Rysowanie to bardziej twoja pasja czy zawód?

Marta Zabłocka: Kilka lat temu podjęłam decyzję, żeby doświadczać, co się wydarzy jak coś zrobię, zamiast tylko rozważać „co by było, gdyby”. Dziś pasja jest po prostu moją pracą, ale staram się dbać o to, by mieć też coś poza tym, co robię zawodowo. Jakiś czas temu złapałam się na tym, że praca jest moim życiem. Okazało się, że w wolnym czasie rozmawiam z ludźmi głównie o pracy: bo mam fajne projekty, bo poznaję fajnych ludzi, bo się inspiruję. Aż w pewnej chwili okazało się, że nie mam żadnego dodatkowego obszaru na podładowanie baterii, dziś jest znacznie lepiej.

A skąd u Ciebie ta miłość do rysunku? Urodziłaś się z ołówkiem w ręku? Czy odkryłaś rysowanie już jako dorosła osoba?

Kiedyś, jako dziecko, coś tam rysowałam, ale wiesz, to było takie gadanie dorosłych „o, idź do liceum plastycznego”, kiedy ja tylko twarz Indianina umiałam narysować i to tylko z profilu, bo reszta to nie za bardzo (śmiech). Gdy byłam już dorosła spontanicznie podjęłam decyzję, że zacznę próbować, zacznę poszukiwać. Od lat doświadczałam momentów, kiedy było mi szkoda pogubić historie, które działy się dookoła. Z pisaniem nigdy nie szło mi najlepiej i ten rysunek, na początku bardzo koślawy, stał się dla mnie jakimś sposobem na uchwycenie tego, co się dzieje dookoła mnie, autorskim sposobem na opisywanie rzeczywistości. Najpierw pokazywałam moje prace znajomym, później założyłam bloga, Facebooka i tak to się potoczyło. Nie była to jednak przypadkowa historia, a wynik mojej świadomej decyzji: by się odważyć i spróbować. Często sobie myślę, że my chyba za bardzo boimy się zobaczyć, co się wydarzy jak czegoś spróbujemy.

Zdecydowanie! Co gorsza, często się zdarza, że przez ten nasz lęk przed nieznanym umykają nam rzeczy naprawdę wyjątkowe, okazje, które mogą być początkiem wspaniałych doświadczeń.

To prawda. A tą przemianę można zacząć od najprostszych sytuacji, które spotykają nas w codziennym życiu. Na przykład, dziś na spotkanie z Tobą jechałam rowerem. Przede mną jechał starszy pan. Od jakiegoś czasu nie mam trąbki przy rowerze, także krzyknęłam do niego „uwaga!”, żeby go poinformować, że będę go wymijać. Pan bardzo się zdenerwował, zaczął rzucać w moją stronę wiązanki. Zatrzymaliśmy się. Tłumaczę mu, że krzyknęłam, bo gdybym go nie ostrzegła, to oboje byśmy się zderzyli. Zapytałam, jak chciałby, abym zwróciła się do niego następnym razem. On, wciąż zdenerwowany, mówi, że mogłam go ostrzec dzwonkiem. Na co ja, że dzwonka nie mam, ale dzięki temu mamy okazję się poznać i porozmawiać (śmiech). Pożyczyliśmy sobie „dobrego dnia” i każdy pojechał w swoją stronę. Pomyślałam sobie wtedy, że przecież parę miesięcy wcześniej to ja bym się z nim pokłóciła i w efekcie przyjechała na nasz wywiad zdenerwowana. A przecież to jest takie proste, żeby otworzyć się na drugiego człowieka i zobaczyć co się stanie, gdy zareagujemy inaczej niż zwykle.

Jak o tym mówisz to faktycznie wydaje się całkiem proste... Ale jednocześnie będąc w codziennym biegu, gdzie człowiek ma sporo stresów i napięć, nie jest aż tak łatwo znaleźć w sobie ten luz, by podejść do życia inaczej.

Zobacz także:

Oczywiście, że tak! Ja sama jestem człowiekiem, który gromadzi w sobie mnóstwo napięcia.

I jak znajdujesz dla niego ujście?

Myślę sobie w głowie jakieś brzydkie wyrazy (śmiech). A tak na poważnie: staram się pracować nad tym, żeby znajdować czas na odpoczynek, chwile, by robić rzeczy dla siebie. Od jakiegoś czasu zaczęłam dbać o to, by mieć czas na naładowanie akumulatorów, ale takie prawdziwe, nie, że idę na półgodziny przejechać się rowerem i znów wracam do komputera.

Wierzę, że małymi krokami robi się własną rewolucję. Ja, choć mam beznadziejny układ nerwowy, bo bardzo szybko się denerwuje, to staram się wprowadzać w moje codzienne sytuacje więcej luzu. Okazji jest mnóstwo. Przykładowo, idziesz z kimś tą samą drogą i nie możesz się minąć. Ty dwa kroki w prawo i on też. Wystarczy rzucić jakieś fajne hasło w stylu „dzięki za taniec” i od razu jest milej.

Masz rację, to są małe rzeczy, które faktycznie budują. Takimi małymi cegiełkami tworzymy sobie nastrój, dzień i drogę, po której idziemy.

Tak, dokładnie. Choć warto też dać sobie luz i prawo do tego, by nie zawsze mieć uśmiech na twarzy. Jak na przykład dałam sobie prawo, żeby nie zawsze pomagać, żeby czasem odmówić. Angażuję się w społeczne działania i chcę to robić, ale tylko wtedy, gdy mam na to energetyczne zasoby. Każdy ma swoje granice, do pewnego momentu jest komfort, ale gdy przekroczysz pewną linię, przychodzi zmęczenie i frustracja, a z tego nie wychodzi nic dobrego. Myślę też, że obecna sytuacji polityczna nas wszystkich trochę przygniata i mocno dzieli.

Zdecydowanie… A jak tutaj z Twoimi zasobami energetycznymi? Masz siłę aktywnie się udzielać, chodzić na marsze i protesty?

Wierzę przede wszystkim w lokalny patriotyzm. Bardzo ważne jest dla mnie, by mieć kontakt z ludźmi i z realnymi sprawami, na które mogę coś poradzić. Oczywiście angażuję się też w ogólnopolskie akcje i duże protesty, ale staram się uważać na takie emocjonalne zrywy. Mam poczucie, że – gdy zamykamy się na innych, gdy przestajemy po drugiej stronie widzieć konkretnego człowieka, to zaczynamy żyć w mikrobańkach, gdzie nasza prawda jest jedyną słuszną.

Tak, to prawda. Ja mam w ogóle poczucie, że przez obecną sytuację polityczną wszyscy stajemy się bardziej radykalni – niezależnie od tego czy bliżej nam do lewej czy prawej strony. To spory test tolerancji. Dla nas wszystkich.

No właśnie. Dlatego uważam, że warto sobie okresowo robić sobie taką weryfikacją: spojrzeć jak nasze poglądy różnią się nie od dnia wczorajszego, ale jak zmieniły się w stosunku do zeszłego miesiąca czy roku. Staram się tego pilnować, żeby nie być żabą, która gotuje się w sosie nienawiści.

To bardzo cenna rada, takie okresowe monitorowanie, w którą stronę zmierzamy.

Tak, choć dla mnie kluczowe jest, by zadbać o przestrzeń do rozmowy. Nikt z nas nie ma patentu na prawdę. Na mojego Facebooka zaglądają naprawdę różne osoby, często z zupełnie innymi poglądami niż moje. Najważniejsze dla mnie jest to, że udaje nam się rozmawiać. I te rozmowy pokazują mi, że ta nasza różnorodność jest piękna. I wzbogacająca.

A z czym jeszcze lubisz „rozmawiać”? Co Cię inspiruje? W końcu Twoje zajęcie to ciągłe kreowanie i nowe pomysły.

Dzisiaj wypisałam sobie 20 rzeczy, które lubię. Obok wpisałam datę, kiedy ostatnio je robiłam. Okazało się, że większość z nich robię na co dzień! (śmiech) Pomyślałam sobie: „to jest szczęśliwe życie” (śmiech). W tym roku skończyłam studia podyplomowe, poznałam świetnych ludzi: nauczycieli, wykładowców, miałam świetną klasę. Takie rzeczy mnie ładują. Lubię chodzić do kina, lubię jeździć rowerem. Myślę dużo o tym, co sama sobie wkładam w głowę, jaką narrację opowiadam samej sobie. Nawet jak rozmawiałyśmy o tych upałach, to myślę sobie „Czemu ja narzekam? Przecież to jest fajne, w zimę będę za tym tęsknić!”. Takie myślenie mnie nakręca.

Mnie – może też dzięki temu, że mam okazję poznawać wiele osób przez moją pracę – bardzo nakręcają ludzie: ich energia, historie, perspektywa. To chodząca inspiracja.

Mnie też, totalnie! Ostatnio nawet sobie o tym myślałam. Ilu z nas żyje w poczuciu przeciętności? Często, gdy rozmawiam z ludźmi i opowiadają mi o sobie, to mogę wyczuć, że czuję się zwyczajni, przeciętni. Ja też się tak kiedyś czułam. Pytasz „Co u Ciebie?” i słyszysz „Nic specjalnego”. Później się okazuje, że ta osoba robi super rzeczy. Wiesz, takie wewnętrzne sabotowanie samego siebie. To taka pozorna przeciętność, którą kreuje nasza masowa kultura, stawiając poprzeczkę na jakimś nieosiągalnym poziomie. Ja wokół siebie widzę mnóstwo niesamowitych osób i chciałabym, żeby mieli poczucie „ale ja zajebistą rzecz robię” zamiast odpowiadać „u mnie nic specjalnego”. Bo wielkie może być nawet to, że z uśmiechem na twarzy podejdziemy do Pani na poczcie, zamiast denerwować się na to, ile staliśmy w kolejce do okienka.

Prawda... Życzę w takim razie Tobie (i sobie) wielu uśmiechów, niższych poprzeczek i krótszych kolejek. Trzymam kciuki za dalsze losy "Życia na kreskę"!