Poznałem w swoim życiu wiele kobiet, z kilkoma byłem związany na dłużej, a z dwiema założyłem rodziny. W związku, w którym jestem teraz, wszystko układa się dobrze i można by powiedzieć, że żona jest kobietą mojego życia. Ale tą najbardziej wyjątkową i podziwianą przeze mnie była moja mama. W wieku 10 lat straciłem ojca, więc mama nie miała lekko. Sama musiała wychować i wykarmić czwórkę dzieci. Nie wiem, jak radziła sobie z tym wszystkim. Tyrała na dwie zmiany, a nieliczne wolne chwile poświęcała nam. W sobotę wieczorem smażyła faworki, żeby dać dzieciom odrobinę luksusu. Pomimo zmęczenia wprowadzała ciepłą atmosferę, doceniała każdy nasz sukces. Nauczyła nas cieszyć się z drobnych rzeczy. Ale także szacunku do ludzi, a w szczególności do kobiet. Do dziś nie usiądę, jeśli kobieta stoi, nie mówiąc o podstawowych zasadach, jak przepuszczanie kobiet w drzwiach czy ustąpienie miejsca.

Cenię kobiety. A jakie lubię? Jestem wesołym człowiekiem, więc poczucie humoru ma znaczenie. Nie jestem obojętny na urodę, ale wyżej cenię intelekt. Cóż po pięknej dziewczynie, z którą nie ma o czym pogadać. Męczarnia i nuda. Najważniejsze są relacje duchowe. Od swej kobiety oczekuję przede wszystkim zaufania. Wiadomo, mój zawód niesie ze sobą wiele „zagrożeń”. Kiedy brakuje zaufania, rodzą się podejrzenia, które niszczą związek. Liczy się też lojalność, dyskretna opiekuńczość oraz troska o dzieci. Najpiękniejszy prezent, jaki mi się przytrafił, to narodziny mojej córki Oli w Dniu Ojca. Była spełnieniem marzeń, długo oczekiwaną radością i szczęściem.