Aleksandra Nagel – Kobieta.pl: Gdy zobaczyłam Twoje nazwisko na plakacie, pomyślałam: „Jak ja Ciebie dawno nie widziałam”. Jak odbierasz rolę w „Czarnej owcy”?

Anna Cieślak: Pytają mnie często ludzie: „Jak to się stało, że zniknęłaś?”. Nie wiem, jak najprościej na to odpowiedzieć, czasami tak w życiu jest. Może nie zadbałam wystarczająco o to, by dać twórcom do zrozumienia, że jestem filmem zainteresowana? Oczywiście teatr jest mega czasochłonny. Może to też spowodowało, że przestraszyli się reżyserzy obsadowi, że nie dam rady tego wszystkiego połączyć, że mogę nie mieć czasu. Co jest oczywiście nieprawdą, bo wszystko da się zrobić.

Jeśli się bardzo chce, a rola jest tego warta. Tak jest w przypadku „Czarnej owcy”?

To rola dopełniająca głównego bohatera. Była dla mnie ciekawą propozycją, dlatego, że jestem już na takim etapie w życiu, że wiem, że nie zawsze się da. Czasami jesteśmy bezradni, bo ta druga osoba, z którą chcielibyśmy spędzać czas, może uznać, że ją to przerasta albo najzwyczajniej nie jest gotowa.

Mówisz teraz o sobie, czy o swojej roli w filmie „Czarna owca”?

Oczywiście o roli, ale też o moim życiowym doświadczeniu. Każdy z nas ma takie spotkania na koncie, albo te energie się zetkną, albo nie, albo jesteśmy gotowi na to, żeby spotkać drugiego człowieka, albo jeszcze nie.

Zobacz także:

Photo: Premiera filmu "Czarna owca" / EAST NEWS

Zaczęłyśmy rozmawiać pięć minut temu, a Ty od razu idziesz na głęboką wodę. Chciałam z Tobą rozmawiać o filmie, o komediach itp., ale teraz już wiem, że chcę z Tobą porozmawiać o życiu. To może zacznę od tematu 40-tki, bo ja zaraz będę przechodzić tę „magiczną granicę”.

Ja 40 skończyłam w ubiegłym roku.

Opowiesz mi, jak to jest?

Moja mama całe życie mi mówiła, że najlepszy okres mojego życia zacznie się po 35. roku życia. Jak byłam bardzo młoda, myślałam, że to kres życia i nie chciałam w to wierzyć. Teraz – mając 40 lat – rozumiem, co miała na myśli.

Do 30-tki biegłam. To był sprint ambicjonalny i zaciekawienia, z chęcią spotkania drugiego człowieka, pogłębiania drogi aktorskiej, dojrzewania do siebie i do zawodu. W pewnym momencie mój organizm z naturalnych przyczyn zaczął zwalniać. Wtedy zrozumiałam, że nie da się robić pięciu rzeczy na raz - grać w spektaklu, biec na dubbing, w międzyczasie zrobić słuchowisko radiowe, warsztaty dla dzieci, i wszędzie czuć się jednakowo potrzebnym i ważnym. Bo przychodzisz do domu i po pierwsze padasz, a po drugie nie masz ochoty z nikim o niczym rozmawiać.

Photo: Anna Cieślak na premierze filmu "Czarna owca" / EAST NEWS

Gdy tak gonisz, przestajesz mieć przestrzeń na refleksję. W pewnym momencie mój organizm sam się zatrzymał i powiedział: zwolnij, bo inaczej zwariujesz.
Zaczęłaś chorować?

Teoretycznie nie było to nic poważnego, ale zaczęłam być przemęczona. To był dla mnie szok, bo ja zawsze lubiłam być w centrum „dziania się” - kochałam spotkania z ludźmi, rozmowy, tę energię. Jednak przyszedł taki moment, gdy zrozumiałam, że muszę mieć po prostu czas na sen, na odpowiednią dietę, na to, by pójść na spacer i poukładać myśli. Kiedyś to nie było mi do niczego potrzebne. Poza tym zaczęłam tęsknić.

Za czym?

Za korzeniami. Tęskniłam za rodziną porozrzucaną po całej Polsce – za Szczecinem, gdzie mieszkają rodzice, za Poznaniem, gdzie mieszka moja siostra, za Krakowem – gdzie mieszkają kuzyni i wujowie. Biegłam, ale jednocześnie czułam się bardzo samotna. Gdy zaczęłam więcej czasu poświęcać rodzinie, zrozumiałam, że takie rodzinne spotkania ładują baterie. To jest jednak twoja krew!

Photo: Mateusz Motyczyński

A jaka jest ta Twoja krew?

Moja mama pochodzi z rodziny bardzo silnych kobiet, a ja odziedziczyłam to po niej. Jestem Zosią – Samosią, „nie mów mi ja i tak wiem lepiej”, chociaż pięć razy się potknę, zedrę łokcie i kolana, to i tak nie ustąpię. (śmiech)

Czyli mogę się domyślać, że podczas rodzinnych spotkań panuje „wybuchowa atmosfera”?

Kiedyś powiedziałabym, że się kłócimy, ale dzisiaj uważam, że po prostu wymieniamy poglądy. (śmiech)

Polemizujecie… (śmiech)

Emocjonalnie polemizujemy, bo nie da się inaczej z rodziną. (śmiech). W każdym razie, nawet podczas tych „polemik” ładuję baterie, bo to są właśnie więzy krwi. Doceniam to, bo przez dziesięć ostatnich lat praktycznie żyłam w Warszawie sama…

Myślę, że wiele osób mieszkających w Warszawie może powiedzieć coś podobnego. Zagłuszają swoje tęsknoty pracą…

Ja biegłam, kombinowałam, by to wszystko mi się pospinało, bym miała podstawę finansową, bo jednak teatr umówmy się, to pasja i rozwój, ale nie pieniądze. Nie daje możliwości przetrwania na godziwych warunkach w tym mieście. Widać to po artystach, jak bardzo zostali dotknięci w pandemii, gdy teatry były zamknięte. Więc budowałam drugą nogę. Grałam w serialu, który dawał mi zaplecze finansowe, a jednocześnie rozwijałam się w radiu, które było moją pierwszą wielką miłością. Odkąd tato jeszcze w dzieciństwie po raz pierwszy puścił mi słuchowisko radiowe dla dzieci.

Bajki-Grajki na płytach winylowych - co to były za czasy!

Tam się budowała wyobraźnia!

A jaka była Twoja ulubiona bajka?

Miki Mol i zaczarowany kuferek czasu.

Nie znam.

To musisz poznać, koniecznie!

Ja też kochałam słuchowiska! Moja ulubiona bajka to „Szklana góra” z panem Janem Kobuszewskim w roli strasznego smoka. To było mistrzostwo świata! Kolejny dowód na to, że wiekowo jesteśmy z tego samego pokolenia. (śmiech) Mówisz o rodzinie i ładowaniu baterii. Jak przeżyłaś śmierć swojego wujka Bronisława Cieślaka?

Ja i mój stryj byliśmy zawsze do siebie równolegle. Jednocześnie bardzo dbałam o to, żeby nikt nigdy nie przykleił mi łatki, że stryj mi coś załatwił, że cokolwiek mi pomógł w zawodzie, bo poza tym, że na początku mojej aktorskiej drogi przeprowadził ze mną poważną rozmowę i powiedział: „Nie rób tego panna, bo to nie jest zawód dla ciebie”, a potem po dziesięciu latach powiedział: „Myliłem się”, to nie pomógł mi w niczym więcej.

Czyli znowu wyszedł Twój charakterek! (śmiech)

Oj tak. Myśmy się widywali stosunkowo rzadko, może dwa razy w roku? Ale potrafiliśmy być ze sobą w sposób nieoceniający. Ja mówiłam, on słuchał, a potem on mówił, ja słuchałam. Na przestrzeni tych wszystkich lat spotkaliśmy się w pracy tylko raz. To był „Salon poezji” – listy Mandelsztama i Achmatowej. Pamiętam jak wuj czytał taki wiersz: „Ja niczego się już nie boję” w stosunku do śmierci. Porażające było dla mnie, w jaki sposób to wypowiedział, w tak absolutnie normalny. To był niezwykły człowiek.
Na pewno ten czas po śmierci stryja był trudny dla mojego taty. On stracił nie tylko brata, ale może przede wszystkim przyjaciela. Widziałam, jak człowiek zostaje z pustką, którą może wypełnić tylko czas.

Z czasem ta świadomość śmierci, straty jest większa?

Każdy w innym wieku to przechodzi i nie jest to zarezerwowane tylko dla osób starych. Pamiętam, jak byłam małą dziewczynką i pewnego dnia na wakacjach u babci w Krakowie obudziłam się w nocy, bo coś chrupało. Nie wiedziałam, o co chodzi i babcia mi wytłumaczyła, że w drewnianym stole jest kornik, który zjada stół. Wyłazi w nocy i chrupie ten stół. Strasznie się wtedy przestraszyłam. Pomyślałam: „Jejku jak on zje nasz stół, to gdzie my będziemy siedzieć?” Po raz pierwszy w wieku 5 lat uświadomiłam sobie, że coś może się skończyć i nic nie trwa wiecznie.

Pomyślałam wtedy o śmierci i byłam tym przerażona. Płakałam i krzyczałam, że ja nie chcę umierać. Wpadłam w straszną histerię. Tej nocy moja babcia usiadła na łóżku i powiedziała mi: „Wiesz kochanie, Ty masz prawo się bać, że nie chcesz umierać. Ja jestem już na zupełnie innym etapie. Wychowałam dzieci, wychowałam swoje wnuki. Już doświadczyłam wszystkiego, co mądre i piękne. Dziękuję za każdy dzień, ale czuję się człowiekiem przeżytym i spełnionym. Dla mnie śmierć to pewna forma odpoczynku.” Babcia, mówiąc coś takiego 5-letniej dziewczynce, dała mi jakiegoś rodzaju namaszczenie, przyzwolenie, na to, że na wszystko jest w życiu czas.

Inaczej patrzysz na śmierć z perspektywy tej 5-latki, a inaczej z perspektywy starszych ludzi, którzy są na jakimś etapie, czasami już niemocy i bezradności, co jest chyba najgorszym stanem dla człowieka. Dziś staram się być wdzięczna za każdy dzień. Mówię tak jakbym była nie wiadomo jak stara, ale ja po prostu się cieszę. (śmiech) Poza tym od zawsze bardzo dużo przebywałam w środowisku starszych ludzi. Jest mi wśród nich dobrze.

Czujesz się przy nich – bardziej doświadczonych – pewniejsza?

A może to jest kwestia tego, że mam starszą duszę?

A na ile lat się czujesz?

Jestem czasami sama dla siebie zaprzeczeniem, bo czasami czuję się jak Zośka – Parasol z Powstania Warszawskiego, a czasami jak Alicja w Krainie Czarów, gdzie wyglądam przez okno z niedowierzaniem: „Naprawdę świat tak wygląda?”. (śmiech)

Głos masz małej dziewczynki, raczej nawet nie Alicji, ale Anny z „Krainy lodu”!

Gdy grałam Szekspira u Jacquesa Lassalle'a to on zawsze na mnie krzyczał: „Nie graj jakbyś grała bajkę!” (śmiech)

A Szekspir to nie bajka?

No właśnie, jak zagrać Szekspira??? Powstały na ten temat grube książki i do końca nadal nikt nie wie…
Zadziwia mnie świat! Nie chcę go sobie układać, bo jak sobie tak wszystko idealnie poukładam, to nic fajnego i zaskakującego już mi się nie przydarzy. Gdy zostawiam mu przestrzeń do działania, to spotykają mnie niesamowite rzeczy, na które w życiu bym nie wpadła i nie wymyśliła, i nie wpisała w swój kalendarz.

ZOBACZ TEŻ:

Photo: Anna Polony i Anna Cieślak w spektaklu "Savannah Bay" w Teatrze Polskim / EAST NEWS

Skąd w Tobie tyle życiowej mądrości? Sama do tego doszłaś, czy ktoś Ci to przekazał, na przykład taka Anna Dymna czy Anna Polony, z którymi pracowałaś?

Tego rodzaju świadomość bierze się z doświadczenia. Przez to, że sama jestem emocjonalna, przyciągam ludzi emocjonalnych, którzy zostawiają rysę pamięci w mojej mapie emocji.
Brzmi jak fragment poezji śpiewanej…! Nie chciałam żeby to zabrzmiało patetycznie i eterycznie (śmiech). Musisz mi wybaczyć, ale jestem po kilkumiesięcznym doświadczeniu pracy z moją byłą panią profesor, a ostatnio moją partnerką sceniczną, Anną Polony!  

Bałaś się jej, czułaś respekt?

Bałam się. To był ogromny proces w mojej głowie. Musiałam przestać być jej studentką, a zacząć być jej partnerką. Skonfrontowałam się z moimi lękami i moimi wyobrażeniami.


Gdy byłaś młodą aktorką, nie marzyłaś o tym, by być jak Danuta Stenka, Anna Dymna czy właśnie Anna Polony?

Nie. Zawsze chciałam być sobą. Ja mogę kimś się zachwycić, mieć do kogoś szacunek, próbować ukraść coś od osoby, która mi szalenie imponuje, ale nie chcę być jej kopią. Na mojej drodze nieustannie pojawiają się autorytety, z którymi muszę się skonfrontować.

To zajmuje sporo czasu…

Mam 40 lat, nie mam rodziny, nie mam dzieci, którymi muszę się zająć i które muszę wychować. Mam czas i chcę mieć czas na proces budowania kreacji. Scena, film to moje życie.

Nie myślałaś nigdy o dzieciach, czy uznałaś, że to nie jest twoja droga?

Nie sztuką jest siedzieć i myśleć. Sztuką jest żyć i nie bać się życia. Skoro życie doprowadziło mnie tu i teraz, a ja śpię spokojnie z tego powodu, to znaczy, że jestem na właściwym torze.

Tylko wiesz Ania, patrzę na Ciebie i myślę: „Jaką Ty byś była świetną mamą!” Wiem, pewnie zachowałam się właśnie jak Twoja mama, babcia, albo ciocia…

Wiesz, ile ja mam dzieci, które kocham i którymi się opiekuję? Ja nie czuję się niespełnioną kobietą. To niesamowite, co powiedziała mi kiedyś moja mama: „Aniu, nie wszyscy muszą mieć dzieci”. Czy to jest złe, że mówi ci coś takiego twoja matka, która sama wychowała dwie córki?

Moim zdaniem nie.

Wymaga to na pewno sporo odwagi z jej strony, żeby coś takiego powiedzieć swojej córce. Kiedy wszyscy cię cisną i mówią: „powinnaś mieć dzieci i założyć rodzinę, już najwyższy czas”, moja mama mówi: „A byliście na jej przedstawieniach? Ona za każdym razem rodzi nowe dziecko”.

Niesamowite. Byłaś wrażliwym dzieckiem?

Jestem nadal nadwrażliwym człowiekiem i w sumie o tym też jest „Czarna owca”. Dajmy sobie przyzwolenie na nadwrażliwość.

A ilu jest nadwrażliwców w teatrze?

Sami! (śmiech)

Jak Ty jako człowiek nadwrażliwy odnajdujesz się we współczesnych świecie, social mediach itp.?

Social media traktuję zupełnie inaczej niż moje koleżanki czy koledzy aktorzy. Ja nie chcę, by ciekawym przekazem dla innych była moja osoba, ale grana przeze mnie postać. Nie oceniam tych, którzy eksponują siebie na Instagramie. To po prostu nie jest moja droga. Jeżeli ktoś ma taką potrzebę, to niech to robi. Ja nie mam.

Mam wrażenie, że żyłaś sobie całkiem spokojnie, aż tu nagle bach, wszyscy są zainteresowani Twoim związkiem z Edwardem Miszczakiem. Jesteś zaskoczona szumem wokół ciebie?

Już parę razy media plotkarskie mnie przemieliły, więc tak do końca nie byłam zaskoczona. Najpierw przemielili mnie jako aktorkę, która jest z rodziny porucznika Borewicza. Potem przemielono mnie za prywatne relacje z Cześkiem Mozilem. Pisano nawet, że miałam jakieś relacje z Ryszardem Zatorskim reżyserem filmu „Dlaczego nie?”, co się potem okazało częścią PR-u na potrzeby promocji filmu.

Ja myślałam, że takie rzeczy tylko w Hollywood…

No nie, u nas w Polsce też to robią! Więc jak pytasz mnie, czy te plotki spływają po mnie jak po kaczce, to nie ma tak, że mnie to nie boli, ale już się stopniowo z tym oswajam od wielu lat. Najbardziej boli mnie, gdy uderzają w moich najbliższych. Ja się uodporniłam, ale w momencie, w którym atakują niesłusznie moich najbliższych, to czuję wściekłość.

Jeśli chodzi o moją obecną sytuację życiową, to wiele osób zadaje sobie pytanie „Jak to możliwe?”, ale już z tym nie walczę i nie tłumaczę, bo w sumie wiem, że nic z tym nie zrobię. „To się po prostu dobrze klika” – mówią mi. Cóż, jeśli ktoś żyje tylko w ten sposób, że podgląda innych, zamiast zrobić coś konstruktywnego dla siebie, to ja mogę mu tylko współczuć.

Jestem dziennikarką i tak, potwierdzam szczerze i bez ogródek: „To się klika”.
 
Ale że co, że to jest mezalians, że duża różnica wieku?

Dla mnie nie, bo moja babcia wyszła za mąż za dziadka Magnusa, który był od niej starszy o 20 lat, ale dla wielu ludzi tak, jest to bardzo trudne do zrozumienia, albo może po prostu ciekawsze, bo nietypowe?  

Oczywiście łatwiej jest oceniać innych, niż zająć się własnym życiem. Jeśli ludzie mają taką potrzebę, proszę bardzo. Nie jestem w stanie powiedzieć nic poza tym, że jestem szczęśliwa. To inni mają z tym problem, nie ja. Nie mam potrzeby tłumaczenia tego, bo to jest ich problem, że mają z tym problem.

Czytasz komentarze pod „newsami” o sobie samej?

Nie, chyba że są to recenzje spektakli lub filmów, w których biorę udział.

Photo: "Weleżyński - alchemik ze Lwowa" / materiały prasowe

Wiem, że przed Tobą premiera „Czarnej owcy”, ale w międzyczasie nakręciłaś również inny film „Wieleżyński – alchemik ze Lwowa”?

Telewizja Obiektyw zrealizowała ten film, ale nie było go w szerokiej dystrybucji. Przepiękny film, w którym zadebiutował jako reżyser Mariusz Bonaszewski, a Mariusza Wieleżyńskiego gra Wojtek Zieliński. To jest prawdziwa historia o pasjonacie, o człowieku pełnym wiedzy i mądrości, o człowieku, który chciał dać ludziom coś, co sprawi, że będzie nam się wszystkim żyło lepiej.

Pasujesz mi Ania do filmów kostiumowych, baśni i bajek, do niezwykłych historii Szekspira i poezji, ale czy Ty, Anna Cieślak, twardo stąpasz po ziemi?

Raczej tak, od kilkunastu lat jestem na przykład wolontariuszką Fundacji La Strada. Jestem blisko kobiet, które naprawdę zmieniają prawo w Polsce, które działają a nie tylko krzyczą, żeby działać. Irena Dawid Olczyk i Joanna Garnier walczą o to, żeby zarówno emigranci jak i imigranci mieli świadomość swoich praw. Walczymy o wolność, by nikt w tym kraju nie doświadczał przymusowej pracy niewolniczej.

Mówisz o pracy niewolniczej w Polsce?

Oczywiście, że tak. Pomyśl o dziewczynach, które pracują w różnych sklepach bez umowy, gdzie często po tygodniu ciężkiej pracy wylatują bez wynagrodzenia. Jak to inaczej nazwać? To jest też o tym, jak zatrudnia się nielegalnie osoby w Polsce na niegodziwych warunkach.

To jest dla mnie bardzo ważna część mojego życia. Moja działalność polega na przykład na tym, że szkolę kobiety, jak podnieść się z różnych, trudnych życiowych sytuacji, gdzie były degradowane, były ofiarami przemocy czy wykorzystania. Prowadzę szkolenia w domach samotnej matki. Uczę języka polskiego kobiety, które przyjeżdżają do Polski i trafiają pod opiekę La Strady. To od lat część mojego życia, nie robię tego po to, by być na okładkach.

Dlaczego tak chcesz pomóc tym kobietom?

Może dlatego, że ja też w życiu byłam bezradna. Nie ma gorszego stanu, niż bezradność. Gdy już wyciągniesz rękę po pomoc, to zawsze tę pomoc dostaniesz, ale często te kobiety ręki nie wyciągają. Spadają w dół, a mimo to nie mają odwagi poprosić o pomoc. Oni - bo to również dotyczy mężczyzn - znajdują się w kompletnie innej rzeczywistości, niż my tu teraz. Ich świat jest pełen strachu o życie swoje lub najbliższych, są psychicznie zmanipulować lub terroryzowani.

Photo: Mateusz Motyczyński

Jak w tym wszystkim odnajduje się Twoja nadwrażliwość? Skąd bierzesz tę siłę, że nie rozklejasz się, tylko działasz?

Tu mnie kiedyś naznaczyła Ania Dymna, która powiedziała mi : „Jeśli chcesz pomóc drugiemu człowiekowi, to musisz pamiętać o tym, że nie pomożesz mu współodczuwając, Nie wolno ci odczuwać z nim, bo wtedy ty sama spadasz z nim w dół.” Musisz tak do niego dotrzeć, żeby on zrozumiał, że istnieje inny świat, i to on musi się odważyć otworzyć te drzwi. Nie uratujesz kogoś za kogoś. On sam musi tego chcieć, dokonać zmiany w sobie. Możesz kogoś zbawiać i zbawiać, on weźmie twoje współczucie, ale nadal będzie nad przepaścią. Masz racjonalnie go wyciągnąć, by sam zobaczył, że jest jeszcze inna, alternatywna ścieżka.

Drugą rzecz przekazała mi Irena Dawid-Olczyk: „Pamiętaj, że jeśli wyciągasz do kogoś rękę, to być może jesteś jedyną osobą, która to zrobiła i ten ktoś może cię ugryźć, bo nie zna takiego zjawiska, że ktoś wyciąga do niego rękę.”

Masz na swoim koncie takie osoby, które Ty uratowałaś, a właściwie one same się uratowały?

Cieszę się, gdy widzę, że te osoby idą dalej. To nie jest tak, że ja je wyciągnęłam, ja coś zrobiłam. To one same to zrobiły. Całe życie wszyscy się na mnie złoszczą, że opowiadam w wywiadach o innych ludziach, ale ja zawsze odpowiadam, że bez tych ludzi nie byłoby mnie. Nie ma czegoś takiego, że ja sama do czegoś doszłam. Ja doszłam do czegoś, bo zderzyłam się, spotkałam, skonfrontowałam z konkretną osobą lub osobami. Mam wrażenie, że na mojej drodze często pojawiają się świadome kobiety, które chcą mi przekazać sztafetę. Nawet jeśli ja nie zawsze jestem gotowa.
Czy te osoby, taka Anna Dymna, robią to świadomie?

Świadomość to jedno, a energia to drugie, a chemia to trzecie. Wszystko musi się połączyć, a pewne rzeczy, które zdarzają się w moim życiu, są nienazywalne.  

Czyli wierzysz, że nie ma na świecie przypadków?

Wierzę w energię i tak jak mówił Witold Gombrowicz, wierzę w kościół międzyludzki. Wierzę w spotkanie.