Spotykamy się online w piątkowy wieczór. Zjadłam wcześniej kolację, by nie rozmawiać "na głodnego". Doskonale wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, to na pewno w czasie rozmowy zacznie burczeć mi w brzuchu. Matteo Brunetti opowiada o tak smakowitych rzeczach! Zatem przenosimy się w czasie i przestrzeni - do słonecznej Italii i czasów, gdy Matteo Brunetti był małym chłopcem. Przewodnikami po tej podróży pełnej włoskich smaków jest sam Matteo Brunetti oraz jego mama - Pani Elżbieta Krasińska. Moment, w którym "lądujemy" swoim wehikułem czasu to włoski niedzielny obiad!

Pomysł na niedzielny obiad

Aleksandra Nagel – Kobieta.pl: Zacznijmy od niedzielnego obiadu, bo wydaje mi się, że to taki moment, który najbardziej łączy pokolenia. Pamiętacie, czym pachniała niedziela i niedzielny obiad, gdy Matteo był małym chłopcem? W Polsce to wiadomo, schabowy i rosół, a we Włoszech?

Pani Elżbieta Krasińska - mama Matteo: Praktycznie co niedzielę jeździliśmy do dziadków Matteo. Moi teściowie mieli dom w lesie, pół godziny jazdy samochodem od Rzymu. Spotykaliśmy się w każdą niedzielę całą rodziną na klasycznym, włoskim obiedzie – 20-25 osób, gdzie główne danie przygotowywała teściowa – Grande Mamma.


Sprytne! (śmiech)

Pani Elżbieta: Troszeczkę tak. (śmiech) Co prawda na dłuższą metę mogło się znudzić, ale atmosfera była niezwykła.

Matteo Brunetti: Pamiętam, że siedzieliśmy przy dwóch dużych stołach - dla starszych i dla dzieci. A co jedliśmy? Pewnie potraw było wiele, ale według mnie było zawsze to samo! (śmiech)

Główne danie to kurczak z ziemniakami. Nonna – czyli moja włoska babcia – piekła te ziemniaki w starym piecu gazowym - z zewnątrz były kompletnie spalone, ale tak w dobrym sensie spalone, z drugiej strony były w środku bardzo miękkie. Cała rodzina szalała na punkcie tych ziemniaków!

Zobacz także:

Do tego był kurczak – skrzydełka, pałki. Mnie dawali zawsze pałkę, bo nie potrafiłem usiedzieć w jednym miejscu i bardzo nudziłem się przy jedzeniu. Pałka zawinięta w srebrną folię aluminiową, bym mógł z nią biegać po całym podwórku. Nawet w piłkę grałem z pałką kurczęcą w ręku. (śmiech)

Całkiem dobry patent dla rodziców ruchliwych dzieci!

Matteo: Tak, w końcu ważne, by dziecko zjadło. Dać mu pałkę do ręki i niech biega!

Wracając do niedzielnego obiadu, mam w głowie jeszcze jedno wspomnienie: MAKARON! Każdej niedzieli były typowe rzymskie makarony – najczęściej z sosem all'Amatriciana. Przyrządzali je wujkowie.

Czyli faceci nie czekali na gotowe, tylko coś robili przy tej kuchni?

Matteo: To było popisowe danie. Każdy wujek miał swój tajny przepis na makaron i chciał się popisać przed innymi.

Pani Elżbieta: Na przykład wujek Piero robił świetną carbonarę! Niestety zmarł miesiąc temu na COVID-19.

Pamiętam, jeszcze jedno danie, które robiliśmy jesienią. W ogóle najsmaczniejsze włoskie obiady były zawsze jesienią. Wszyscy wówczas we Włoszech robią polentę. To kasza kukurydziana, którą gotuje się w wielkich kotłach. Przez godzinę trzeba mieszać długą, drewnianą łyżką, aż uzyska się konsystencję kremu.

Matteo: Taki krem rozlewa się do drewnianych mis i polewa sosem pomidorowym z żeberkami, i kiełbaskami, a do tego mnóstwo parmezanu! Aż mi teraz leci ślinka..

Mi też, choć w sumie jestem po kolacji…

Pani Elżbieta: To było takie dobre i bardzo pasowało do tego jesiennego klimatu. Na zewnątrz były drzewa kasztanowe. Zbieraliśmy kasztany, nacinaliśmy je i piekliśmy na ruszcie. To był wspaniały smak!

Matteo: Dziadek zawsze nam mówił, by nie wrzucać kasztanów do kominka, bo one wybuchały. Co robiliśmy? Oczywiście wrzucaliśmy! Robiliśmy takie psikusy i co raz słychać było wielkie BUM! (śmiech)

Zresztą, jak pytasz o zapachy niedzielnego obiadu, to zapach kominka to jeden z najintensywniejszych zapachów, które pamiętam.

PRZECZYTAJ TAKŻE:

Czy to są takie rzeczy, które nadal się dzieją we Włoszech w każdą niedzielę, czy już tego klimatu nie ma?

Pani Elżbieta: To nadal się dzieje. Italia to jest jak skansen lub muzeum. Tam jest mnóstwo rzeczy, które się nigdy nie zmienią!

Matteo byłeś w dzieciństwie niejadkiem, czy „jadkiem”? (śmiech)

Matteo: Raczej byłem niejadkiem. Jadłem mało, ale często. Często jadłem małe porcje podczas obiadu, po czym szedłem do swojego pokoju i pojawiałem się w kuchni znowu po 15 minutach z pytaniem: „Czy jest coś do jedzenia?”

Pani Elżbieta: Potwierdzam! Jak już wszystko miałam wyczyszczone po obiedzie, to on wtedy wracał do kuchni i pytał o jedzenie! (śmiech)

Biedna mama…

Matteo: Robiłem wszystko, by mama miała więcej roboty!

Jakich potraw nie lubiłeś najbardziej?

Matteo: Nie znosiłem czosnku i owoców morza. Nie lubiłem też zup, do tej pory nie przepadam za zupami. Jestem za gorący, żeby jeść zupę. (śmiech)

To ja nie wiem, jak Ty w Polsce wytrzymujesz, bo my przecież same zupy jemy! (śmiech)

Pani Elżbieta: Jak to jak? Codziennie sobie gotuje makaron! (śmiech)

PRZECZYTAJ TEŻ:

Parmezan - szara eminencja włoskiej kuchni!

Co jedzą najczęściej włoskie dzieci?

Pani Elżbieta: Makaron i koniecznie parmezan – do wszystkiego! Mamy dosypują go wszędzie, bo ma mnóstwo wapnia.

Czy parmezan we Włoszech traktowany jest jak coś w rodzaju tranu w Polsce?

Matteo: Można tak powiedzieć. Parmezan jest jednym z najzdrowszym produktów na świecie. Przede wszystkim dlatego, że jest robiony tylko z trzech składników: mleko, sól i podpuszczka. Nie ma laktozy, a ma bardzo dużo wapna. Jedzą go dzieci we Włoszech, ale to jest ogólnie w dietetyce wysoko wartościowy produkt. Jedzą go bardzo często sportowcy. Kawał dobrego sera!

Co włoskie dzieci jedzą w szkole? Myślę tu o włoskim odpowiedniku klasycznej kanapki z serem na drugie śniadanie!

Włoskie dzieci na długiej przerwie między lekcjami chodzą do szkolnego baru i kupują najczęściej pizzę! To jest taki kawałek pizzy złożony jak kanapka. Można go kupić w szkolnym bufecie ale też w wielu piekarniach. Mamy często pakują dziecku taką pizzę do szkolnego plecaka.

Pizza w szkole, no ładnie… Pewnie wielu polskim dzieciom taki rodzaj drugiego śniadania bardzo by się spodobał! Zmieńmy trochę temat. Pamiętam mój pierwszy wyjazd na Sycylię. Jesteśmy w małym miasteczku. Jest późny wieczór – może 23 nawet. W restauracji mnóstwo Włochów z dziećmi. One nie śpią! One się śmieją, biegają, hałasują! Powiedzcie mi proszę, o której godzinie chodzą spać włoskie dzieci, bo rozumiem, że nie po „Dobranocce”? (śmiech)

Matteo: Ogólnie całe życie we Włoszech przestawione jest o jakieś dwie godziny do przodu. Wspominałaś, że jesteś po kolacji. Ja dopiero będę jadł kolację za jakąś godzinę! (śmiech)

ZOBACZ TAKŻE:

Życie po włosku

Żyjesz w Polsce po włosku?

Pomimo, że mieszkam w Polsce to utrzymuję włoski tryb życia. (śmiech)

 

Wracając do tej „Dobranocki”, może Matteo Ty nie wiesz, ale w Polsce za moich czasów była tylko jedna bajka w telewizji wieczorem o 19. Wszystkie dzieci oglądały tę bajkę, a potem szły spać.

Matteo: U nas program w telewizji podzielony jest na tzw. pierwszy wieczór i drugi wieczór. Pierwszy wieczór jest od około 19 do 22, a potem wszystkie dzieci idą spać i zaczyna się drugi wieczór, tylko dla dorosłych.

Elzbieta: I ja właśnie wtedy oglądałam „Seks w Wielkim Mieście”. Zresztą Matteo kiedyś sprezentował mi całe pudełko DVD ze wszystkimi odcinkami. To było szaleństwo!


Wspaniale, a właśnie, najgorszy prezent, jaki mamie kupiłeś to…?

Matteo: Nic. (śmiech)

Pani Elżbieta: Pamiętam jeden wyjątkowy prezent, który dostałam od Matteo. Moje 50. urodziny, jeszcze we Frascatti. Matti powiedział, że ma dla mnie prezent. Zniknął na całą godzinę i wrócił z deserem – owoce ułożone na kształt kostki Rubika. To mnie zaskoczył!

Matti od zawsze lubił takie rzeczy. Gdy przychodziły do mnie przyjaciółki, pytał, czy może coś przygotować, coś podać. Uwielbiał przyjmować gości.


Towarzyski byłeś Matteo?

Matteo: Nieśmiały, ale towarzyski. (śmiech)

Jednocześnie?

Matteo: Towarzyski w gronach bardziej zamkniętych. Nieśmiały na przykład w szkole. Otworzyłem się dopiero, gdy poszedłem na studia.

Pierwsza dziewczyna
 

To teraz pytanie – petarda. Pierwsza dziewczyna Matteo to…?

Pani Elżbieta: Niech ja się zastanowię… (śmiech)

Matteo: No, pamiętasz? Ja Ci powiedziałem, jak byliśmy w Paryżu.

Pani Elżbieta: Tak! Na jego 18. urodziny pojechaliśmy do Paryża. Pamiętam, że leżał na łóżku i mówi: „Mama muszę ci coś powiedzieć, ale się nie gniewaj”. „Co się stało?”- pytam. „Mam dziewczynę!”. Rzuciłam się, wycałowałam, bardzo się ucieszyłam. Dlaczego miałabym się gniewać?! Dziewczyna bardzo fajna. Co prawda była młodsza od Matteo, ale bardzo dojrzała jak na swój wiek. Zresztą dziewczęta we Włoszech szybciej się rozwijają.

To z pewnością te niedzielne kurczaki i makaron! (śmiech)

Matteo: Tak! I pizza na szkolnej przerwie. (śmiech)

Pani Elżbieta: Bardzo fajna, piękna dziewczyna. Matteo bardzo ją lubił. Byli ze sobą cztery lata!

Wspomnienia z dzieciństwa

Najwspanialsze wspomnienie z dzieciństwa Matteo to…?

Matteo: Chlebek bananowy na wakacjach na Sardynii. Pojechaliśmy do hotelu, gdzie ten chleb jedliśmy na śniadanie. Któregoś dnia mama wzięła całą garść tego chleba na plażę. Coś wspaniałego.

Pani Elżbieta: Ja mam mnóstwo takich momentów. Najbardziej utkwiło mi w głowie to, że Matti był bardzo zwinnym, wysportowanym dzieckiem. Takie dziecko z gumy. Co ciekawe, nawet gdy robił różne salta, nigdy sobie krzywdy nie zrobił – zawsze dwa milimetry od tragedii. Nigdy nawet głowy nie miał rozbitej. Szczęściarz.
Któregoś dnia wołam Matteo z kuchni, a mieliśmy w salonie takie kolumny. Wołam go i wiem, że tam gdzieś jest, ale go nie widzę. W końcu odzywa się: „Si, mamma?”. Oglądam się, a on wisi na tej kolumnie przy samym suficie jak nietoperz.

(Matteo pokazuje zdjęcie w telefonie, jak wisi na kolumnie)

Ja współczuję Pani Elżbieto, naprawdę…

Matteo: Mówili na mnie Spiderman. (śmiech)

Pani Elżbieta: Kiedyś poszliśmy do cyrku, to patrzył na tych akrobatów jak zahipnotyzowany.

 

Czego polskie mamy mogłoby się nauczyć od tych włoskich?

Pani Elżbieta: Włoskie mamy są bardziej odważne, jeśli chodzi o karmienie dzieci - parmezan, pizza, makaron. Jest większy luz pod względem jedzenia i szybciej rozszerzają dietę dzieci o nowe produkty. W Polskie mamy są bardziej wstrzemięźliwe. Z drugiej strony na przykład włoskie mamy bardzo przestrzegają zasady, by nie wchodzić do wody dwie godziny po jedzeniu. Dziecko nawet kolan nie może zamoczyć, jeśli jadło wcześniej.

Myślę też, że na przykład włoskie mamy mogłyby się też sporo nauczyć od Polek, bo we Włoszech dzieci nie jeżdżą same na różnego rodzaju obozy tak wcześnie, jak w Polsce. Zwykle dzieci spędzają całe lato z mamą. Włosi wynajmują mieszkania nad morzem i tam spędzają nawet dwa miesiące wakacji. Dzieci jeżdżą same na obozy dopiero w wieku 15-16 lat, i to tylko te naukowe, językowe.

Ja na przykład wysłałam Matteo na obóz do Polski w wieku 10 lat i włoska rodzina bardzo źle na mnie patrzyła. To był obóz na eko farmie – kury, kozy, baranki. Super sprawa, ale dla wielu Włochów to byłoby nie do pojęcia!

Matteo: Podsumowując, polskie mamy mogłyby się od włoskich nauczyć więcej luzu w kwestii jedzenia, a włoskie od polskich więcej luzu w zaufaniu do dzieci, otwartości na życie, na przygodę.

ZOBACZ TEŻ: