Jak wyglądały Twoje szkolne zeszyty? Marginesy pełne były rysunków?

Gosia Herba: Moi rodzice dość szybko zorientowali się, że ich dzieci najchętniej poświęcają się rysowaniu. Mieliśmy więc z bratem pod dostatkiem kredek, farb i bloków, specjalnie dla nas szytych przez ojca. To była nasza codzienna rozrywka. Rysowaliśmy to, co nas otaczało. Nasze miasteczko, cmentarz położony w sąsiedztwie, orszaki pogrzebowe, portrety rodzinne, nasze sny. Brat rysował też wojnę, trupy i piekło. Pamiętam, że to były bardzo ładne prace, pełne detalu, ognia, malutkich ludzików, drutów kolczastych, drabin pnących się donikąd. Wszystko na czarno. Ja byłam przemądrzałą dziewczynką i chętnie ilustrowałam książki, których nie rozumiałam, a które wynosiłam z naszej domowej biblioteki. Przyjemność sprawiało mi też przerysowywanie ulubionych obrazów jak Sąd Ostateczny Memlinga, czy rysowanie egipskich rzeźb.

I tak już zostało?

Trochę tak. Przez te wszystkie lata nie opuszczało mnie przekonanie, że rysowanie to jedyna właściwa droga. Co prawda, zdarzały się chwile zwątpienia i skoki w bok, jak szkoła muzyczna i nauka gry na saksofonie altowym. Potrafiłam jednak dość trzeźwo oceniać swoje możliwości. Muzyk byłby ze mnie kiepski. Zawsze wracałam do rysowania. Po liceum plastycznym zaczęłam studiować historię sztuki. Te lata nauki sprawiły, że odrzuciłam własną osobę jako główny przedmiot moich prac. Odkryłam, że dobrze wychodzi mi interpretowanie tekstu za pomocą plastycznych środków wyrazu. Postanowiłam zostać ilustratorką.

Twoje ilustracje można znaleźć w książkach, gazetach i na okładkach zagranicznych magazynów. Patrząc na Twoje osiągnięcia wydaje się, że osiągnęłaś to, o czym wielu marzy całe życie – Twoja praca jest jednocześnie Twoją pasją. Stoi za tym łut szczęścia? Przypadek? Ciężka praca?

Nie uraczę Was niestety żadną spektakularną historią. Postanowiłam zostać ilustratorką, spróbowałam, udało się. Po prostu przedkładam działanie nad marzenie. Mój charakter, który pomaga mi osiągać cele, jest też jednak przekleństwem. Jestem zawzięta, pracowita, konsekwentna, nieustępliwa, wymagająca, apodyktyczna. Do każdego projektu podchodzę z uwagą i z uczuciem. W tym raju rysownika łatwo wpaść w pułapkę pracoholizmu. Po skończonym dniu pracy często przesiadam się do drugiego biurka i szkicuję dla sportu, w ramach treningu. Nie mam żadnej szczególnej recepty na powodzenie. Po prostu – im więcej się rysuje, tym lepiej się to robi. Wytrwałość, determinacja, pokora. Wolność, jaką sobie wypracowałam latami praktyki, pozwala mi tworzyć szczerze, a co za tym idzie chyba coraz lepiej.

Trening czyni mistrza, so they say (śmiech). Ale odkładając żarty na bok - wolność, która pozwala na szczerość i bycie sobą... brzmi jak marzenie, i to nie tylko w kontekście zawodowym. To właśnie poczucie "wolności" jest tym, co cenisz sobie w ilustracji najbardziej?

Zobacz także:

Wolność cenię sobie bardzo, choć doceniam też lekkość. Przemawia do mnie ilustracja prosta, inteligentna, erudycyjna, ale nie przegadana. Lubię, kiedy rysunek jest zabawny, zaskakujący, ale nie efekciarski. Dlatego niezmiennie przepadam za Tove Jansson czy Edwardem Goreyem. Doceniam nastrojowość, taką, jaką niosą ze sobą prace, na przykład, Jesúsa Cisnerosa. Myślę, że dobry ilustrator nie stroni od absurdu. I musi mieć poczucie humoru.

Gdy mówisz o poczuciu humoru, od razu na myśl przychodzi mi jeden z Twoich projektów (chyba mój ulubiony!), który nosi tytuł „Girls”. Mnóstwo tam zabawnych, często karykaturalnych wręcz, elementów.

Girls” to tytuł roboczy serii wielkoformatowych ilustracji, które wykonałam do wnętrz Art Gallery Hotel w mieście Baku w Azerbejdżanie. Moim zadaniem było stworzenie prac nawiązujących do dzieł cenionej azerskiej artystki Maral Rahmanzadeh. Tematem jej prac były między innymi sceny rodzajowe i patriotyczne z udziałem kobiet - zbierających owoce, wracających do domów, czytających gazetę, obsługujących telegraf. Czasem w tańcu, czasem na ulicy, a czasem w polu. Zapożyczyłam motywy z jej dzieł i stworzyłam współczesne sceny rodzajowe. Dziewczyny wracające z pracy i idące na zabawę, panienki z arbuzami na głowie, chichoczące nad brukowcem. Trochę bagatelizuję bohaterki z grafik Maral. Jej kobiety to przodowniczki, pracownice o szorstkich dłoniach. Moje dziewczyny to beztroskie fircyczki. Było to podyktowane kontekstem, w jakim miały znaleźć się moje prace. Świadomością tego, jaki obraz sprawi przyjemność gościom luksusowego hotelu. 

Ach, czyli Twoje fircyki zamieszkują wnętrza hotelu w Azerbejdżanie, fantastycznie! (śmiech). To musiał być chyba dość odważny wybór ze strony projektanta. Choć jestem wielką fanką Twoich prac, to jednak nie da się ukryć, że Twoim kobietom daleko do standardowych kanonów piękna.

Tak, to prawda. Nie poddaję się fali estetyzacji. Moje kobiety są nieproporcjonalne, mają wielkie nosy, krzywe usta. Moim celem nie jest tworzenie wizerunków, z którymi będzie się utożsamiać każda kobieta. Interesują mnie sceny intymne, atawizmy, chwile, które uznajemy za wstydliwe czy kompromitujące. Coraz chętniej sięgam do codzienności. Chcę rysować dziewczyny, które obgryzają paznokcie, które paradują w majtkach i w skarpetach po mieszkaniu, które wypiły za dużo i płaczą, albo zaliczają stupor na dyskotece. Celuję ostatnio w niedorzeczne sceny narracyjne, bogate stroje, jak kapelusze z homarów, barokowe martwe natury z kobiecymi ciałami i owocami, uśmiechnięte ośmiornice pocieszające smutne dziewczyny. Dużo w tym ludowości, zabawy z atrybutami i po prostu dekoracyjności. Lubię w ilustracji żartować. Wciąż dążę do uproszczenia formy, wprowadzenia jej na abstrakcyjny tor. Moje ilustracje to pochwała niezręczności.

Ja nie ukrywam, że patrząc na bohaterki z Twoich prac mam też wrażenie, że jest to pochwała wolności i odwagi, by być sobą. Kobiety w Twoich ilustracjach są dosyć wyzwolone. Żyjemy w dobie Instagrama, reklam z aniołkami Victoria’s Secret i idealnych standardów promowanych przez wszędobylską kulturę masową. Jednocześnie mówi się, że jesteśmy dziś wyzwolone bardziej niż kiedykolwiek. Myślisz, że kobiety są dziś faktycznie wolne? Czy może wręcz przeciwnie – zniewolone tym przekazem w ciągłej pogoni za „idealnym”? 

Każda kultura wspiera jakieś zestawy standardów, zachowań, sposobów życia. Chyba nie da się całkowicie od tego uwolnić. Dla mnie ważny jest brak bezpośredniego przymusu ze strony innych ludzi. W tym sensie, owszem, jesteśmy bardziej wyzwolone niż kiedykolwiek.

Z wiekiem jest mi coraz łatwiej opierać się wpływom kultury masowej. Robię to, na co mam ochotę, nie odczuwam potrzeby przypodobania się nikomu. Staram się postępować zgodnie z moimi przekonaniami. Kiedy byłam młodsza marnowałam mnóstwo czasu na głodzenie się i malowanie kresek na powiekach przed wyjściem do warzywniaka. Nie zamieniłam się w abnegata, ale z wiekiem przybyło mi więcej zajęć i spraw do załatwienia. Nie mam czasu na pogoń za cudzymi ideałami.

Znajdujesz w tym grafiku czasem przestrzeń dla siebie? Taki moment, by złapać oddech, naładować baterie?

Masz na myśli czy jest coś, co robię poza rysowaniem? (śmiech). Regularnie chodzę na basen. W pływaniu odnajduję ukojenie, odzyskuję równowagę. Dopiero niedawno nauczyłam się pływać. Kiedy życie spędzasz w pracowni, przy biureczku, nieczęsto zdarza Ci się odczuwać lęk, wywołujący drżenie kolan. A na basenie owszem. Te wszystkie skoki do wody, podtopienia. I radość z pierwszych metrów przepłyniętych delfinem. Dużo też oglądam, chodzę do kina, czytam książki i komiksy. Gdybym miała więcej czasu, grałabym częściej w gry komputerowe i trenowałabym siłę. Coraz częściej myslę o apokalipsie Zombie i o tym, że z moją słabą kondycja będę łatwą ofiarą.

Lubię też podróżować. Przynajmniej raz do roku wybieramy się z mężem na jakieś dalekie wakacje. A kiedy możemy, spotykamy się z naszymi znajomymi, także ilustratorami. W tym roku spędzimy razem lato. Nie mogę się doczekać.

Brzmi cudownie. Zatem szybkiego nadejścia lata życzę Tobie, sobie i nam wszystkim!