Zapomniałaś o Czesi z „Klanu”. No i o Marusi z „Czterech pancernych...”. Bo mężczyźni marzą o wszystkich kobietach po trochu. Najlepiej to kiedyś ujęła Meredith Brooks, śpiewając: „Jestem dziwką, jestem kochanką, jestem dzieckiem, jestem matką, jestem grzesznicą, jestem świętą”. Nie znam faceta, który byłby zorientowany wyłącznie na jeden typ. Odpowiada nam, że kobieta zmienną jest. Złośliwi idą o krok dalej, twierdząc, że „kobieta wymienną jest”, ale nie należy ich słuchać, bo to wstrętni ludzie. Swoją drogą zabawne, jak nawet w takim momencie ujawnia się zasadnicza różnica pomiędzy płciami: wy, z natury monogamiczne, wieszacie sobie nad biurkiem zdjęcie Goslinga o spojrzeniu dobrotliwej owieczki, nam z kolei nie wystarczyłoby miejsca, żeby zawiesić wszystkie kobiety, o których fantazjujemy. Które konkretnie? Nie wiem, kto dokładnie krząta się po głowach (oraz innych częściach ciała) moich kolegów, ale ja miałbym parę subiektywnych typów. Zanim się jednak nimi podzielę, poproszę, aby moja małżonka w tym momencie przestała czytać ten tekst, a ja postaram się na pięć minut zapomnieć, że jestem żonaty. No to jedziemy.

Zawsze pociągały mnie dziewczyny lekko neurotyczne, boksujące się z własnymi demonami oraz mroczną przeszłością, więc na mojej liście musi się znaleźć Jennifer Lawrence po genialnej roli w „Poradniku pozytywnego myślenia”. Podoba mi się, kiedy w dorosłych kobietach odnajduję rys zbuntowanej gówniary – takiej jak Ellen Page w „Juno” – która mimo doktoratu z prawa woli pracować jako kelnerka niż korporacyjny robot, pokazując w ten sposób „faka” systemowi. Kręcą mnie też dziewczyny, które kręci muzyka, z którymi mogę posłuchać winyli i pogadać o wyższości najnowszej płyty Johnny’ego Marra nad ostatnimi produkcjami Morrisseya. A jeśli jeszcze same potrafią coś zaśpiewać, to już w ogóle orgazm. Dlatego nie mogę zapomnieć o aksamitnie usposobionej Ninie Persson z The Cardigans, za którą kiedyś szalałem.

Wodzi mnie też na pokuszenie Michelle Williams, bo to typ dziewczyny, którą codziennie spotyka się w metrze, nie zwracając na nią uwagi, aż pewnego dnia wasz wzrok się spotka i bum! – okazuje się, że całe życie na siebie czekaliście. Gdyby Michelle akurat nie jeździła metrem, może być Carey Mulligan, dla której „wasz” Ryan Gosling stracił głowę w „Drive”. Chętnie też zamieniłbym się z Billem Murrayem w filmie „Między słowami”, żeby móc spędzić wieczór w Tokio u boku obłędnie seksownej, a jednocześnie niewinnej Scarlett Johansson. Wieczór, który zmienia całe życie, choć pozornie nic wielkiego się nie wydarzyło. A jednak wydarzyło się wszystko... To teraz wrócę do rzeczywistości, pójdę wyrzucić śmieci i pozmywać naczynia.