Jeśli ktoś chce naprawdę zrozumieć romantyków, powinien wybrać się na Riwierę Lizbońską. Bo tutaj romantyzm się zaczął – na najdalej na zachód wysuniętym skrawku Europy, nad skalistym brzegiem Atlantyku. Tutaj zaczął swoją wędrówkę na wschód lord Byron i tu powstały pierwsze strofy „Wędrówek Childe Harolda”, jednego z pierwszych prawdziwie romantycznych poematów. Natchnienie czerpał z tego, co widział. Pełnymi garściami.

Zachodni kraniec Półwyspu Iberyjskiego. Zbocza gór zmieniają się w strome klify i spadają wprost do morza. Między nimi kilometry plaż, których piasek lśni jakby drobinami złota. Wody Tagu rozlewają się w szmaragdową lagunę, mieszają z chłodnym granatem oceanu. Po zachodzie słońca gwałtowne podmuchy marszczą wodę, wyginają sosny uczepione skał, napierają na spacerujących po plaży ludzi. Nie trzeba nawet zamykać oczu, żeby w tej scenerii zobaczyć Byrona idącego samotnie wśród skał, w charakterystycznej czarnej pelerynie szarpanej przez wiatr. W takim otoczeniu budzi się to, co irracjonalne, fantastyczne, budzą się wyobraźnia i emocje.

Szlak romantycznej podróży śladami Byrona obowiązkowo prowadzi do „złotego trójkąta”, który tworzą portugalskie miasta: Cascais, Estoril i Sintra. Pierwsze z nich jest królewskie. Niewielka kiedyś rybacka wioska to dziś jedna z najbogatszych miejscowości Półwyspu Iberyjskiego. Sto lat temu rodzina królewska tradycyjnie spędzała tu wakacje, podczas ostatniej światowej wojny w Cascais chroniły się koronowane głowy, m.in. Hiszpanii i Włoch – Portugalia była bowiem państwem neutralnym. Dawna przystań rybacka dziś zmieniła się w imponujący port jachtowy, ale plaże – rozległe, z cudownie miękkim piaskiem, otoczone zielonymi górami – pozostały niezmienione.

Wędrując śladami Byrona, idziemy na północ, w stronę Boca do Inferno, czyli Ust Piekieł. W głębokiej klifowej studni wydrążonej przez morze kotłuje się woda, jakby szatan wykrzykiwał przekleństwa. W czasie wietrznej pogody fale rozbijają się o skały, strzelają pionowo w górę. Wiosną często padają tu deszcze, ołowiane chmury to sklejają się, to rozrywają, odsłaniając oko błękitu. Czasem można zobaczyć tęczę. Widowisko godne romantycznych poetów. Dalej na północ, w stronę miasta Estoril, prowadzi nadmorska promenada. Przy niej mnóstwo restauracji, kafejek, ciastkarni – pastelari. Kuszą słodyczami: queijadinha i travesseiro. Pierwsze to serowe ciasteczko, drugie chrupiąca poduszeczka ze słodkim, ciepłym nadzieniem. Portugalczycy spierają się, które z nich smaczniejsze. Czyja racja? Trzeba usiąść z filiżanką meia de leite (kawy z mlekiem), spróbować i odpowiedzieć sobie samemu.

Estoril to kurort, miejsce idealne dla windsurferów i ludzi spragnionych atrakcji nocnego życia. Przed wieka- mi z tutejszego portu wypływały statki w poszukiwaniu nowych lądów, a miasto od zawsze przyciągało poszukiwaczy przygód, ryzykantów i rozmaitego autoramentu poetów. Dziś znane jest z eleganckiego kasyna Estoril Casino, wyścigów Formuły 1 i turniejów tenisowych Estoril Open. Jedziemy dalej, do Sintry, która bywa nazywana koroną Lizbony. Kto Lizbonę zna, tego Sintra zachwyci odmiennością. A kto nie zna, tego Sintra… zachwyci i tak. Niewielkie miasteczko na zielonych wzniesieniach gór Serra de Sintra. W liście do matki Byron zachwycał się: „Pod każdym względem najrozkoszniejsze miejsce w Europie (…), łączy w sobie dzikość zachodnich krajów górskich z zielonością południowej Francji”.

Sintra z niebywałym wdziękiem łączy też prostotę z kunsztem, przepych na granicy kiczu z ascezą i surowością klasztorów. Bielone ściany skromnych kamienic sąsiadują z niezwykłymi fasadami bajkowych pałaców. W maju, przed sezonem, gdy turystów jest jeszcze mało, Sintra ma urok małego, sennego miasteczka. Uliczki – wąskie i kręte, charakterystyczne dla południowych miasteczek – prowadzą nas w górę. Co chwila zmieniają się w schody. Opuszczamy na razie chłodne uliczki starego miasta, zanurzamy się w gęsty od olejków eterycznych ciepły las. Zmierzamy w stronę Castelo dos Mauros, jednego z najstarszych zabytków Sintry. Tę twierdzę w VIII w. p.n.e. zbudowali królowie mauretańscy, otoczyli potężnymi murami, które przypominają miniaturę Muru Chińskiego. Za nimi kryje się romańska kaplica św. Piotra, wzniesiona przez pierwszego króla Portugalii Alfonsa I. Przy ładnej pogodzie spoza blankowanych murów Castelo dos Mauros, pomiędzy wieżami strażnic, lśni błękitny ocean.

Jeśli się nieco wychylić, z jednej strony zobaczyć można Cabo da Roca – ostatni na zachodzie punkt Europy, z drugiej wieże i dachy Lizbony. W dole zaś dachy, wieże i kopuły Sintry. Także te niezwykłe, kolorowe, o przedziwnych kształtach, wieńczące Pałac da Pena. Mówi się, że to jeden z siedmiu cudów Portugalii. Z daleka robi wrażenie niebywałe: scenografia z filmu Disneya, a może sen? W rzeczywistości to dawna letnia rezydencja rodziny królewskiej: Marii II i Ferdynanda von Sachsen Coburga. Droga dojazdowa do pałacu prowadzi przez tunele, wije się w górę jak wąż, bo pałac znajduje się na wzniesieniu. Kolejny zakręt, kolejne ozdobne łuki, kamienne postaci maszkaronów. Teatr niezwykłości. W rezydencji trudno ochłonąć, od ilości barw, zdobień kręci się w głowie. Pokoje królowej, salony, sale balowe, jadalnie, kaplica – każde pomieszczenie przytłacza przepychem, każde w innym stylu.

Zobacz także:

Zmęczeni goście wyglądają przez okna. Widać z nich mauretańskie mury twierdzy, a z tarasów po drugiej stronie – ocean. Inny pałac – Palácio Nacional de Sintra – ma historię zdecydowanie dłuższą, ponad 700-letnią. Był siedzibą rodziny królewskiej aż do zmierzchu monarchii w 1910 r. Trudno nie zauważyć jego dwóch charakterystycznych, ogromnych, stożkowatych kominów, które górują nad bryłą budowli. Miały zapewniać niepowtarzalny smak potraw przyrządzanych w królewskiej kuchni. Komnaty pięknie zdobione, najczęściej tradycyjnymi kaflami azulejos i freskami w stylu manuelińskim, które łączy surowość gotyku i finezyjny Orient. Sercem pałacu jest patio. Gdy już się tu trafi, koniecznie trzeba zobaczyć grotę, która kiedyś pełniła funkcję chłodni. Niemal cała wyłożona kaflami. Pod nimi kryją się otwory, z których cały czas wypływa zimna woda. Klucząc uliczkami Sintry, nie sposób przegapić fascynującej neogotyckiej budowli. To kolejny pałac – Regaleira, zbudowany w XIX w. na zamówienie ekscentrycznego milionera Antónia Carvalha Monteira.

Miejsce przyprawia o dreszcze. Neogotycki ponury budynek pałacu z niezliczonymi basztami, pinaklami i rojem gargulców tonie w zieleni. Ogród to kłębowisko roślin, w gąszczu drzew ukryte są posągi, wieże, mroczne kaplice. Monteiro interesował się alchemią, parapsychologią, był członkiem tajnych bractw. Obok pałacu zbudował podziemne miasto mrocznych korytarzy i grot, ukrytych przejść, zapadni. Centralnym punktem jest tu Studnia Wtajemniczeń, złożona z dziewięciu segmentów – jak zejście do piekieł w dziele Dantego. Każdy segment ma 15 kamiennych schodów, na dole, promieniście w głąb ziemi, rozchodzą się korytarze. Prowadzą do kolejnych niepokojących miejsc. Znawcy twierdzą, że pałac Regaleira to niezwykłe połączenie neogotyku, neomanuelizmu i romantycznej emocjonalności. Ta sama energia duszy powołała do życia i poematy Byrona, i zadziwiające pałace Sintry. „Czyjże pędzel, czyje pióro zdoła/ Skreślić to wszystko, co tu nęci oczy, Co je olśniewa w widokach dokoła/ Świetniejszych nad te, które wieszcz proroczy/ Przed zalęknionym światem rozpościerał/ Kiedy niebieskie podwoje otwierał!” – pisał Byron w „Wędrówkach Childe Harolda”. Co więcej można napisać o miejscu na skraju Europy, nieba i piekieł?