To jeden z tych wywiadów, który zaczyna się sam. Jest jeszcze przed południem, ale dla niej dzień już dawno się zaczął. Niestety nie najlepiej. Z pewnością znasz to doskonale. Wstajesz, starasz się myśleć pozytywnie, ale „coś jest nie tak”. Każda kolejna minuta denerwuje coraz bardziej, jak kamyk w bucie „rozwala system”. Twoje idealnie poukładane w głowie plany zamieniają się w chaos! Właśnie w takim dniu łączę się z Pauliną Chruściel przez telefon. Wiele innych gwiazd z pewnością grzecznie poprosiłoby o przełożenie terminu rozmowy, ale nie ona. Ona zaczyna mówić i to jest właśnie świetne!

Paulina Chruściel: "Jadę na adrenalinie"

Paulina Chruściel: Ja nie wiem, co dziś się dzieje, szczerze Pani powiem. Wszystko jest od rana przeciwko mnie, nic mi nie idzie. Nie mogę znaleźć kluczy od domu, więc nie mogę wyjść na spotkanie. Przez godzinę szukałam kluczyków od samochodu, których nigdy nikt nie kładzie na miejsce.  Nawet mąż nie odbiera telefonów. Ale już się uspokajam. Siedzę w samochodzie  pod domem, zrobiłam sobie zieloną herbatę w termosie, bez którego nigdzie się nie ruszam. Już jest dobrze…

Aleksandra Nagel – Kobieta.pl: Rozumiem, że jak Pani ma gorszy dzień, to zamyka się w samochodzie z kubkiem zielonej herbaty, tak?

Nie, no przecież ja mam świetny dzień! (śmiech) Jadę na adrenalinie wiec liczę, że dzisiaj załatwię wszystko, co odsuwałam przez ostatnie dwa miesiące!


Czyli jedzie Pani na energii do samego końca!

Absolutnie! Kiedy mam taki dzień, świadomie z tego korzystam! Mam taki power, że próbuję hurtowo wszystko załatwić i nic mnie nie powstrzyma! Są rzeczy, które czekały na realizację miesiącami, ale dzisiaj już mi żyłka puściła i mówię: KONIEC. Wszystko dzisiaj ogarnę! Zacznę od banku! Zobaczymy jaki to przyniesie skutek:)

Szczerze kibicuję i w sumie podziwiam, bo każda z nas zna takie dni doskonale, ale nie każda potrafi je odpowiednio wykorzystać.

Zobacz także:

Mam wrażenie, że takich dni jest ostatnio sporo! Lockdown sprawy nie ułatwia.

A podobno Pani jogę ćwiczy. Pomaga?  

Właśnie pani widzi jak pomaga! (śmiech) Trochę sobie żartuję, ale muszę się do czegoś przyznać. Nie palę papierosów, ale dzisiaj po prostu poszłam do kiosku. Przed rozmową z Panią musiałam zapalić. Mam taki murek, w trudnych momentach tam sobie idę, siadam i po prostu wypalam papierosa. Musiałam dzisiaj zapalić, bo nic nie pomagało. Jestem od szóstej rano na nogach, z niczym nie mogę się wyrobić, nic nie spina się w całość. Z utęsknieniem czekam na wieczorną jogę. Wierzę, że dzięki niej wrócę na właściwe tory.

Joga online czy na żywo?

Jeśli ktoś chce zacząć trenować jogę, nie polecam na początek jogi online! Można nabawić się kontuzji. Ważne jest, by wszystkie pozycje czyli asany były wykonane prawidłowo, a tego nie da się zrobić bez czujnego oka instruktora. Jak już się zdobędzie pewną wiedzę i praktykę - można ćwiczyć online. Praktykuję jogę od 2,5 roku i polecam każdemu. Online tylko w okresie pandemii.

 

A Pani instruktor jogi pochwala takie siedzenie na murku i palenie papierosa w kryzysowych sytuacjach? (śmiech)

Nie no, Marta, na pewno nie pali. Ma też kompletnie inny temperament. Jest świetną dziewczyną i oddaną instruktorką. Ale ja też NIE PALĘ! (śmiech)  Taki papieros raz na 3 miesiące w momentach kryzysowych to jak „fajka pokoju” z samą sobą (śmiech)

Każdy musi mieć swój „murek i papierosa” – system awaryjny?

Niedobrze być wciąż doskonałym, można oszaleć. Dążenie do ideału jest męczące i niezdrowe. Nie wierzę na przykład w doskonałość pokazywaną w mediach społecznościowych, na Instagramie. Że niby każdy ma takie flow każdego dnia, i żyje w pełnej harmonii. Rzeczywistość taka nie jest. Mam wrażenie, że na tym Instagramie żyjemy w jakimś poczuciu nierzeczywistości i uciekamy od życia. A prawdziwe problemy rosną bo zbyt długo w nim siedzimy:)

Podobno Pani studiuje architekturę wnętrz i design?

Kontynuuję…

I powiem tak: „O Matko, po co to pani było?”

Po co mi to? No właśnie. Też się nad tym czasem zastanawiam, bo przecież ja się z niczym nie wyrabiam, ale mam chyba trochę taki temperament, co zresztą słychać. (śmiech)
Tak na poważnie, zawsze mnie do architektury i designu ciągnęło. W okresie zdjęć i teatru musiałam niestety te studia zawiesić. Właśnie je odblokowałam, ale  zastanawiam się, jak to pogodzę z drugim sezonem "Komisarz Mamy". Za chwilę zaczynamy zdjęcia. Coś mi się wydaje, że przeliczyłam własne możliwości. Znów mamy cudowne zderzenie z rzeczywistością… Okaże się w praniu.

Jeśli chodzi o studia, momentem przełomowym był zakup pierwszego mieszkania. Miałam ekipę remontową, denerwowało mnie, że  fachowcy o czymś mnie przekonują,  ja czuję, że coś kręcą, tylko nie wiem co. Ich stosunek  wobec mnie, tylko dlatego, że jestem kobietą, więc na pewno nie mam pojęcia o rurach i bloczkach gipsowych był stereotypowy i słaby.  Zna to pewnie pani doskonale…

Niestety! W świecie remontów wciąż istnieje wiele stereotypów. „Co ona wie o remontach...?”

Otóż to! Miałam to samo. Panowie za każdym razem, gdy o czymś rozmawiali, kierowali wzrok na mojego męża! To akurat zabawne, bo on absolutnie się na tym nie zna. Jednak  uważano, że to nie ja decyduję w tych kwestiach i mniej powinnam się odzywać. Ich ignorancja zmotywowała mnie. Jeśli oni mogą, to ja tym bardziej. Ale po miesiącu mówili już:"szefowo, szefowa spojrzy czy dobrze”. Albo prosili żeby jednak żona przyjechała, bo decyzja musi być szybka:)

O idzie mój mąż i do mnie macha! Dwie godziny dzwoniłam Łukaszek do ciebie. Mam wywiad, nie mam kluczy do domu, nie mogę się ruszyć…

(tu jest fragment prywatnej rozmowy)

Nie, ty masz dwie pary ! Ja za chwilę oszaleje… W sumie to może Pani to opisać… i co ja mówiłam?

Skończyliśmy na studiach, fachowcach i pierwszym mieszkaniu. Pani poszła na studia, żeby sobie mieszkanie zrobić? (śmiech)

Oczywiście, że nie! Pewnie, że chciałam się na tym znać, ale sprawia mi to frajdę. Moja przyjaciółka scenografka teatralna i architekta, z którą znamy się jeszcze ze szkoły teatralnej, namówiła mnie na studia, bo zobaczyła ,że mnie to kręci.

Myślała Pani o rezygnacji z aktorstwa?

Kocham aktorstwo. Całe swoje dorosłe życie pracuję  na emocjach, na analizie ludzi albo bohaterów literackich. Mój organizm, moje emocje, moja wrażliwość są  moimi narzędziami pracy. W pewnym momencie życia w tym zawodzie jesteś tym zmęczona, potrzebujesz zmiany, spojrzenia na świat z innej perspektywy. Potrzebujesz uruchomić inne części swojego umysłu, a nauki ścisłe rozwijają koncentrację, percepcję, precyzję, logikę. Geometria wykreślna na przykład!

Dla wielu z nas brzmi to co najmniej abstrakcyjnie…

A ja jako aktorka doceniłam ten przedmiot na studiach, jego logikę i systematyczność wykonywanego zadania. Chociaż miałam z nim ogromne problemy. Zainteresowała mnie rzeźba. Uwielbiam pracować na przedmiocie. Cyzeluję każdy kształt i każdą rysę. Daje mi to takie ukojenie i skupienie, jakiś rodzi kontemplacji. To inna perspektywa czytania rzeczywistości niż ta, której używam na co dzień w zawodzie aktorki.

Jak to się skończy? Dokąd mnie to zaprowadzi? Nie wiem. Nie planuję, czekam na to, co się wydarzy. Najważniejsze, by w życiu mieć frajdę. Poza tym, mam ciągły życiowy niedosyt. Kocham grać, ale w życiu prywatnym szukam odskoczni i myślę, że już tak zostanie do końca.

Podobno w kaloszach Pani chodzi?

Tak, a Pani nie chodzi w kaloszach?  To moje ulubione obuwie! (śmiech) Wygodny płaszcz, dres, kalosze i idę na spacer w przyrodę, do lasu, przed siebie…

Chciałaby Pani zostać takim architektem z krwi i kości? Budowa, plany, projekty?

Nie. Robię to tylko i wyłącznie dla pasji i z ciekawości. Rozwój traktuję jako przywilej i rodzaj fanaberii. Ktoś wydaje na ciuchy i drogie samochody, a ktoś na studia i sprawdzanie siebie. Mam do tego prawo i korzystam z tej możliwości. Tym bardziej, że mam już jeden zawód i potrafię się z niego utrzymać.

Słucham Pani i mam wrażenie, że jest Pani bardzo świadomą siebie kobietą. Wiele Pani już wie o sobie. Wiele Pani strun w sobie samej dotknęła. Skąd ta samoświadomość?


Z nudów to się bierze. (śmiech) I z  przeczucia,  że  istnieje jeszcze jakaś nieodkryta przestrzeń, dzięki której mogę artykułować własną wrażliwość, czy potencjał. Wybór aktorstwa również wziął się z przeczucia, z intuicji. Nie pomyliłam się. Chociaż daję sobie prawo do błędu.

Mam wrażenie, że teraz mocniej wchodzimy w to, co mamy w środku. Lockdown sprawił, że musieliśmy się zatrzymać i przemyśleć, o co nam chodzi, kim jesteśmy, czego nam brakuje. Próbujemy grzebać w sobie. Jak to się robi?

No właśnie do „gmerania w sobie” zmusza mnie mój zawód. W tym sensie pandemia niczego u mnie nie zmieniła:) Aktorstwo to świetny zawód do poszukiwania siebie i prawdy o człowieku.  Ale nie przesadzałabym z tym „gmeraniem”, jak Pani to ujęła . Przesadne skupianie się na sobie bez brania pod uwagę drugiego człowieka do niczego dobrego na dłuższą metę nie prowadzi.

 

Paulina Chruściel o córce i byciu niedoskonałą

Skąd czerpie Pani energię? Tylko proszę nie mówić, że z tych chwil z papierosem na murku! (śmiech)

Tak na serio? Mój wewnętrzny imperatyw, ale też moja córka. Nie chcę, by widziała mnie jako osobę, która nie próbuje, nie podejmuje ryzyka, nie sprawdza. Dzieci najbardziej uczą się życia nie przez to, co im mówisz, ale patrząc jak sam żyjesz.

Są jak gąbka…

Nasiąkają, kopiują nas rodziców. Trudne mamy czasy. Każemy dzieciom robić wszystko i doskonalić się we wszystkim, a jednocześnie sami często nie potrafimy zmobilizować się do żadnej zmiany, inicjatywy.

Jak zatem wychować córkę w pierwszej połowie XXI wieku? Żeby chciała szukać, żeby chciała się rozwijać, ale też żeby była pewna siebie?

Nie mam  gotowej  recepty, jednej  zasady. Podejrzewam, że najlepsi psychoterapeuci również jej nie mają. (Śmiech)  To jest bardzo indywidualna rzecz. Każde dziecko jest inne. Każda rodzina jest inna. Każda ma trochę inną hierarchię, inny styl życia. Dlatego staram się nie dawać rad. Bo co dla mnie dobre, niekoniecznie dobre dla kogoś innego.
Na pewno nie mam ciśnienia na bycie doskonałym rodzicem, który wszystko wie i stawia dziecku szczeble do pokonania: „musisz być odważna, dzielna, taka czy owaka ”. To moim zdaniem z założenia jest błędem. Jestem  również przeciwna budowaniu autorytarnej hierarchii w relacjach z dzieckiem. Od słowa „wychowanie” częściej używam wyrażenia relacja i czujne towarzyszenie w rozwoju. Z doświadczenia wiem, że dzieci nie potrzebują rodzica doskonałego, potrzebują rodzica autentycznego i obecnego, który potrafi wsłuchać się w to, co dzieci próbują nam powiedzieć, na różne dziecięce sposoby. Potrafię też przyznać się przed moją córką do błędów, do tego, że bywam bezradna. Ale ponad wszystko staram się, żeby moja córka czuła, że kocham ją BEZWARUNKOWO! I że przy mnie może czuć się bezpieczne w odkrywaniu siebie.

Mam za to inny problem. Zbyt często przyjmuję punkt widzenia mojego dziecka i bywam zbyt wyrozumiała. Potem słyszę, że „pozwalam sobie wejść na głowę”, ale ja tak tego nie czuję :)

Mam też słabość do „dziewczyńskiego rozgardiaszu”. Jestem szczęśliwa, kiedy dom „żyje”.

Bycie na sto procent dla dziecka, bycie obecnym to bardzo trudne zadanie…

Bycie tu i teraz jest bardzo trudne. Bycie obecnym, czujnym rodzicem jest bardzo trudne, bo to wymaga elastyczności. Bycie obecnym człowiekiem, osadzonym w rzeczywistości jest dla nas coraz trudniejsze. Marzy mi się, aby moje dziecko wyrosło na osobę, która nie boi się popełniać błędów i jest nie tylko dzielna, ale ma zgodę na zaakceptowanie swoich słabości. Nasze słabości, czy niedoskonałość to nasze cechy osobowe. To one powodują, że jesteśmy indywidualni, wyjątkowi, że droga naszego życia jest ciekawa.

 

"Komisarz Mama" - serialowy hit 2021

Wróćmy do aktorstwa. Rekordy popularności bije serial „Komisarz Mama”, w którym gra Pani główną rolę. To jeden z najlepszych debiutów telewizyjnych wiosny! Jak Pani sądzi, skąd popularność tego serialu?

Nie mam pojęcia! (śmiech) Dostaję bardzo pozytywny oddźwięk od moich widzów, którzy śledzą moją drogę zawodową nie od dziś i mówią: „Jeju tak kochałam/ kochałem cię w tamtej roli, ale ta jest jeszcze lepsza!”. To jest bardzo miłe.

Co im się podoba? Myślę, że moja bohaterka nie jest idealna (znów wracamy do tego tematu). Lubię grać takie postacie, ale też zaznaczam to bardzo lekką kreską. Uważam, by nie przerysowywać postaci. Zależy mi na wiarygodności. Mam nadzieję, że mi się to udaje. Dziewczyny w to wierzą. Komisarz Mama to postać skierowana głównie do kobiet i myślę, że one się w tym odnajdują.

Jaka jest ta Komisarz Mama?

To nie jest typowa kolesiówa, ale raczej inteligentna, błyskotliwa pani komisarz, która zna swoją wartość. Jest przy tym bardzo sympatyczna. Nie jest osobą, która za wszelką cenę chce udowadniać swoje racje. Ważna jest dla niej sprawa, mniej osobista satysfakcja. Współpracuje, docenia profesjonalizm partnerów. Jest w jej osobowości prawda i jasność. Do każdej zagadki podchodzi, jak człowiek, nie jak funkcjonariusz. I to daje jej przewagę.

Wspomina Pani, że zależy Pani na rozwoju, a czy taka rola w serialu może być rozwijająca?  

Wszędzie może być rozwijająca .To jest kwestia podejścia i szacunku do tego, co się robi. Proszę mi wierzyć, że tak samo podeszłabym do pracy w teatrze lub filmie. To mnie szczerze czasem drażni, kiedy słyszę że ludzie narzekają bo pracują, nie tam gdzie by marzyli, mają wybujałe fantazje, a jednocześnie nie potrafią profesjonalnie i zawodowo podejść do tego, co mają do zrobienia tu i teraz. Staram się być przygotowana do pracy wszędzie tak samo przez szacunek do siebie i własnego wysiłku, ale i przez szacunek osoby, z którą pracuję.

Przecież w Pani zawodzie jest podobnie, prawda? Jeśli ma Pani przeprowadzić z kimś wywiad to przez szacunek i z poczucia profesjonalizmu ale i uczciwości  robi Pani research o tej osobie,  dowiaduje się, zbiera materiał.  Dzięki temu obie czujemy się komfortowo w tej rozmowie. Bez tego  podejścia wszystko traci sens, ma mierny poziom. Jeśli godzimy się na amatorkę, również u siebie, to wszystko robi się słabe. I nawet Instagram nie pomoże:)

Praca przy serialu „Komisarz Mama” dała mi wielką frajdę, była pełna rozwijających wyzwań i trudnym zadaniem aktorskim. Praca na planie, przez 12 godzin w pełnej gotowości, cały czas na wysokich obrotach, bo grasz w każdej z 12 scen. Przez serial przewija się mnóstwo postaci i mnóstwo wątków, a czas goni niemiłosiernie. To było potwornie trudne zadanie do udźwignięcia - logistycznie i fizycznie.

Paulina Chruściel bez botoksu, bez nowych ciuchów i bez lamp w sypialni

Mam wrażenie, że jest Pani nietuzinkową postacią w polskim show-biznesie. Jak odnajduje się Pani w świecie, który często opiera się na wyglądzie (zmarszczki, botoks, drogie ciuchy)?

Ja się w tym nie odnajduję, bo się w ogóle tym nie zajmuję.

Nie ma Pani takich myśli: „Dobra, to może spróbuję tego botoksu, bo tam już coś widać na twarzy, może jakieś spotkanie z chirurgiem”?

Nie interesuje mnie botoks. Mogę pójść na dobry masaż japoński twarzy, ale nie na botoks. To jest nie moje. Ale nie oceniam tego. Żyjemy w wolnym świecie.
Mnie akurat cieszą zmarszczki widoczne na ekranie. Aktorki nie muszą wyglądać jak tafla lodu.  Proszę spojrzeć na Maję Ostaszewską, Kingę Preiss, Magdalenę Cielecką, Kate Winslet, Emmę Thomson, Meryl Streep. To są prawdziwe aktorki. Jeżeli mam coś do powiedzenia przed kamerą, to dzięki osobowości i prawdzie, którą mam w sobie.

Czytałam na Pani Instagramie, że w tamtym roku podjęła Pani wyzwanie niekupowania ubrań? Udało się?

Tak i to naprawdę nie jest trudne! Przez rok nie kupowałam żadnych ubrań. Uznałam, że mam wystarczająco szmat w szafie, nie muszę mieć nowych. Są takie czasy, że są ważniejsze sprawy niż nowa stylówka.

Poza tym mnie zakupy ciuchów męczą. Jeśli już naprawdę muszę coś kupić, to kupię, ale wtedy zwracam uwagę na to, co kupuję, od jakiego producenta i nie chciałabym tego wyrzucić po dwóch praniach. Nie gonię za modą, traktuję ją z dystansem. Marzę natomiast, aby moja garderoba stała się ponadczasowa i uniwersalna, kapsułowa, żeby znalazły się w niej  rzeczy, które łatwo ze sobą zestawiać i przed którą nie muszę stać godzinami.  Co wyciągam, to pasuje.

Skoro moda niekoniecznie, to może aranżacja wnętrz. W końcu studiuje Pani architekturę wnętrz! Podejrzewam, że Pani mieszkanie wygląda jak z obrazka na Instagramie!


Zaskoczę Panią. Szewc bez butów chodzi! Niech to będzie doskonałym opisem mojego mieszkania: ciągle mam wystające ze ściany na lampy, oklejone plastrem druciki po dwóch stronach mojego łóżka w sypialni. (śmiech)

Rozumiem, że pełny industrial… (śmiech)

Możemy tak to nazwać:)  Od dwóch lat nie mogę się zdecydować, co ma tam być. Coś mi się podoba, a wiadomo, z designem jest jak z modą. Wychodzi nowa kolekcja, jakaś lampa, mówię: „Boże jaka cudowna lampa!”. Po trzech miesiącach podobają  mi się również trzy inne lampy, które odkryłam po drodze, ale  właśnie skończyła mi nie kasa, przecież uprawiam wolny zawód:)  Myślę sobie: „Dobra, będzie Ikea”. Po czym mijają kolejne miesiące, stwierdzam, że jednak zaoszczędzę i poczekam na moją wymarzoną lampę. I tak mijają dwa lata, a ja mam ciągle druty nad łóżkiem w sypialni. (śmiech)

Doskonale Panią rozumiem, ja mam wciąż mieszkanie bez listew podłogowych. Mimo, że mieszkamy w nim już 10 lat. Człowiek szybko się przyzwyczaja…

No właśnie, ale  dzięki moim studiom  otworzyłam się na zupełnie inne podejście do budowania przestrzeni. Uważam, że dom powinien być najbardziej „domowy” ciepły ,czuły, osobisty. Przestrzeń powinniśmy tworzyć z czułością i dać sobie na nią czas. Dom powinien dorastać i zmieniać się razem z nami.

Zauważyła Pani, że często wyrafinowany design czy przedmioty, które świetnie wyglądają powodują, że niekoniecznie czujemy się w takich miejscach swobodnie?

Uważam że dom nie powinien onieśmielać tylko zapraszać. My i goście powinniśmy czuć się w nim dobrze, swobodnie.  Lubię prostotę i spontaniczność, również w kreowaniu wnętrz. Kocham skandynawski design, skandynawską architekturę wnętrz. Doceniam oszczędność. Wolę jeden trafiony mebel od zabudowanej przestrzeni.

Pani wspomina o Skandynawii, ale wiem, że kocha Pani również Daleki Wschód. Która filozofia życia bardziej do Pani przemawia w tych trudnych czasach? Jaki jest Pani sposób na pandemię tu i teraz, w Warszawie, w samochodzie z zieloną herbatą?

Połączenie skandynawskiej filozofii z azjatycką duchowością. Hygge i joga (śmiech) to jest chyba bardzo moje, choć to Pani powiedziała, ale to jest bardzo moje… Zabrzmiałam teraz jak typowy luksusowy mieszczuch.

Musimy jakoś to nazwać to połączenie i opatentować!  

Ja myślę! (śmiech) Coś w tym jest. Kocham Skandynawię, a w szczególności Danię i Kopenhagę - uwielbiam ten rodzaj surowości, ale jednocześnie głębi. Być może bardziej rozumiem to hygge, bo moja mama mieszka w Norwegii. Widzę też, jak bardzo się zmienia pod wpływem kultury i jakości stosunków międzyludzkich, żyjąc tam.
Jednocześnie bardzo mnie ciągnie duchowość azjatycka, stąd pewnie joga, które pomagają mi chociażby w takie dni jak dzisiaj. Chociaż nie udało się uciec od tego papierosa na murku. (śmiech)

Ale kocham też polską prostotę, serdeczność, kocham polską wieś, kulturę. Moje życie to chyba trochę taki miszmasz. W końcu żyjemy w globalnej wiosce. Nie da się uciec od wpływu innych kultur. To zresztą bardzo ciekawe zjawisko, które przekłada się na nasze codzienne życie, nasze wybory, pasje i poszukiwania. Ale to temat na  inną rozmowę.


Ja właśnie myślę, że Pani taka jest. Cel nie ma znaczenia, ważne jest samo podążanie za nim. Czy pani kiedykolwiek miała marzenia, by zagrać w superprodukcji w Hollywood, dostać Oscara, nakręcić wielki film?  

Marzenia ma każdy. Ale nigdy nie miałam takich ambicji. Ktoś mnie kiedyś zapytał: „No to co, za dwa lata Hollywood?”. A ja zrobiłam wielkie oczy ze zdziwienia i mówię: „Nie wydaje mi się”. Jestem realistką i doceniam to, co mam tutaj, bo kosztowało mnie to wiele pracy. My sami często nie potrafimy docenić własnego wysiłku w tym co udało nam się osiągnąć. Wydaje nam się, że gdzieś indziej byłoby tak pięknie. A ja myślę ,że  gdzieś indziej niekoniecznie byłoby lepiej, bo to bardzo zależy od konstrukcji psychicznej, od naszego nastawienia do życia, nie od miejsca.

Zatem życzę Pani nie Oscara i nie super roli w Hollywood, ale żeby Pani zawsze miała ten wygodny samochód i kubek zielonej herbaty na trudne chwile.
Oscara to może mi Pani życzyć! Dlaczego nie:) Najstarsza laureatka Oscara, Jessica Tandy, wspaniała aktorka, którą osobiście bardzo lubię miała 81 lat, kiedy otrzymała nagrodę za rolę pierwszoplanową. Film „Wożąc Panią Daisy” należy do jednych z moich ulubionych. Wszystko przed nami:)

To niech będzie Oscar i kawałek własnej podłogi i zielona herbata, i żeby z takich zakręconych dni jak ten dzisiaj wynikały same rozwojowe rzeczy!

Dziękuję! Tego właśnie mi trzeba. Prawda jest taka, że jestem osobą, która nie potrafi się załamać. Nie potrafię tak się zapaść na amen. Nie mam tego w charakterze. Tzw. „Gorszy czas” przelicza się u mnie na słaby dzień, ale nie na dłuższy okres.

Mam co innego, czasem za bardzo dociskam, wykorzystuję taki dzień jak dzisiaj i jadę na adrenalinie. To mnie sporo kosztuje. Szybko spala. Czasem sobie myślę, że powinnam odpuszczać… To może jakaś moja nieumiejętność.

Być może, ale taka adrenalina też jest ważna. Niezależnie od tego, trzeba ze sobą chyba dużo gadać, żeby trochę lepiej się poznać. Pani wie o sobie całkiem sporo.
Ja  gadam non stop. Kiedy się budzę i zaparzam poranną kawę, od razu omawiam wszystkie sprawy łącznie z wakacjami. Musi być bardzo niskie ciśnienie, żebym siedziała w milczeniu i spokojnie się budziła. Dlatego joga mnie tonizuje :)  Jestem jak bateria. Odpadam mniej więcej około 21. Mam taką zasadę, że staram się jak najwięcej zrobić rano. Pod wieczór już wiele nie analizuję, bo zaczynam wszystko widzieć bardziej dramatycznie i w mniej jasnych barwach.  Kiedyś  funkcjonowałam tylko nocami. Do wszystkiego zabierałam się pod wieczór. Dziś tego nie lubię i temu nie ufam. Organizuję czas tak, żeby wieczorem móc się już wyciszyć. Odkładam telefon, dbam o nastrój i wewnętrzny spokój. Oczywiście, kiedy nie mam wieczorem spektaklu:)

Zatem jeszcze tego wewnętrznego spokoju jak najwięcej i trzymam kciuki za sprawę w banku!

Dziękuję. Jadę właśnie zaraz!