Prawie 30 stopni w cieniu i palmy. I tak przez cały rok. Z tarasu „działki”, jak Kazik nazywa swoje mieszkanie na Costa Adeje na Teneryfie, widać ocean, a dużo bliżej korty tenisowe. Przed słońcem chroni nas jedynie niebiesko-biała markiza. Jest tak gorąco, że lód do napojów zaczyna się topić zaraz po wyjęciu z zamrażalnika...

GALA: W Polsce jesień. Zimno, mokro i wieje.

KAZIK STASZEWSKI: Kilka dni temu byłem u brata ciotecznego, który też mieszka na Teneryfie, a dokładnie na osiedlu obok. Sprawdziliśmy prognozę pogody w Warszawie. Dwa stopnie. A tutaj słońce świeci zawsze. Dlatego, kiedy u nas jest szaro i zimno, pakujemy się i przylatujemy na wyspę.

GALA: Uciekacie z Polski?

KAZIK STASZEWSKI: Nie z Polski. Tylko przed jesienią i zimą, której nie ma, bo jest szaruga jakaś bezśnieżna. Wiosną i latem wolimy być w ojczyźnie. Jest nawet piękniej niż na Teneryfie.

GALA: Tutaj masz trochę spokoju.

KAZIK STASZEWSKI: Dostosowałem się i przyzwyczaiłem do tego, że mam gębę rozpoznawalną przez ludzi. Akurat w moim przypadku jest to rzecz dosyć przyjemna i nawet pomocna. Niemiłe sytuacje związane z popularnością mogę policzyć na palcach jednej ręki. Dużo łatwiej jest na przykład w kontaktach z policją drogową. Lepiej rozmawia się także z paniami w urzędach. Nie uciekam od tego. Kiedyś takie piękne zdanie powiedział David Byrne z zespołu Talking Heads, którego pytano o plusy i minusy bycia osobą publiczną: „Kocham robić to, co robię. Spełniam swoje życiowe marzenie i jeszcze zarabiam na tym pieniądze”. Nie przeszkadzali mu ludzie proszący o autografy. Po prostu przyjmował to z całym dobrodziejstwem inwentarza. A ja podpisuję się pod tym oświadczeniem obiema rękami.

Zobacz także:

GALA: Skoro nie uciekasz, to dlaczego akurat „Tenerka”? Na świecie jest mnóstwo innych równie pięknych miejsc.

KAZIK STASZEWSKI: Przyjeżdżaliśmy tutaj z rodziną na wycieczki. Bardzo podobało mi się, że kiedy u nas panuje jesień czy zima, można w ciepłe strony pojechać. Sprawa z naszym mieszkankiem wypaliła podczas jednej z pogawędek z bratem ciotecznym. To on mnie namówił.

GALA: Kiedy to było?

KAZIK STASZEWSKI: Chyba z sześć lat temu. Zaczynam się już trochę w tym gubić. Pamiętam, że wtedy euro było po pięć złotych. Pamiętam też, że kiedy dostaliśmy klucze, zrobiłem wielką imprezę. Przyszedł nawet wiceminister transportu ZSRR z czasów Michaiła Gorbaczowa. Giennadij bardzo ładnie przetrzymał transformację ustrojową, zresztą na wyspie jest wielu bogatych Rosjan.

GALA: Dużo czasu tu spędzacie?

KAZIK STASZEWSKI: W zeszłym roku byliśmy w sumie trzy lub cztery miesiące. W tym jesteśmy pierwszy raz od kwietnia. Po takiej przerwie musiałem uprać polską flagę, która wisi na balkonie, odmalować część mieszkania. Było trochę porządków.

GALA: Balkon jest patriotyczny, a jak sprawa z twoim hiszpańskim?

KAZIK STASZEWSKI: Słabiutko. Na szczęście dzięki temu, że dużo tu turystów brytyjskich, miejscowi, choć nie zawsze się z tym ujawniają, jako tako mówią po angielsku. W urzędach jest też zazwyczaj jeden pracownik, który pomaga ludziom nieznającym języka. Ponieważ mieszkam na wyspie, jestem trochę wciągnięty w te urzędnicze meandry. Wtedy próbuję załatwiać sprawy właśnie z takim człowiekiem.

GALA: W Polsce strasznie narzekasz na biurokrację.

KAZIK STASZEWSKI: Tu jest to samo. A czasem mam wrażenie, że gorzej. Wszystko przez nasze członkostwo w Unii Europejskiej. Mnożą się absurdy, a moja bariera językowa wcale mi nie pomaga, żeby te wszystkie urzędowe bzdury pozałatwiać. Ciągle nie czuję się tu jak u siebie. Cały czas jestem w gościach. Poza tym nie bez kozery jest ta słynna mañana. Naprawdę my, ludy z północy, musimy się uzbrajać w olbrzymią cierpliwość, żeby tutaj funkcjonować. Kiedyś mnie to irytowało, teraz postrzegam to w kategoriach specyficznego folkloru, jest wesoło, śmiesznie. Urzędy działają krótko, banki też. Do 14 w piątek. A potem na głucho zamknięte. Są też lepsze kwiatki. Na przykład przepis, że nie można kupić na wyspie samochodu, jeżeli nie masz tutaj stałego zameldowania. Czy nie nałgałeś w Radzie Narodowej, czy w powiecie à propos swojego adresu, sprawdza później policja. I rzeczywiście. Przyjechali tutaj funkcjonariusze, ale mnie nie zastali. Więc poszedł meldunek, że nie mieszkam.

GALA: Kiedy wstępowaliśmy do Unii, mówiłeś, że to mniejsze zło.

KAZIK STASZEWSKI: Nadal nie uważam Unii za jakiś ideał. Pozostawało nam albo wsiąść do tego pociągu, albo zostać na peronie z Białorusią czy Ukrainą. Świat nie jest idealny. Jeszcze dwa, trzy miesiące temu byłem przekonany, że przyjęcie euro nie jest dobrym wyborem. Podpierałem się przykładem Brytyjczyków, którzy zostali przy swojej walucie i całkiem dobrze na tym wychodzili. A teraz, po wydarzeniach w świecie globalnej gospodarki, już nie jestem tego pewien. Okazało się, że złotówka nie jest na tyle stabilna, jak nam się wydawało, czy jak byśmy chcieli, żeby była.

GALA: Jesteś w stanie dostrzec plusy?

 

KAZIK STASZEWSKI: Ogromnym jest to, że przestaliśmy być pariasami Europy. Zupełnie zmienił się nasz status. Widzę po swoich dzieciach, które tutaj przyjeżdżają do pracy. Wcześniej, kiedy nie mogli zostać legalnie zatrudnieni, byli traktowani jak obywatele drugiej kategorii. W każdej chwili mogli zostać ściągnięci z ulicy przez policję. Teraz są normalnymi pracownikami. Tak samo jest z tą modną ostatnio emigracją. Za moich czasów jak ktoś się decydował wyjechać z kraju, była to decyzja definitywna i ostateczna. Bardzo mało ludzi wróciło.

GALA: Masz mieszkanie w Polsce i na Teneryfie. Czujesz się jak Europejczyk?

KAZIK STASZEWSKI: Bardziej się czuję Polakiem. I sam się sobie dziwię, że zdobyłem się na ten krok, zapuszczenie korzeni tutaj. Nawet poza Warszawą czuję się obco. Pojadę do Wrocławia czy do Łodzi i to już tak nie u siebie trochę. A jak mówią w innych językach niż ja, to już w ogóle... W miarę dobrze znam angielski, byłem olimpijczykiem z rosyjskiego, ale nie jestem w stanie werbalnie wyartykułować tego, co myślę. Rozmawiać z pełnym zrozumieniem mogę tylko z kimś, kto wychował się w tym samym miejscu co ja i pewnych rzeczy nie muszę mu tłumaczyć. U mojego brata na osiedlu jest taki zarządca. Nazywa się Juan Carlos, tak jak hiszpański król. Kiedyś taki zbulwersowany przyszedł i mówi, że „Pianistę” widział. Tłumaczyłem mu, jak ta Warszawa wtedy wyglądała. Mieszkałem blisko getta. Nie mógł tego pojąć. Tutaj największą traumą jest wojna domowa i ten spolaryzowany kraj, w którym ciągle istnieją antagonizmy pomiędzy komuną a Falangą. Topory nigdy nie zostały zakopane. Z drugiej strony nie brali udziału w II wojnie światowej. Generał Franco, cokolwiek by o nim mówić, w mistrzowski sposób zwodził Hitlera. I tak mu opowiadam o tym „Pianiście”, ale widzę, że nie bardzo łapie, co tak naprawdę chcę mu przekazać. Na sam koniec spojrzał na mnie i rzucił: „A widzisz, co ci k... Niemcy z nami robili?!”. Klarowałem mu i klarowałem, a on niby zrozumiał, a tak naprawdę nie wiedział, o co mi chodzi.

GALA: Takie zapuszczanie korzeni, stabilizacja kłóci się trochę z etosem rockmana. W życiu zawodowym wciąż przecież szukasz wrażeń.

KAZIK STASZEWSKI: Mieszkanie na Teneryfie rzeczywiście trochę nas ogranicza. Wcześniej bardzo dużo podróżowaliśmy. Praktycznie nigdy nie byliśmy dwa razy w tym samym miejscu. Ale nie żałuję, że teraz nie jeździmy gdzie indziej. Coś za coś. Warto było złożyć w ofierze turystyczne doznania za to, co mamy tutaj. Traktuję to trochę jak „działkę”. Mam dwie. Jedną na trasie na Lublin, koło Kołbieli, a drugą na... Teneryfie. To naprawdę fajne uczucie, miłe, ciepłe, że jest kawałek czegoś własnego, bo zupełnie inaczej przyjeżdża się do takiego miejsca. I nie żal wyjeżdżać. Zawsze, jadąc na lotnisko, jak jeszcze nie mieliśmy tutaj mieszkania, miałem smutek w sercu, że wrócę dopiero za rok. A przez ten rok to nie wiadomo, co by się stało, różne rzeczy mogłyby się wydarzyć. Teraz nie mam takich emocji.

GALA: Raj na ziemi.

KAZIK STASZEWSKI: Tutaj nawet czas biegnie inaczej. Bardzo szybko. Wcześniej myślałem, że przy nicnierobieniu dłuży się każda minuta, a on przemyka prawie niezauważenie. Ale to nic złego. Leniuchuję. Już jestem w takim wieku, że muszę więcej wypoczywać. Cieszę się słońcem, coraz większa rzesza znajomych się też robi. Utrzymujemy z nimi kontakty towarzyskie. Chodzi się tu i ówdzie. Znajduję też czas na czytanie, czego w Polsce praktycznie nie robię. Kiedyś nie rozstawałem się z książkami, teraz trochę chamieję. Idę na łatwiznę i wybieram szybsze, mniejsze formy – gazety, czasopisma. Dopiero na Teneryfie mam czas, żeby sięgnąć po książkę. Nadrabiam też zaległości filmowe. Poza tym działam jako kaowiec dla ludzi, którzy po raz pierwszy przyjeżdżają na wyspę. Mam taką ambicję, żeby nikt, komu pokażę Teneryfę, nie wyjechał stąd rozczarowany.

GALA: Na pierwszy rzut oka pocztówkowe krajobrazy. Ale też plaże z brunatnym piaskiem i hotel na hotelu.

KAZIK STASZEWSKI: Właśnie. Syf i hotele w budowie. Jeżeli ktoś przyjedzie na tydzień na południową część wyspy i nigdzie się stąd nie ruszy, nie będzie chciał pewnie wrócić. A Teneryfa naprawdę jest piękna. Tylko trzeba wiedzieć, gdzie pojechać. Najczęściej nie są to lokalizacje, które pokrywają się z planami wycieczek organizowanych przez biura podróży. Tam nie da się obłowić na turystach. Sam, będąc tutaj tak długo, nie widziałem wszystkiego. Wjeżdżam gdzieś w środek wyspy i znajduję zupełnie nowe miejsca.

GALA: Śledzisz, co dzieje się w Polsce, czy kompletnie się resetujesz?

KAZIK STASZEWSKI: Zawsze mam zamiar trochę się odizolować. Specjalnie nie zakładałem polskiej telewizji. Ale wszyscy rodacy dookoła mają np. TVN 24 i podczas wizyt rzucę okiem. Zaglądam też na strony newsowe w internecie. Tak zupełnie przy okazji.

GALA: Te parę tysięcy kilometrów różnicy pewnie osłabia emocje, kiedy dzieje się coś złego w kraju.

KAZIK STASZEWSKI: Pobyt tutaj przede wszystkim pozwala uzyskać odpowiednie proporcje. Nam się wydaje, że jesteśmy Chrystusem narodów czy Bóg wie kim. Teraz, kiedy następuje ostateczny krach systemu korporacji i walą się systemy finansowe na świecie, u nas newsem dnia jest wiadomość, czy wpuścili prezydenta do samolotu, czy nie. Jakaś regionalna ruchawka. Dopiero śledząc tutejsze media, mogę nabrać do tego dystansu. I zdecydowanie mniej się irytuję, kiedy tylko czytam o wrzeszczących indywiduach, a nie widzę tego na własne oczy.

GALA: Właśnie ukazała się twoja najnowsza płyta „Silny Kazik pod wezwaniem”. Na wyspie będziesz do 9 grudnia. Nie chciałbyś osobiście dopilnować premiery?

 

KAZIK STASZEWSKI: Z mojej strony wszystko jest dopieszczone. Nagraliśmy teledysk, przygotowaliśmy wydanie singlowe do radia. Zostają tylko spotkania z fanami i podpisywanie płyt, ale to zadzieje się po moim powrocie.

GALA: Śpiewałeś, że wszyscy artyści to prostytutki. O sobie mówiłeś, że chcesz być tą bardziej luksusową, taką, której zależy na kliencie. „Silny Kazik...” dopieści fanów?

KAZIK STASZEWSKI: Mam nadzieję. Chciałbym w towarzystwie prostytutek luksusowych zachować swoje miejsce. Ten projekt jest nawiązaniem do czegoś, co już było, a z drugiej strony bajką o żelaznym wilku. Silna Grupa pod Wezwaniem oraz solowe dokonania Chyły i Grześkowiaka kompletnie zaginęły w pamięci. Uznaję ich twórczość za produkt wysokopółkowy i darzę olbrzymim sentymentem. Płyta Silnej Grupy pochodzi z przełomu lat 60. i 70., była w moim domu od zawsze. To już moja trzecia próba wskrzeszenia ich dokonań. Najpierw wspólnie z Romkiem Kołakowskim zrobiliśmy wieczór z piosenkami Kazimierza Grześkowiaka. Później w projekcie Kazik na Żywo też go trochę ruszałem. I teraz nagrałem całą płytę „Silny Kazik pod wezwaniem” z aranżacjami ich utworów.

GALA: Niedawno zostałeś dziadkiem.

KAZIK STASZEWSKI: Tak. I świetnie znajduję się w tej sytuacji. Powrót mojej dobrej formy psychicznej i fizycznej wynika z tego, że Hania pojawiła się na świecie. Nieciekawe stany, które towarzyszyły mi, może nie ciągle, ale bardzo często, teraz zniknęły bezpowrotnie. To bajka przeszłości.

GALA: Myślisz już o tym, jakim będziesz dziadkiem? Czego będziesz Hanię uczył?

KAZIK STASZEWSKI: Nawet nie zdążyłem się nad tym zastanowić. Ona jest jeszcze taka malutka. Na razie cieszę się, że zaczyna mnie poznawać. Nie jest już takim tobołkiem. Kończy etap niemowlęcy. Wiem jednak, że odpowiednie wartości powinni wpajać jej rodzice. To nie jest przecież moje dziecko. Jest wiele babć i wielu dziadków, którzy mówią o wnukach „moje dziecko”. Ja tak nie powiem. Nie będę wchodził w paradę rodzicom.

GALA: Będziesz od rozpieszczania.

KAZIK STASZEWSKI: Pewnie tak...

GALA: A kiedy dziadkowie zabiorą Hanię na „działkę”?

KAZIK STASZEWSKI: Jak tylko będzie to możliwe. Pewnie dopiero za jakieś trzy lata. Ale czekam już na to.