Zrobiła Pani piękny film o Wisławie Szymborskiej „Chwilami życie bywa znośne”. Poetka nie chciałan się na niego zgodzić, zawsze stroniła od kamer. Jej sekretarz Michał Rusinek pisze, że przekonała ją Pani „na papierosku”. Myślę, że to było coś więcej niż wspólne papierosy. Jak nakłoniła ją Pani do zmiany zdania?

Choć obie pochodzimy w Krakowa, osobiście poznałyśmy się dopiero na Sycylii w 2008 roku. Z operatorem Witkiem Jabłonowskim towarzyszyliśmy jej tam w spotkaniach autorskich. Na papierosie poprosiła mnie, żebym opowiedziała jej coś o sobie. Okazało się, że mamy podobne poczucie humoru, lubimy te same książki, tych samych reżyserów. Czasem tak jest, że między dwiema osobami natychmiast nawiązuje się porozumienie. Zrobiłam z tej podróży krótki reportaż do TVN, po raz pierwszy Szymborska została pokazana prywatnie. To się bardzo spodobało, postanowiliśmy nakręcić więcej. Poprosiłam ją o wywiad, nie zgodziła się, tłumacząc, że tego nie cierpi i się nie nadaje. Ale poza tym powiedziała: „Rób, co chcesz”.

Mówiła do Pani po imieniu?

Ja też musiałam tak do niej mówić, i to bardzo szybko. Po powrocie z Sycylii zaprosiła mnie do siebie
„na kawkę”. Piłyśmy calvados, zagryzając kabanosami z łososia, a była 11 rano… Wtedy przeszła ze mną na „ty”. Jednak było mi trudno. Niedługo potem pojechaliśmy kręcić film i Szymborska zarządziła,
że za każde „pani” zapłacę pięć euro. Musiałam się przemóc, bo trochę się bałam, że zbankrutuję (śmiech). 

W filmie kamera podgląda poetkę podczas podróży do kilku krajów. Czy zdarzało się, że Szymborska prosiła o jej wyłączenie?

Tak. We Włoszech szliśmy przez starożytne wykopaliska i nagle zrobiło się magicznie. Zachodziło słońce, a do niej przyplątał się bezdomny pies. Zaczęła go głaskać, widać było, że jest tym wszystkim bardzo wzruszona. Powiedziała do Witka: „Koniec, już nie”. Chciała, żeby wzruszenie pozostało tylko jej, prywatne. 

Akceptowała wszystkie Pani pomysły?

Nie zawsze. Gdy poprosiłam ją, żeby w starożytnym teatrze w Taorminie przeczytała swój wiersz, odparła, że to będzie strasznie banalne, bo tam jest zbyt pięknie.

Pewnie są jakieś ciekawe historie, które nie zmieściły się do filmu.

Jednej bardzo żałuję. W Amsterdamie popłynęliśmy na wycieczkę po kanałach. Przewodnik coś opowiadał, było trochę nudno. Mijaliśmy jakiś dom i nagle Szymborska zaczęła mówić: „Tu mieszkał stary kupiec, miał córkę garbatą, w której zakochał się uczeń Spinozy”… Wymyślona opowieść trwała przez całą godzinną podróż, myśmy coś dopowiadali, śmialiśmy się. Byłam pod wrażeniem, jak ze zwykłej turystycznej wycieczki można zrobić taką perełkę. Może kiedyś uda się to wyemitować, zobaczymy.


Jak Szymborska oceniła film?
Myślę, że w ogóle go nie widziała. Nie lubiła oglądać siebie na ekranie, to nie był jej świat. A może widziała…

Ale nic nie powiedziała czy powiedziała coś, co było dla Pani szczególnie ważne?

Że nie przypuszczała, że jeszcze będzie miała nowych znajomych i przyjaciół. Ale kiedy poznała Witka
i mnie, stwierdziła, że ten krąg się rozszerzył. To mnie bardzo wzruszyło. Też uważałam, że już nie spotkam osoby, która by miała na mnie taki wpływ, była mi tak bliska. Śmiałam się, że uderzył w nas sycylijski piorun. Mieszkańcy Sycylii tak określają nagłą fascynację.

Na co dzień w pracy ma Pani towarzystwo, którego trudno zazdrościć: kłamcy, krętacze, manipulanci – czyli politycy. Jak Pani to znosi?

Nie mam aż tak złego zdania o politykach. Ksiądz Józef Tischner mówił po góralsku, że są trzy prawdy: „Świento prawda, tys prawda i gówno prawda”. Niestety, większość polityków musi się posługiwać nieszczęsnymi przekazami dnia, które ustalają partyjni PR-owcy. Idę do Sejmu, nagrywam trzy osoby z jednej partii, mam identyczne wypowiedzi, wieczorem oni przychodzą do studia i mówią dokładnie to samo. Nie mają żadnej refleksji, tylko powtarzają wyuczone formułki. Gdy po raz setny słyszę od posła PiS, że Platforma pierwsza złamała konstytucję w sprawie Trybunału, to się gotuję. Odpowiadam: „Tak, ale oni tylko raz, a wasza partia – cztery razy”. Albo gdy słyszę Platformę odpowiadającą na każde pytanie o każdą sprawę, że Jarosław Kaczyński rządzi z tylnego siedzenia. Ile razy można?!


Czy zdarza się, że po wyłączeniu kamery mówią coś innego niż na wizji?

Przede wszystkim mówią innym językiem, nie tą partyjną nowomową, której nie cierpię, bo zabija debatę publiczną i umiejętność dialogu. Nie uważam, że mam monopol na rację i chętnie
bym poznała inne zdanie, ale oni przychodzą do studia z gotowcem. Kiedyś rozmawiałam z Henrym Kissingerem o Zbigniewie Brzezińskim. Od zawsze byli antagonistami. Kissinger powiedział mi, że gdy Brzeziński się z nim ostro spierał, dawało mu to do myślenia, musiał jeszcze raz przeanalizować sprawę. A u nas? Jeśli ktoś ma inne zdanie, to znaczy, że jest idiotą…

Mam wrażenie, że specjalnie dobieracie w studiu polityków o skrajnych poglądach, w dodatku takich, którzy głoszą je w ekstremalny sposób. Robi się pyskówka. Czy z waszych badań wynika, że ludzie naprawdę to lubią?

Nie wiem, czy robiliśmy jakieś badania, ale mamy dużą oglądalność. Spór jest na pewno atrakcyjny, tylko kiedyś wyglądał inaczej, dyskutowano na argumenty Niestety, nie mamy aż tylu polityków, którzy
inteligentnie wymieniają poglądy, wybór jest ograniczony. Rozmawiamy z tymi, których obywatele wybrali. 

Mam wrażenie, że trochę ich Pani broni. Lubi Pani polityków?

Lubię, to mój świat i tyle lat jestem w polityce, że się przyzwyczaiłam. Ale też pragnę zachować tę naiwność z początków mojej pracy, że o coś w tym wszystkim chodzi. Czasem mam poczucie, że tylko
o władzę, ale chciałabym wierzyć, że o coś więcej. Pielęgnuję w sobie to uczucie. W przeciwnym razie mogłabym dojść do wniosku, że moja praca, która jest moją wielką pasją, nie ma sensu. A wtedy
i moje życie trochę byłoby bez sensu. 

Jak zmienili się politycy od czasów, kiedy Pani zaczynała pracę?

Na początku lat 90. byli tak samo nieopierzeni jak my, dziennikarze. Uczyli się występować w telewizji, zresztą jeszcze do niedawna wygłaszali homilie, zamiast mówić krótkimi, prostymi zdaniami. Ale była umiejętność współpracy, dbano o tę młodą demokrację, nikt nie kwestionował jej fundamentów. Dzisiejszy spór podzielił ludzi. Nie ma celu, który by jednoczył. Dlatego, gdy słucham, że prezydent
chce budować wspólnotę, po czym nie wyciąga ręki do nikogo, kto ma inne poglądy, to mam do niego szczery żal. Bo wspólnotę trzeba budować także wbrew własnym poglądom, a nie tylko z tymi, którzy przyklaskują. Nie wiem, co będzie dalej, robię się pesymistką... 

Każda profesja ma swoje nawyki zawodowe. Jak jest u Pani?

Cały czas muszę być na bieżąco z wydarzeniami politycznymi. Nawet kiedy jestem na wakacjach z rodziną, nie potrafię się odciąć. Nie mogłabym spokojnie wypoczywać, gdybym nie sprawdziła, co się dzieje. Ale też sprawia mi to przyjemność, to jest mój świat, moja pasja.

Męża – montażystę – poznała Pani w telewizji. Istnieje teoria, że małżeństwa nie powinny razem pracować. Czy Pani się z nią zgadza?

Nie, nawet uważam, że były plusy takiej sytuacji. Mąż doskonale rozumiał specyfikę mojej pracy, na przykład to, że trzeci raz musimy odwołać wyjazd na narty, bo coś mi wypadło. Albo kiedy papież Benedykt XVI abdykował, a ja prosto z pracy, tak jak stałam, poleciałam do Rzymu. Zadzwoniłam
do męża, żeby mi przywiózł na lotnisko ubrania na zmianę; nie był zaskoczony.

Kiedyś w wywiadzie dla „Gali” powiedziała Pani, że jest nadopiekuńczą matką kwoką. I że chciałaby, żeby córka zawsze była malutka. Ania miała wtedy 15 lat, dziś ma 21. Czy coś się zmieniło?

Jeśli chodzi o nadopiekuńczość – zmieniłam się. Na gorsze (śmiech). Córkę oczywiście denerwują moje
SMS-y. Kiedyś zimą odwoziła nas na przyjęcie, było ślisko, ja oczywiście się denerwowałam, czy bezpiecznie wróciła do domu. Nie chciałam jej nękać, więc napisałam: „Czy kot się dobrze czuje? Bo rano był nieswój”. Tak samo martwię się o moją mamę. Niedawno dostałam od niej SMS: „Idę się kąpać”. Od razu się zaniepokoiłam, dzwonię i słyszę: „Chciałam ci tylko przypomnieć, jakbyś telefonowała w tym czasie, że nie kąpię się z komórką”. To było à propos ostatnich wakacji rodziców: nie mogłam się do nich dodzwonić, wpadłam w dygot, a oni po prostu poszli na basen. Moja mama i córka uważają, że jestem potworem i zadręczam je tymi SMS-ami. Niepokój o bliskich mi się pogłębia. Trudno, przyjmuję krytykę na klatę. Każdy musi mieć jakieś wady.

Zobacz także: