Miasto stanowi bramę do największej i najbardziej ostatecznej wyprawy – na Antarktydę. Ogromne statki na nabrzeżu przypominają o istnieniu, gdzieś daleko, białego kontynentu.
Co roku stawia na nim stopę ponad dwadzieścia tysięcy turystów z całego świata. Dla mnie jest on swego rodzaju obietnicą samotności, nieskończonej przestrzeni i niezakłóconej ciszy. Trudno wyobrazić sobie miejsce bardziej odległe od domu, pozbawione stałych mieszkańców, telefonów komórkowych, internetu i zabudowań po horyzont.
Okrętujemy się na rosyjskim statku ekspedycyjnym Lyubov Orlova, przystosowanym do wypraw antarktycznych. Jest ogromny – długi na 100 m, szeroki na 16 m, a jego wyporność to ponad 6 t.
O samotności można zapomnieć tuż po wejściu na pokład – kłębi się na nim stu dwudziestu turystów i kilkadziesiąt osób załogi rosyjskiej i międzynarodowej. Przez najbliższe 10 dni będziemy dzielić trzyosobowe kajuty. Większość pasażerów pochodzi z Nowej Zelandii, USA, Kanady, Holandii, Anglii. Z Polski przybyło dziewięć osób.
Statkiem podróżują glacjolodzy i ornitolodzy, biolodzy i geolodzy. W wolnym czasie zaplanowano wykłady, odczyty, pokazy zdjęć i filmów o tematyce polarnej.
Jednak już wkrótce się przekonamy, że nie każdemu z nas dane będzie w nich uczestniczyć z powodu choroby morskiej...