O tym, że będzie śpiewać, wiedziała od dziecka. Konsekwentnie realizowała swój plan i dziś jest jedną z najpopularniejszych polskich piosenkarek.  W rozmowie z magazynem "Gala" mówi  o relacji z rodzicami i samodzielności, która jest dla niej synonimem dorosłości.

Niedawno wróciłaś z Festiwalu Filmowego w Cannes. Co tam robiłaś?

Pojechałam na zaproszenie marki L’Oréal Paris. To był intensywny czas. Miałam przyjemność przejść po czerwonym dywanie i wziąć udział w premierze filmu „Loving” w reżyserii Jeffa Nicholsa.

Uwagę zwróciła Twoja sukienka. Czyj to projekt?

Na tę wyjątkową okazję wybrałam różową suknię od mojego przyjaciela Bartka Janusza. Muszę przyznać, że odważny kolor fuksji, cekinowe rękawy i oryginalny krój sprawiły, że wyróżniałam się na czerwonym dywanie na tle innych kobiet, które postawiły na klasyczną czerń.  

Lubisz takie uroczystości?

Jeśli pytasz, czy czerwony dywan to mój żywioł, odpowiadam: „Nie”. Czułam się dziwnie, bo nie bardzo wiedziałam, jak powinnam się tam zachować. Trochę jak małpka w klatce, której wszyscy robią zdjęcia, a ona musi się uśmiechać. Lubię robić coś w konkretnym celu. A czerwony dywan to swego rodzaju pokaz mody – laski w kieckach, tłumy fotoreportretów, błysk fleszy… 

Zobacz także:

Co daje Ci popularność?

Wiążę się z nią dużo miłych sytuacji, np. kiedy ktoś podchodzi  do mnie na ulicy, prosi o autograf i mówi, że podoba mu się to, co robię. Bywa, że tęsknię za beztroską czasów, kiedy nie byłam jeszcze rozpoznawalna. Podobało mi się studenckie życie – rano zajęcia, a wieczorami imprezy. Zdarzały się miesiące, kiedy razem z moją przyjaciółką Olgą, z którą wynajmowałyśmy mieszkanie niedaleko placu Zbawiciela, gdzie teraz siedzimy, nie odbierałyśmy telefonu od właścicielki, bo nie miałyśmy kasy na czynsz.

Od dziecka marzyłaś, żeby śpiewać?

Chciałam móc utrzymywać się z muzyki i to mi się udało. Od 12. roku życia jeździłam po Polsce i śpiewałam w różnych konkursach piosenki dziecięcej.

Pierwszy sukces?

Wygrana na festiwalu na zamku w Golubiu-Dobrzyniu. Główną nagrodą był zestaw hi-fi, który wiozłam pociągiem przez pół Polski.

Chodziłaś do szkoły muzycznej?

Tak, do Choszczna, niedaleko Ińska, gdzie mieszkaliśmy. Zapisałam się do klasy klarnetu, chociaż mamie marzyło się, że będę – jak wszystkie dziewczynki – pianistką. Potem chciałam grać na saksofonie. Na początku egzaminatorzy mnie oblali, mówiąc, że mam za krótkie palce, ale dwa lata później mi się udało. Niestety, po ukończeniu klasy saksofonu miałam wypadek na rowerze i skrzywiłam przegrodę nosową, co uniemożliwiło mi granie.

Z jakiego domu pochodzisz?

Rodzice są nauczycielami. Chodziłam do szkoły, gdzie pracowali, i to nie było łatwe. Pamiętam, że na lekcjach z wychowania do życia w rodzinie, które prowadziła mama, siedziałam w ostatniej ławce i starałam się za bardzo nie udzielać.

Byłaś grzeczną uczennicą?

Mnie się wydaje, że tak, chociaż gdybyś zapytał rodziców, pewnie odpowiedzieliby inaczej. W podstawówce i gimnazjum miałam piątki, ale w liceum już nie – przecież to nie wypada!

Szybko wyprowadziłaś się z domu. Rodzice nie protestowali?

Na pewno było im ciężko,  ale w końcu to zaakceptowali. Oni wiedzą, że jestem typową powsinogą, ciągle mnie nosi. W wieku 16 lat wyjechałam do liceum w Szczecinie i zamieszkałam sama. To był barwny towarzysko okres. Na tyle intensywny, że zostałam wyrzucona z internatu, bo wracałam w środku nocy z jam sessions i koncertów. Dlatego gdy przyjechałam na studia do Warszawy i obserwowałam moich rówieśników, którzy za wszelką cenę chcieli się wyszaleć, korzystając z tego, że nie ma przy nich rodziców, czułam, że ten okres mam już za sobą. 

 

Rodzice Cię kontrolowali?

Trochę tak, w końcu miałam tylko 16 lat. Na przykład dzwonili do mnie i pytali, co słychać, a ja wychodziłam akurat na imprezę. Szukając wymówki, mówiłam, że boli mnie głowa, więc zamierzam położyć się spać. Tak często to powtarzałam, że przejęta mama pewnego dnia przyjechała do Szczecina i zabrała mnie do neurologa.

Zajmowałaś się w liceum czymś jeszcze poza imprezowaniem?

(śmiech) Niech pomyślę... Śpiewaniem! Jeździłam do Krakowa na lekcje do pani Justyny, która wykładała jazz na Akademii Muzycznej. Były to lekcje nie tylko muzyki, ale też pokory. Dzięki niej nauczyłam się, że kiedy śpiewam, ważna jest muzyka, a nie wszystko, co staram się wpleść do utworu, żeby „było fajniej”. Wyeliminowałam ozdobniki, irytującą manierę i nabrałam muzycznej świadomości.

Co na to rodzice?

Mówili, że na pewno umrę z głodu, dlatego powinnam traktować muzykę wyłącznie jako hobby. Mama chciała, żebym intensywnie uczyła się matematyki, bo „to zawsze mi się przyda”. Tata był bardziej wyluzowany – kiedy mama kazała mi ślęczeć nad książkami, on cichaczem wypuszczał mnie z domu.

Studia wybrałaś pod ich wpływem?

Trochę tak. Poszłam na anglistykę dla świętego spokoju, ale wiedziałam, że jej nie skończę. Tak też się stało – po trzech semestrach rzuciłam studia i zaczęłam robić swoje, czyli zarabiać na śpiewaniu. Dopiero niedawno skończyłam projektowanie ubioru i pokazałam mamie dyplom. Była szczęśliwa!

Od czego zaczęła się Twoja kariera?

Nagrywałam np. piosenki do reklam i wokalizy do filmów. To były mało ambitne początki, ale nie żałuję, bo sporo dzięki tej pracy się nauczyłam.

Czujesz się dojrzalsza od swoich rówieśniczek?

Mam grono przyjaciółek, z którymi znam się od liceum, ale otaczam się głównie starszymi od siebie ludźmi. Czasami, kiedy jedziemy razem z zespołem na koncert, chłopaki puszczają stary kawałek i żartują, że gdy oni bawili się przy nim na prywatkach, ja dopiero się rodziłam.

Jesteś ich oczkiem w głowie?

Traktują mnie po kumpelsku. Natomiast kiedy razem imprezujemy i przypominają sobie, że jestem w wieku ich córek, następuje chwilowa konsternacja. „Ale jak to? Moje dzieci też robią to co ty (śmiech)?”.

Twoi znajomi mówią, że lubisz, kiedy w życiu masz pod górkę, bo sukcesy Cię rozleniwiają…

Kiedyś miałam głównie pod górkę, ale dzięki mamie, która jest megapracowitą osobą, nauczyłam się, 
że na sukces trzeba sobie po prostu zasłużyć i ciężko na niego zapracować. W podstawówce chodziłam do klasy z dwiema koleżankami, które w przeciwieństwie do mnie odnosiły na scenie sukcesy. Byłam zła,  a one dokuczały mi, mówiąc, że nie powinnam śpiewać, tylko grać  w ping-ponga. Obiecałam sobie,  że udowodnię im, na co mnie stać.

A teraz? Wciąż masz pod górkę?

Nie, bo otaczam się fajnymi ludźmi. Bywa, że sama muszę sobie wymyślać problemy.

Dużo osiągnęłaś, a mimo to pozostałaś sobą. Jak udało Ci się nie zachłysnąć się popularnością?

Nigdy nie sądziłam, że występy w telewizji czy pojawianie się na okładkach kolorowych magazynów sprawiają, że jestem lepsza od koleżanek. Robię swoje, a popularność jest miłym dodatkiem do kariery muzycznej. Poza tym wiesz, co w sobie lubię najbardziej? Naturalność. Cieszę się, kiedy mogę usiąść ze znajomymi na krawężniku i pogadać.  Nie chcę nikogo udawać i gwiazdorzyć. Moją jedyną fanaberią jest to, że podczas trasy koncertowej proszę organizatorów o suszarkę.

 

Co jest dla Ciebie synonimem dorosłości?

Kredyt, płacenie rachunków…

Umiesz zadbać o takie rzeczy?

Jeśli wyłączą mi prąd, to płacę, ale ciągle o tym zapominam. Na szczęście kredyt hipoteczny sam jest pobierany z mojego konta, więc nie muszę się tym martwić.

Kupiłaś mieszkanie?

Tak, w starej kamienicy w Śródmieściu – dzielnicy, którą uwielbiam. Zaraz po naszym spotkaniu jadę na pierwsze zakupy, muszę kupić kilka dodatków.

Sama je urządzasz?

Tak naprawdę nie wiem, kto nad tym wszystkim panuje (śmiech). Mam ekipę budowlaną i architekta, którzy mi doradzają,  jak to mieszkanie powinno wyglądać. Działam spontanicznie, dlatego kupiłam je w ciągu dwóch dni. Agent nieruchomości postraszył mnie, że jest jeszcze jedna zainteresowana osoba  i jeśli się nie zdecyduję, mieszkanie zostanie sprzedane. Zgodziłam się i po dwóch godzinach po podpisaniu aktu notarialnego… zgubiłam klucze. Na szczęście drzwi wejściowe były stare, więc otworzyłam je dwoma kopnięciami. Potem zapomniałam o założeniu kłódki i przez miesiąc było otwarte…

Kiedy myślisz o ważnych dla Ciebie ludziach, to kogo masz przed oczami?

Mamę, tatę i moich menedżerów. Kilka lat temu prowadziłam blog modowy. Pomyślałam, że to będzie doskonałe połączenie moich dwóch pasji – mody i muzyki. Publikowałam tam nie tylko zdjęcia stylizacji, ale też swoje własne nagrania. Dzięki temu odnalazł mnie mój menedżer Sławek, bardzo ważna osoba w moim życiu, który pomógł mi zaistnieć na scenie.

Nie boisz się łączyć pracy i przyjaźni?

Nie, bo dobrze to wszystko zorganizowałam. Nieraz spędzam więcej czasu z moją drugą menedżerką Eweliną niż z kimkolwiek innym. Widuję się z nią codziennie, 365 dni w roku, ona jest ze mną niezależnie od tego, czy płaczę, świętuję kolejny sukces czy zastanawiam się, co dalej zrobić ze swoim życiem.

Umiałabyś powiedzieć komuś, z kim się przyjaźnisz, coś przykrego?

To trudne, ale uważam, że przyjaźń tego wymaga. Sama chciałabym, żeby ktoś, kto jest mi życzliwy, w porę powiedział: „Gośka, co ty robisz, obudź się!”. Od tego są przyjaciele – żeby ustawiać nas do pionu, kiedy zaczynamy się wykolejać.

Ile razy poczułaś się kimś rozczarowana?

Mam na swoim koncie tyle samo wspaniałych przyjaźni co rozczarowań. Teraz staram się pielęgnować stare przyjaźnie i rzadko poznaję nowych ludzi. Nie mam już do nich zaufania i czasu.

Jakie masz dziś relacje z mamą?

Elka Patelka jest superbabką! Na początku starała się mi matkować, ale kiedy zauważyła, że po przeprowadzce świetnie sobie radzę, odpuściła.

ElkaPatelka?

Tak mówię o mamie. Kilka lat temu poprosiła znajomego, żeby założył jej pocztę mailową. Dla żartu wpisał adres elkapatelka@gmail.com. Mama, niczego nieświadoma, wysłała poważny list do urzędu. Była zaskoczona, że nikt jej nie odpowiedział, więc poprosiłam, żeby przetestowała pocztę i wysłała e-maila do mnie. Kiedy zobaczyłam nazwę adresata, prawie umarłam ze śmiechu. I tak mama została Elką Patelką. 

 

Przywiązujesz wagę do świąt i rodzinnych uroczystości?

Staram się. Rodzice przyjeżdżają do mnie co dwa tygodnie do Warszawy. Rzadziej widzę się z bratem Tomek – ma już swoją rodzinę, więc skupia się przede wszystkim na żonie i dzieciach, ale nasze kontakty są lepsze.

Co najbardziej lubisz robić razem z rodzicami?

Zawsze kiedy tutaj są, staram się ich zabrać do jakiegoś fajnego miejsca – restauracji czy kina. Poznałam mamę z moim przyjacielem Bartkiem Januszem i bardzo się polubili. Ostatnio zadzwoniła do mnie i zapytała: „Gosia, mogę przyjechać do Ciebie do Warszawy?”. Odpowiedziałam, że tak, ale akurat jestem za granicą. Mama zupełnie normalnie, przyznała: „Poradzę sobie, Bartek mi pomoże” (śmiech).

W show-biznesie i na scenie jesteś sobą?

Chyba tak.

Znajomi z Twojego liceum powiedzieliby to samo?

Mam trzy przyjaciółki w Szczecinie, z którymi widuję się za każdym razem, kiedy tam jestem. Staram się pielęgnować stare, wartościowe przyjaźnie.

Jak zarobiłaś swoje pierwsze pieniądze?

Latem sprzątałam w jednym z hoteli. Pracowałam też jako barmanka, sprzedawałam w sklepie z ubraniami. Nie wstydzę się tego.

Nie boisz się, że sława i popularność kiedyś się skończą?

Boję się tego, bo wszystko się może wydarzyć. Nie zmuszę nikogo, żeby mnie lubił. Zostaje mi tylko ciężka praca.

Przejmujesz się internetowym hejtem?

Nigdy nie zrozumiem, dlaczego ludzie wylewają w sieci wszystkie swoje frustracje. Ale nie zamierzam z tym walczyć, że komuś nie podobają się moje krzaczaste brwi albo ktoś uważa, że mam twarz jak patelnia.

A Ty się sobie podobasz?

Zawsze mogłoby być lepiej, dlatego intensywnie ćwiczę na siłowni. Niedługo będę fit (śmiech).

Co w sobie lubisz najbardziej?

Dystans do siebie, świata, ale też delikatność.

Masz większe powodzenie, od kiedy jesteś rozpoznawalna? Czy faceci się Ciebie boją?

Tak… boją się. I dobrze! Zresztą po co mi facet, który się mnie boi?

Jakich mężczyzn lubisz?

Zabawnych i mądrych. Moim zdaniem udany związek powinien zacząć się od przyjaźni.

 

A ile trwał ten najdłuższy?

Dwa lata, ale wszystko się rozpadło, bo zaczęliśmy ze sobą rywalizować. Szukam faceta, który tak naprawdę pokaże mi, jak powinno się funkcjonować w związku, bo ja nie do końca to potrafię.

Nie boisz się, że Cię sobie podporządkuje i przestaniesz być niezależna?

Spróbowałby! Po prostu chciałabym, żeby każdy wniósł do tej relacji coś swojego.

Jesteś popularna nie tylko w Polsce, lecz także za granicą – w Niemczech, Skandynawii. 

Moja nowa piosenka „Cool Me Down” świetnie sobie radzi w Szwecji. W sierpniu jadę tam na trzy duże festiwale, gdzie będę grać koncerty.

Zamieszkałabyś za granicą?

Dobrze się czuję w Warszawie, ale nie miałabym nic przeciwko temu, żeby zamieszkać w Londynie albo w Barcelonie.

W tym roku skończysz 25 lat. Od pięciu lat intensywnie rozwijasz swoją karierę. Zrobiłaś już jakieś podsumowanie?

Nie mam czasu na podsumowania – tyle się wokół dzieje. Rozmawiając z mamą, śmieję się, że nie jestem już w stanie więcej robić, a potem okazuje się, że jednak daję radę. Staram się żyć z dnia na dzień i doceniać to, co przynosi mi teraz los.

Nie boisz się, że popularność okaże się ulotna?

Pewnie, że się boję, ale nie mam na to wpływu. Mogę tylko ciężko pracować.