Cała sprawa wydaje się dosyć makabryczna. I w rzeczywistości taka właśnie jest. Niemniej jednak wyjaśnienia doktora Murraya odegrają kluczową rolę w nadchodzących rozprawach sądowych dotyczących okoliczności śmierci Michaela Jacksona 25 czerwca ubiegłego roku. Ciągle nie znaleziono odpowiedzi na pytanie, czy w momencie przyjazdu do szpitala Michael Jackson jeszcze żył. A co za tym idzie, czy personel medyczny, osobisty lekarz oraz wezwani na miejsce lekarze zrobili wszystko co było w ich mocy, aby przywrócić tego wyjątkowego pacjenta do życia...

Kontrowersje podtrzymuje plotkarski portal TMZ, który jako pierwszy na świecie podał informacje o śmierci Michaela Jacksona. Według portalu, opierającego swoja wiedzę na wiarygodnych źródłach, doktor Conrad Murray mógł przywrócić akcję serca Michaela Jacksona jeszcze w jego domu i przed przybyciem ambulansu z medyczną ekipa ratunkową.

Inne oświadczenia zaprzeczają tej wersji wydarzeń i utrzymują, iż członkowie medycznej ekipy ratunkowej zastali już martwego Michaela Jacksona i zamiast udać się do szpitala, zamierzali odwieźć ciało prosto do kostnicy. Nawet adwokat Brian Oxman wyjaśnił portalowi TMZ, iż według niego Michael Jackson zmarł jeszcze przed przybyciem ambulansu, a nikłe oznaki pracy serca były tylko mechanicznymi impulsami następującymi po próbie reanimacji.

Krótko mówiąc, aby ocenić czy doktor Conrad Murray rzeczywiście celowo zwlekał z wezwaniem ambulansu, żeby mieć możliwość podania lekarstw już po śmierci Michaela Jacksona, jak utrzymuje się w dokumentach podanych przez Associated Press, sędziowie będą musieli przejść szybki kurs wiedzy medycznej. Podejrzewa się, iż lekarz zaprzestał reanimacji, aby w pośpiechu zebrać i schować do torby lekarstwa, wśród nich słynny Propofol. Podejrzenia te zostały jednak podważone przez adwokata Conrada Murraya..., który twierdzi, że nie ma sobie absolutnie nic do zarzucenia w tym temacie.