Utwór "Kolorowy Wiatr", który w Polsce znamy z wykonania Edyty Górniak, właśnie trafił na warsztat Krzyśka Zalewskiego i Smolika. Wszystko w związku z nową produkcją BBC Earth "Planeta Doskonała".

Krzysztof Zalewski o dojrzewaniu i rock'n'rollu

 
Krzysztof, wziąłeś sobie ostatnio na warsztat "Kolorowy Wiatr". Czy była w Tobie obawa, dystans do tego utworu?
 
Krzysztof Zalewski: To kultowy numer szczególnie wśród żeńskiej części naszego kraju. Pewnie, że miałem obawy. Zwłaszcza, że wykonanie Edyty Górniak jest wyjątkowe. Z klucza nie bycia dziewczynką nigdy nie miałem emocjonalnego stosunku do tej piosenki, natomiast dla wszystkich kobiet jakie znam to numer flagowy. W momencie, kiedy zastanawiałem się czy przyjąć tę propozycję i przesłuchiwałem wersje anglojęzyczne tej piosenki, mimo że język angielski jest dużo zgrabniejszy do śpiewania, to tutaj - o dziwo - uświadomiłem sobie, że wykonanie Edyty Górniak kasuje tamte wykonania.
Akcja, którą reprezentuje ten utwór jest proekologiczna, więc uznałem, że gra jest warta świeczki. Zacząłem bardziej doceniać to, w jak pięknym domu, jakim jest nasza planeta, mieszkam. Mam nadzieję, że ludzie nie będą porównywać mnie do Edyty Górniak [śmiech].
 
Wspomniałeś o naszej planecie - ona, jak wiemy, jest teraz w zagrożeniu. Ty o tym zagrożeniu, odnoszę wrażenie, śpiewasz w utworze "Wszystko będzie dobrze".  Czy są w Tobie lęki egzystencjalne związane z tym, w jakiej kondycji świat dziś się znajduje? Wiem, że brzmi to górnolotnie, ale chyba każdy z nas zdaje sobie sprawę, że sytuacja jest poważna.
 
Mam lęki ze względu na mojego syna. Gdybym nie był ojcem to nie byłoby tak dotkliwe i bezpośrednie. Rzeczywiście zastanawiam się, jak Ziemia będzie wyglądać za lat 70. To mój syn będzie na niej żył. Przyszła pandemia, która też, wedle niektórych naukowców, ma związek z naszą działalnością szkodliwą dla środowiska. Zaburzyliśmy różnorodność gatunkową, bardzo wiele zwierząt wyciągnięto z ich naturalnego otoczenia, masowo hoduje się je na mięso. Może wirus jest odpowiedzią na to, co robimy z naszą planetą? Na mojej ostatniej płycie jest sporo apokaliptycznych obrazków. Nie przyszłoby mi jednak do głowy, że dopadnie nas taki mały mikrob. Sytuacja, w której się znaleźliśmy, tym bardziej spowodowała, że zastanawiam się, czy nie robię za mało w temacie dbania o środowisko. Nie czuję się jednak w tej kwestii społecznikiem. Wystarczy chyba zacząć od małych rzeczy: segregować śmieci, oszczędzać wodę. Albo na przykład rzucić mięso, co mnie nie udało się jeszcze w pełni.
 
Chciałabym też porozmawiać trochę o Twoim nowym albumie "Zabawa". Co dzisiaj jest dla Ciebie zabawą? Bo rozumiem, że rock'n'rollowy tryb życia to już nie Ty?
 
Zależy, co rozumiesz przez "rock'n'rollowy tryb życia". Grałem przecież rock'n'rollowe koncerty przez ostatnich kilka lat, ale całą resztę odpuściłem dawno temu. Niektórzy radzą sobie z tym, ja nie, więc musiałem postanowić, czy wybieram muzykę czy imprezowanie. I to chyba jest dzisiaj dla mnie największą zabawą - muzyka, mój wentyl, który trzyma mnie przy zdrowych zmysłach. To, że mogę grać koncerty i nadwyżkę energii oddawać ludziom. Przez ostatni rok było w tej kwestii trochę gorzej, ale zamykam się w mojej pracowni, gdzie stoją klawisze, gitary i bębny i jammuję sam ze sobą. Ostatnio na przykład nagrałem utwór i czekam, by dograł się do niego - na razie powiem to bardzo enigmatycznie - pewien znany raper. W każdym razie robię różne rzeczy w tak zwanym międzyczasie. Żeby nie zwariować, trzeba pisać, grać nowe rzeczy.
 
W jednym z ostatnich wywiadów mówiłeś, że marzy Ci się by być tam, gdzie jest Mick Jagger. Wiem, że powiedziałeś to z jednej strony z przymrużeniem oka, ale z drugiej podoba mi się fakt, że mierzysz wysoko. Pytanie, czy byłbyś gotów na to, by oprócz tych wszystkich wzlotów, które daje droga na taki szczyt, przyjąć też chwile upadków? Czy byłbyś gotów zaprzedać ten komfort życia, który zdaje się masz dzisiaj, by być tam, na trudnym szczycie?
 
Mojej dziewczynie nie spodoba się ta odpowiedź, ale oczywiście, że tak [śmiech].  Jagger to symbol, to związek frazeologiczny. To pewien poziom wpływu na ludzi, wyżej się już nie da. Jeśli zaś chodzi o moich personalnych idoli, to oczywiście David Bowie. Pozostawił po sobie niezwykłą spuściznę, co kilka płyt zmieniał skórę i to jest też coś, co niezwykle mi imponuje. Bowie wychodził ze swojej strefy komfortu, zmieniał się, szukał. By go poznać, trzeba się przebić przez wszystkie jego płyty.
 
Trudno jest mnie samej uwierzyć w to, że to już prawie 20 lat odkąd Krzysztof Zalewski pojawił się po raz pierwszy na szklanym ekranie. Pamiętam tego błyskotliwego, dosyć świadomego już chłopaka, który jednakowoż był bardzo młody. Czego tamten Krzysiek nie wiedział jeszcze o show-biznesie?
 
Niczego nie wiedział. Wiedział tyle, co przeczytał w biografiach rock'n'rollowych zespołów. Błędem młodego Krzysztofa nie była jednak nieświadomość show-biznesu, a nieumiejętność pisania piosenek. Młody Krzysiek nie umiał śpiewać, nie umiał grać i nie umiał pisać piosenek. Musiał się po prostu nauczyć to wszystko robić i tak też się stało.
 
Ale coś z tych muzycznych miłości z młodości chyba Ci zostało? Co na Twojej dzisiejszej playliście pamięta jeszcze erę płyt kompaktowych?
 
Od dzieciństwa maniakalnie słuchałem Queen i nadal uwielbiam ten zespół. Dziś jadąc do sali słuchałem Metalliki, wtedy też jej słuchałem. Co ciekawe, ja najbardziej lubię te najbardziej thrashowe pozycje, to mi pasuje najbardziej . Dawno już nie słuchałem Iron Maiden, ale z nimi jest tak, że jeśli ktoś Ci ich zaszczepi za dzieciaka, to już zostają z Tobą zawsze [śmiech].
 
Nie będzie kurtuazją jeśli powiem, że masz dziś wszystko: umiejętności, uznanie krytyków, miłość fanów. Powiedz proszę, czy były na tej drodze Twoje chwile zwątpienia?
 
Oczywiście. Prawie dekadę spędziłem we Wrocławiu, gdzie wybudowałem sobie własnoręcznie dźwiękoszczelną kabinę na środku chaty. Zasłaniała mi całe światło w domu, a ja nie miałem nawet pojęcia o konstruowaniu takich rzeczy. Zrobiłem to, by móc nie drażnić sąsiadów i drzeć się całą noc. Były to czasy, kiedy grałem z bandami coverowymi i tak zarabiałem na chleb. Byłem też rodzajem pomocnika w studio nagrań, nagrywałem chórki, przeszkadzajki, a czasem nawet odbierałem przesyłki z PKP. Bywały momenty, że waliłem głową w mur zastanawiając się, ile można. Zwłaszcza, że jako 18-letnie dziecię zasmakowałem tego telewizyjnego blichtru, tej popularności niezasłużonej przecież. Były momenty, kiedy nie widziałem światełka w tunelu. Pomyślałem jednak, że jeśli nadal będę się rozwijał, pisał piosenki - choćby do szuflady - to los się odmieni. Ale by się odmienił, musiałem ogarnąć swoje życie. Zrezygnować z tego wspomnianego rock'n'rolla, żeby tego rock'n'rolla prawdziwego było więcej.
 
A gdy patrzysz na swoją drogę od Loch Ness (pierwszy zespół Krzysztofa Zalewskiego, przyp. red.) do dzisiaj to z czego jesteś najbardziej dumny?
 
Chyba z ostatniej płyty, bo wydaje mi się, że udało mi się napisać dobre teksty. Jest bardzo eklektyczna, ale to chyba plus, bo wszyscy w dzisiejszych czasach bardzo się szybko nudzimy. Dziś trudno przytrzymać kogoś na 3 minuty, by obejrzał jeden teledysk, a co dopiero mówić o całej płycie. Nie mogę się doczekać, by móc pograć tę muzykę na koncertach i móc być dumnym z tego przepływu energii, z tego, że mam w zespole znakomitych muzyków, z którymi mogę grać.
 
Generalnie nie lubię słowa "dumny". Wolę "cieszę się", "jestem zadowolony". Może to dlatego, że nasz obóz rządzący odmienia je przez wszystkie przypadki. Jakoś mi ten wyraz zbrzydł.
 
Na koniec - Krzyśku, będą jeszcze dobre czasy dla rock'n'rolla?
 
Będą! Rock'n'roll, zaraz po jedzeniu i seksie, jest najważniejszą siłą, która napędza ten świat, więc musi wrócić rock'n'roll w czystej postaci, czyli postaci koncertów na żywo. To jest esencja rock'n'rolla!