Aktorka, lubiana przez widzów w roli Julii z serialu „Złotopolscy”. Aż 47 lat przeżyła w szczęśliwym związku ze znanym himalaistą, Andrzejem Zawadą, który zmarł w 2000 r. Ukochanemu mężowi aktorka, która jest również poetką, zadedykowała cztery z pięciu wydanych przez siebie tomików wierszy. O tym, jak przeżyła jego śmierć, świadczą wiersze, które pisze z tęsknoty za nieobecnym. A ostatnio napisała książkę o ich wspólnym życiu.

Wygląda na to, że trafiła pani na swoją drugą połówkę jabłka...

Anna Milewska: Nie mam wątpliwości, że tak było.

Pamieta pani, jak się poznaliście?

Anna Milewska: Oczywiście! Był to 1953 rok. Po ukończonym kursie taternickim uzgodniłam z kolegami, że zobaczymy się w Warszawie. Umówiliśmy się w klubie na Starym Mieście. W pewnej chwili pojawił się tam młody, wysoki mężczyzna. Schodził po schodach. Widziałam jego długie nogi. Myślałam, że padnę! Podszedł do nas i przedstawił się. Od razu wiedziałam, że to ON. Francuzi nazywają to „coup de foudre”, czyli uderzenie pioruna.

Czy odczucia pana Andrzeja były podobne?

Anna Milewska: Och, on twierdził, że „odnotował” mnie dużo wcześniej. Sugerował, że nie zwróciłam na niego uwagi, bo byłam zajęta kimś innym. Rzeczywiście, spotykałam się z sympatycznym chłopakiem, ale bez żadnych skrupułów porzuciłam go dla Zawady (śmiech). Andrzej miał jakiś specjalny urok. Zresztą, nie tylko na mnie tak działał. To był czaruś. Lubił kobiety.

Była pani zazdrosna?

Anna Milewska: To uczucie jest mi obce. Mąż z kolei bywał zazdrosny, mimo że właściwie nie miał powodów. A wie pani, że nie od razu sie probraliśmy? "Chodziliśmy" ze sobą bardzo długo. Ślub wzięliśmy dopiero po dziesięciu latach.

Dlaczego tak późno?

Anna Milewska: Ja studiowałam historię sztuki w Warszawie, a później wyjechałam na studia aktorskie do Krakowa. Nie mieliśmy też gdzie mieszkać. Podjęliśmy decyzję o małżeństwie, gdy pojawiła się perspektywa pracy w teatrze i szansa na mieszkanie.

Ładną pani miała sukienkę do ślubu?

Anna Milewska: Prostą, w sam raz na jesienną pogodę. Wzięliśmy tylko ślub cywilny, a poza tym, ja nie przepadam za strojnymi kreacjami. Owszem, od czasu do czasu pozwalam sobie na jakiś kaprys. Lubię i kupuję kapelusze albo jakieś drogie kosmetyki. Kiedyś nawet kupiłam sobie białe szpilki za 600 złotych. Przed 48 laty była to astronomiczna cena.

Zobacz także:

Mieliście z mężem wspólne pasje. To pomaga?

Anna Milewska: Na pewno. Wiedziałam, że góry są jego sposobem na życie i nigdy z tym nie walczyłam. Były chwile, że się o niego bałam, ale tłumaczyłam sobie, że ma ogromne doświadczenie i na pewno nic mu się nie stanie. Tak też było. Raz tylko w akcji na Mount Everest zaszroniły mu się okulary i nie mógł znaleźć lin poręczowych, ale poradził sobie. W najtrudniejszych sytuacjach – w górach, wodzie czy w powietrzu – dawał sobie radę. Ukończył kurs szybowcowy, skakał ze spadochronem. A po siedemdziesiątce zaczął latać na paralotni.

Pani nie miała ochoty spróbować?

Anna Milewska: Spróbowałam! Nie przeszkadzała mi nawet spódnica! (śmiech) Kiedyś też, żeby zaimponować Andrzejowi, skoczyłam trzy razy ze spadochronem.

Tęskni pani za mężem?

Anna Milewska: Bardzo. Dziś mi się śnił. Byliśmy na jakiejś wycieczce. Zdjął z siebie sweter i kazał mi go włożyć. Gdy zwróciłam mu uwagę, że sam zmarznie, powiedział: „Ja jestem odporny”.

Kiedy ukaże się pani książka o was?

Anna Milewska: Wszystko wskazuje na to, że w kwietniu