Gnamy przed siebie na oślep. Zakochujemy się, zamieszkujemy razem. Nic o sobie nie wiemy, nie znamy siebie ani swoich bliskich. Wydaje się nam, że błysk w oku wystarczy, że wybieramy tylko jego. Nie, wybieramy wszystko i wszystkich, z kim nasz partner jest związany – mówi dr Lubomira Szawdyn.

Jak to jest możliwe, że pewnego dnia siadamy zapłakane na kanapie i dochodzimy do wniosku, że nie mamy w zasadzie żadnego wpływu na to, co dzieje się w naszym małżeństwie, bo władzę sprawuje w nim np. córka naszego męża z pierwszego małżeństwa?

Lubomira Szawdyn: Staroświecka instytucja narzeczeństwa nie istniała po to, żeby ludzie zorientowali się, czy jest im razem dobrze w łóżku ani czy odpowiadają na swoje potrzeby intelektualne. Był to czas, by poznawać i być poznawaną. Aby ludzie się zorientowali, z kim rzeczywiście i istotnie blisko żyje ich przyszły, ewentualny partner. Jakie są koalicje w rodzinie, której członkiem potencjalnie mają stać się w przyszłości. Aby zwyczajnie wiedzieć, z kim wchodzą w związek. Dzięki temu był czas, by zobaczyć np., że jedynaka, który jest bardzo silnie emocjonalnie związany ze swoją matką, należy ominąć szerokim łukiem. Po roku czy dwóch latach można już się zorientować, co się dzieje. Zauroczenie trwa miesiąc, dwa, do pół roku, a potem człowiek zaczyna w miarę trzeźwo myśleć, coś dostrzegać. Mam takiego pacjenta, który rozwiódł się wiele lat temu, związał z kolejną kobietą, a nadal pozostaje w związku z byłą żoną, jej matką i swoją najstarszą córką. To ta ostatnia w tym nowym układzie gra pierwsze skrzypce. Ten człowiek reaguje natychmiast na jej każde kiwnięcie palcem. Dlatego jego obecna partnerka nie ma w takim kolażu żadnych szans. Mówię o klapkach na oczach, bo on przecież nie ukrywał, że miał wcześniej rodzinę. Co to oznacza? Że obecna żona zwyczajnie liczyła, iż uda się jej te karty przetasować.

Czyli tak naprawdę sądziła, że uda się jej zmienić drugiego człowieka.

Lubomira Szawdyn: Oczywiście, że takie myślenie to szaleństwo, wyraz niedojrzałości. Jeśli ona myślała, że wyszła za mąż za pana X., teraz widzi, że związała się z całą pajęczyną jego powiązań. I tkwi w związku z nimi wszystkimi. Pośrednio przez nich sterowana.

Mówisz, że on wcześniej niczego nie udawał.

Lubomira Szawdyn: Nie, ale zasłona spadła i jest kłopot. Oczekiwania rosną i ten mnogi związek tego nie wytrzymuje. Oscar Wilde wypowiedział kiedyś ładne zdanie: „Jeśli są oczekiwania, to na sto procent nie ma miłości”. Coś w tym jest. I widzę, jak w tym wypadku zaczynają się różnego rodzaju próby nacisku, walki, szantażu. Pytania: „Dlaczego ciebie nie ma, dlaczego tyle czasu spędzasz u swojej byłej żony?”. To oczywiście może dotyczyć obu płci. I takie gierki toczą się w obie strony. Mężczyzna myśli, że kobieta, z którą się właśnie ożenił, jest teraz cała jego. Wolna, wykształcona, piękna. Nie widzi, że ta jego wybranka w najsilniejszym związku jest z koleżankami z pracy, i z pracą samą w sobie. Jest duszą korporacji, a on znajduje się na ósmym miejscu jej listy ważności. Po wszystkich najistotniejszych osobach w życiu. I kiedy się taki człowiek ocknie, widzi nagle, że nie da się zbudować żadnej relacji.

Zobacz także:

Którędy prowadzi droga do dobrej relacji?

Lubomira Szawdyn: Wszyscy wiemy, jak buduje się związek, teoretycznie. Praktycznie, zapominamy, że do tego wymagana jest ciekawość drugiego człowieka. Prawdziwa, czyli gotowość, otwartość na to, co chce nam powiedzieć. Poza słuchaniem wymagane jest zrozumienie tego, co ktoś nam mówi, aż w końcu umiejętność odpowiedzenia na to. Chodzi o powiedzenie, co czujemy, kiedy słyszymy, kiedy nasz partner mówi o sobie. Na tej bazie buduje się związki. A z mojego doświadczenia w pracy z ludźmi wynika, że zazwyczaj nie dochodzimy nawet do pierwszego etapu, bo ciekawi jesteśmy jedynie fragmentów drugiego człowieka. Zresztą, jak możemy być go ciekawi, skoro nie jesteśmy ciekawi samego siebie. O zrozumieniu nawet nie ma mowy, bo bardzo często wiemy z góry, co ta druga osoba myśli i czuje. Jeśli już przebrniemy przez te pół zrozumienia i pół ciekawość, gubi nas dyskusja. Ludzie myślą, że w związku trzeba dyskutować. Dyskutować to trzeba na zebraniach, w polemikach społecznych albo o tym, co malarz miał na myśli, kiedy tworzył obraz. Wtedy dyskutanci się spierają i rozchodzą. Partnerzy się nie rozchodzą, bo tworzą związek. I zaczynają do siebie strzelać. Nic z tego nie wynika, jeśli poza formułowaniem swoich tez nie widzi się drugiej osoby, jej pragnień, potrzeb. Nie ma związku, którego nie zgubi taka taktyka.

Tymczasem okazuje się, że z rozmową, mówieniem o uczuciach i prawdziwym słuchaniem ci sami ludzie udają się do kogoś innego.

Lubomira Szawdyn: Tak, do przyjaciół, kolegów, do kogoś z rodziny. Czyli wszędzie tam, gdzie mają prawdziwe, realne związki. W domu nie potrafią być empatyczni, ciągle oceniają. A rozmowa np. z przyjacielem wygląda zupełnie inaczej. Jeśli widzimy te wszystki braki, wchodząc z kimś w związek, i liczymy, że uda się nam potem go zmienić, to jesteśmy wariatami. Ale prawda jest właśnie taka, że zazwyczaj tego nie dostrzegamy, bo nie wiemy, jak i na co patrzeć.

Albo liczymy, że miłość to przetrwa. Tak zdarza się nam myśleć: „Damy sobie radę”.

Lubomira Szawdyn: To nie jest miłość, tylko pycha, która gubi. Takim myśleniem ładujemy się prosto w cyklon, w katastrofę.

A kiedy się w nią władowaliśmy, co teraz? Zawsze jest już za późno?

Lubomira Szawdyn: Teraz można spróbować wsiąść w łódź i odpłynąć od brzegu. Spojrzeć na całą sytuację z daleka. Widać wtedy jak na dłoni, z kim on czy ona rozmawia, z kim się spotyka, gdzie szuka wsparcia, ukojenia. To nie jest tak, że te wszystkie związki są już przegrane. Są ludzie, którzy będą w stanie z odległości spojrzeć trzeźwo na sytuację i o wyleczenie związku zawalczyć.

Od czego zacząć?

Lubomira Szawdyn: Zamiast krzyczeć z pretensją: „Dlaczego znowu tam byłeś?”, można nauczyć się mówić spokojnie: „Tęsknię za tobą, kiedy ciebie nie ma, kiedy spędzasz tyle czasu u swojej mamy (czy ze swoją córką)”. To jest informacja emocjonalna, która daje szansę na szukanie porozumienia. Natomiast jeśli ktoś startuje do nas z tekstem: „Nie lubię twojej matki”, „Mam dosyć twojej córki” albo „Głupich masz kolegów” – wtedy jeszcze bardziej lgniemy do osób, z którymi czujemy silną więź. Często powtarzam, że trzeba bardzo uważać na to, czy jesteśmy, to modne słowo, otwarci na drugiego człowieka. I czy budując związek, zwracamy uwagę nie na pozorne, chwilowe kompromisy, ale na konsensus. Bo budowanie domu, rodziny, wartościowej więzi to jest wkład. Czyli myślenie o tym, co ja mogę dla danej relacji z siebie dać. Warto postawić sobie świadomie pytanie: „Czy mogę dać swoją cierpliwość, czy stać mnie na to?”. Trzeba się nad tym zastanowić. A do tego niezbędna jest perspektywa. Jestem za dystansem. Za chwiowymi „separacjami ”. Nie ma nic złego w oddaleniu się od siebie, w przeciwieństwie do trzymania się za głowy i powstrzymywania ostatkiem sił przed powiedzeniem sobie kilku słów za dużo. Dorośli ludzie nie uderzają głową o ścianę, ale najpierw myślą. I dotyczy to wszystkich relacji w życiu. Nie tylko damsko-męskich. Bo nie chodzi o to, że układ, w którym gra się kolejne skrzypce, jest z założenia zły. Chodzi o to, czy ja zdaję sobie sprawę z tego, że wchodząc w niego, jestem, powiedzmy, trzecia na liście ważności. Bo i tak się zdarza. Ale musimy, po pierwsze, o tym wiedzieć, po drugie, akceptować to.

To znaczy znać dobrze drugiego człowieka. I aby uniknąć łatania „patchworkowych” układów, kiedy łączy je już wątła nić, należy bacznie przyjrzeć się nie tylko naszemu partnerowi, ale i jego bliskim?

Lubomira Szawdyn: Czasami pajęczyna jest bardzo rozległa. Dorosła osoba potrafi być bardzo uwikłana w różne zależności, które da się dostrzec naprawdę dopiero po wnikliwym przyjrzeniu się. A my z tym przyglądaniem się też mamy problemy. Jak słyszę: „On mnie nosił na rękach, a teraz ciągle gdzieś znika”, pytam wtedy: „To ty nie widziałaś, z kim on jest związany?”. No nie… Myślimy, że jeden obiad u przyszłej teściowej, dwa wyjścia do kina z dzieckiem partnera czy jedno piwo w sobotni wieczór z jego przyjaciółmi załatwiają sprawę. Tymczasem takie momenty nic nam nie powiedzą. Trzeba doprowadzić do szeregu spotkań. Pojechać razem na wakacje. Gdyby ludzie tak wnikliwie podchodzili do związków, to byłoby ich bardzo niewiele... Lubomira Szawdyn: Ale byłyby trwałe. Nie ma się do czego spieszyć. Mam wrażenie, że to dzisiejsze niesakramentalne podejście do związków jest bardzo zgubne. Narzeczeństwo zastąpione zostało pośpiesznym wspólnym zamieszkaniem. A ono o niczym nie świadczy. Niszczy tę niezbędną na początku związku potrzebę separacji. Pod latarnią zawsze jest najciemniej. Jak ludzie trwają w ciągłym uścisku, nic o sobie nie wiedzą. Zamykają się tylko we dwoje i odgrywają przed sobą ideały. Trzeba wyjść do swoich przyjaciół, rodzin, tam widzi się niebezpieczeństwa. Myślimy: „Przecież wiążę się z nim, jego kocham”. Guzik prawda! Wchodzimy w skomplikowany układ jego zależności, które potem mogą nas bolesnie dotykać. Z drugiej strony poza niedojrzałością i pychą w życiu gubi nas też zaborczość. Mamy tendencję do posiadania drugiego człowieka. Najchętniej na wyłączność. Bo potrzebujemy się nachapać. Z życia trzeba brać to, co ono nam daje, cenić to sobie. A nie walczyć i niszczyć. Zaborczością, zazdrością.

Jednak w przypadku kobiety, o której rozmawiałyśmy, której partner trwa w związku ze swoją poprzednią rodziną, to nie jest tylko kwestia zaborczości, jak rozumiem, tak się po prostu nie da żyć.

Lubomira Szawdyn: Tylko że ona tę chorobę dopiero teraz zaczyna dostrzegać. Nie jest powiedziane, że jasne, mądre i dojrzałe komunikaty nie doprowadzą do porozumienia między nimi. Nasza praca nad związkami kończy się w chwili usidlenia partnera, to jest problem. Bo usidlamy, zazwyczaj zaślepieni, kogoś, kto też jest nami zaślepiony. Wtedy wysyłamy do siebie podwójne sygnały. Tworzymy dwa zupełnie różne portrety. A w takiej schizofrenii nie da się zbudować niczego trwałego. Budowanie związku powinno zaczynać się wtedy, kiedy maski już spadną. Wtedy poznawać partnera i jego przyległości.

Z tego co mówisz wynika, że niestety, niewiele tej dojrzałości wokół nas…

Lubomira Szawdyn: Bo w szkole nie ma takiego przedmiotu. Nie ma dojrzewalni. Wzorce rodzinne też są kiepskie. Młode pokolenie nie ma już w zasadzie żadnego punktu odniesienia. A wiesz, gdzie są zawarte te wszystkie przestrogi, o których tu mówię? W książkach, w literaturze pięknej, w rodzinnych sagach… Czasami jest ich tam więcej niż w psychologicznych podręcznikach. Tylko że młodzi ludzie nie czytają książek. Coraz częściej słyszę: „Ja sama. Ja dam sobie radę, jestem wykształcona”. A potem… wracają z płaczem.

LUBOMIRA SZAWDYN
lekarz psychiatra, doświadczona terapeutka. Jest specjalistą od terapii uzależnień i prekursorem lecznictwa odwykowego w Polsce. Wykłada na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Prowadzi prywatną praktykę.