Gram koncert, a w głowie: „Może ona jest w tłumie, obserwuje mnie” – opowiada Ania Rusowicz, wokalistka od 10 lat nękana przez stalkerkę. Dziewczyna ponoć zakochała się w piosenkarce, gdy tylko zobaczyła ją na scenie z zespołem Dezire. – Rano wstawałam: w telefonie 150 SMS-ów od niej. Włączałam komputer, a tam 200 e-maili: „Nigdy się ode mnie nie uwolnisz!”. W chorej głowie tej kobiety moje życie stało się jej życiem.

– Nie wiem, kim jest. Jak wygląda. Ile ma lat. Gdy gram koncert, lista osób dopuszczanych do mnie jest ściśle kontrolowana. Bo ona może być wszędzie – mówi wokalistka. Zaczęło w 2005 roku. Ania Rusowicz rzuciła studia farmaceutyczne i z zespołem Dezire stawiała pierwsze kroki na scenie. – To był czas, gdy raczkował internet. Pojawiły się pierwsze kawiarenki internetowe, modne stały się komunikatory. Jak wiele osób, założyłam sobie konto na Gadu-Gadu. Podczas rejestracji trzeba było podać dane, numer telefonu.

Zaczęła pisać do mnie pewna dziewczyna. Miła – miałam wrażenie. Mówiła, że podoba się jej moje śpiewanie, zasypywała serdecznymi słowami. Akurat byłam na etapie „świat jest piękny, trzeba się bratać ze wszystkimi”, ale także nieco zbuntowana, bo szukałam swojego miejsca, a wtedy potrzebuje się zrozumienia rówieśników. Gdy pojawiła się ona, pomyślałam: „Bratnia dusza” – wspomina artystka.

– Weszłam w tę relację pełna otwartości, szczerze i ufnie. Skąd mogłam przypuszczać, że w umyśle tej kobiety właśnie ruszył misterny plan. Że chce mnie osaczyć. Sprytnie, niepostrzeżenie budowała więź między nami. Przysyłała pełne troski e-maile i SMS-y: „Co teraz robisz?”, „Czy wszystko u ciebie dobrze?”, „Czuję, że jesteś smutna, wyrzuć to z siebie”. Zawsze miała dla mnie czas, zawsze była przejęta tym, co czuję, co przeżywam. Oddana przyjaciółka. Choć nasza znajomość była wirtualna, pojawiło się poczucie bezpieczeństwa, bo ktoś, komu na mnie zależy – jest! Była też w tym intrygująca tajemnica. Ona gdzieś daleko, wciąż jednak o mnie myśli – wspomina Ania, która dziś już wie, że to było klasyczne uwiedzenie. – Stalker chce oczarować ofiarę, olśnić ją, omotać. Potem ją osacza.

Ona uwodziła mnie na różne sposoby: komplementami, troską, uwagą. Zachwycała się moim talentem. Może sama marzyła o śpiewaniu i dlatego upatrzyła sobie właśnie mnie? – zastanawia się artystka. – Pisała do mnie dużo i często. „Zaczepiała” za każdym razem, gdy byłam przy komputerze. Jeśli nie odpisywałam, irytowała się. Wkrótce zaczęła mnie rozliczać: „Miałaś być na czacie”, „Co robiłaś o piątej?” „Dlaczego jeszcze mi nie odpisałaś?!”, a mnie błysnęła myśl: nie lubi być ignorowana, wtedy atakuje. Tłumaczyłam, że nie mam czasu ciągle z nią rozmawiać, ale to ją rozwścieczyło. Żądała, żebym była do jej usług. Zaniepokoiła mnie niesłychana nachalność. Nie przypuszczałam jednak, że może być groźna – przyznaje wokalistka. Postanowiła zerwać tę znajomość. Miała naiwne przekonanie, że to będzie proste. Napisała do dziewczyny, że bezwzględnie zrywa kontakt. – Wtedy ona się wściekła. Ruszyła lawina SMS-ów i e-maili pełnych wyzwisk pod moim adresem – pamięta Ania.

Piosenkarka nie odpisywała na kolejne „teksty”, ale stalkerki to nie zraziło. Słała nowe wiadomości, nawet kilkaset na dobę. – Zaczęła nękać mnie telefonami. Milczałam, ale ona zwiększała presję. Dzwoniła o każdej porze dnia i nocy, jakby była w amoku. Czułam, że zaciska mi się na szyi pętla. Odrzucałam połączenia – wykręcała mój numer bez przerwy, po kilkadziesiąt razy z rzędu. W końcu ustawiłam opcję automatycznego odrzucania, zmieniłam numer. Po kilku dniach już go jednak miała – opowiada wokalistka. Napastowała też znajomych Ani, kolegów z zespołu, nawet ich żony. Podawała się za menedżera, organizatora koncertów, za członka rodziny. – Aż miarka się przebrała. Złożyłam na policji zawiadomienie o nękaniu, sądziłam, że mi pomogą. Usłyszałam, że nie ma na to paragrafu – oburza się Ania Rusowicz.

Gdy w 2011 roku stalking uznano w Polsce za przestępstwo, kolejny raz powiadomiła policję, bo stalkerka zaczęła szaleć. – Zdobywała adresy domowe, sprawdzała hotele, w których śpię, w internecie robiła mi czarny PR, udawała mnie i jako ja rozmawiała z fanami. Funkcjonariusz przyjął zawiadomienie, ale skomentował: „Cena sławy”. Odpowiedziałam, że chętnie zapłacę tę cenę, żeby odzyskać spokój – mówi Ania. Niestety, przez 10 lat ataki miały tylko jedną przerwę. Gdy Ania na chwilę zniknęła ze sceny. – Myślałam już, że się skończyło, ale nie, wciąż zatruwa mi życie i odbiera energię. Wolałabym napisać fajną piosenkę, zamiast zajmować się tą sprawą. Chcę się uwolnić od tej kobiety. Czasem mnie pytają: „Jak sobie radzisz?”. Nie radzę. Gdybym panowała nad sytuacją, mogłabym uciąć tę niefortunną znajomość. Z drugiej strony szkoda mi tej osoby, bo nie ma swojego życia. Żyje moim. Dla mnie jest przegrana…

Zobacz także:

W maju wokalistka zamieściła apel na Facebooku: „W związku z nękaniem mnie przez psychofankę telefonami, SMS-ami, e-mailami proszę o niereagowanie na jej pytania o mnie”. – Sama sobie się dziwię, że to wytrzymuję – już prawie dziesięć lat – ale nie zamierzam się poddać. Zatrudniłam adwokata, mam nadzieję, że mi pomoże i prokuratura wreszcie zajmie się moją sprawą – mówi Ania Rusowicz. – Marzę, żeby kiedyś spojrzeć na komórkę i nie mieć od tej dziewczyny żadnej wiadomości.