mąż prosi, żebym zrezygnowała z tej pracy, on znajdzie coś dodatkowego i jakoś damy radę, ale ja sobie tego nie wyobrażam. W tej firmie pracuję od 19 lat. Nie jestem już najmłodsza, gdzie znajdę pracę? Nie mam żadnych szans. A na siedzenie w domu nie mogę sobie pozwolić.

Zobacz także:

Jestem zakochana i chciałabym z nim wyjechać. Ale boję się… Tam nie mam żadnych przyjaciół, będę daleko od rodziny. Czy znajdę dla siebie miejsce?

Gdyby zapytać przyjaciół o jej główne cechy, każdy mówi od razu, że Julka to tradycjonalistka przywiązana do rodziny, domu, w którym każdy przedmiot ma swoje miejsce. – Niektórzy twierdzą, że niezła ze mnie wariatka, bo jestem „zżyta” nawet ze swoim biurkiem w pracy – śmieje się Julia. – Tak po prostu mam, trzymam w kartonach swoje zabawki z dzieciństwa, listy, pocztówki sprzed lat. Jestem sentymentalna. I nigdy mi to w niczym nie przeszkadzało. Aż do teraz. Rok temu poznałam Roberta. Jeśli ktoś uważa, że miłość jest albo szalona, namiętna, od pierwszego wejrzenia, albo spokojna, rozsądna, na granicy przyjaźni, i że te dwie wersje się wykluczają, mam dowód, że się myli. Mnie spotkała bajka. Z Robertem mam wszystko: fajerwerki na co dzień i głęboką więź, prawdziwą bliskość. O takim związku nawet nie marzyłam. Jestem bardzo szczęśliwa, zamieszkaliśmy razem, uwielbiam spędzać z nim czas, ale nie przestałam dbać o relację z moją rodziną, przyjaciółmi. Oni są dla mnie bardzo ważni, takie związki trzeba pielęgnować, a ja robię to z przyjemnością. Trzy tygodnie temu Robert dostał świetną propozycję pracy. Byłabym zachwycona, gdyby nie to, że ta praca jest w Londynie. Miałabym zostawić wszystko, co kocham, i wyjechać? Nie wyobrażam sobie tego. Podobnie jak nie wyobrażam sobie naszego rozstania ani życia na odległość, ani tego, żeby Robert odrzucił taką okazję. Ta praca to dwa lata, potem wrócimy ustawieni na przyszłość. Wiem, że Londyn to nie koniec świata. Mogłabym tu bywać, moi bliscy mogliby nas odwiedzać, ale boję się strasznie. Mam wrażenie, że jeśli odetnę się od korzeni, od wszystkiego, co tu mam, co stworzyłam, zbudowałam, odetnę sobie skrzydła. Tam na pewno będę czuła się obco. Potrzebuję dużo czasu, aby się z kimś zaprzyjaźnić, aby się zadomowić. Nie dam rady zaczynać od zera. Na myśl o tej zmianie trzęsą mi się ręce, jestem przerażona.