Dostałam od rodziców coś cenniejszego niż złoto – poczucie własnej wartości. Słyszałam, że zawsze dam sobie radę, że jestem wyjątkowa. Przeglądałam się w ich oczach. Skoro uważali, że jestem piękna i mądra, miałam im nie wierzyć? Lubiłam siebie, choć świat nie zawsze lubił mnie. Przykład: po studiach zaczęłam pracować jako asystent reżysera w filmie. Chciałam być jakaś, nadrabiałam mocnym charakterem i szorstkością. W takiej masce dużo łatwiej zarządza się zespołem statystów, niż będąc subtelną blondynką na obcasach. Próbowałam grać kogoś, kim nie jestem. Na zewnątrz byłam jak twardy facet, w środku – kobieca. Przyjęłam taką pozę, żeby sobie poradzić.

Głupia byłam, lecz szybko mi przeszło. Uratowała mnie rozmowa z profesorem Aleksandrem Bardinim, moim autorytetem. Nie był skory do komplementów, ale powiedział: „A ty, Wellman, nie jesteś ładna, ale przebijasz się przez ekran”. To dało mi kopa. Zrobiłam przegląd swoich atutów: mam osobowość, jestem niegłupia, pełna energii. Mam się zadręczać, że nie pasuję do aktualnego ideału piękna? Bez sensu.

Nie przeskoczę tego, co dała mi natura. Nie będę malowaną lalą. Wolę – i chcę! – być sobą. Zawsze. Profesor Bardini powtarzał: ,,Nie można kłamać, bo potem trzeba pamiętać, co się nazmyślało”. Ja nie gram i nie muszę pamiętać. Mam luz. Nie spinam się. Ludzie zapięci na suwak po szyję są strasznie biedni. Ciąg- le wciągają brzuch, pamiętają, że lewy profil jest gorszy. Wolę swój luz niż tę masakrę, którą oni sobie fundują. Wiecie, jaki to komfort? Codziennie mówię sobie coś miłego. Choćby to, że jestem dzielna, dobrze radzę sobie z problemami, mam piękne oczy.