Nikt tak naprawdę nie wiedział jaka jest naprawdę Gia Carangi – nieśmiałą, zakompleksioną dziewczyną, chowającą swoje rany pod warstwą bezczelności czy rozpuszczoną egoistką, której do głowy uderzyła błyskawiczna sława i towarzyszący mu „biały” pył. Jedno byłe pewne – Gia sama nie wiedziała, kim jest. Trudno było to odkryć w sztucznym świecie modelingu, sypiących się komplementach flirtujących z nią mężczyznach. W krzywym zwierciadle odbijała się jej twarz niemal nie do poznania spod warstwy grubego, seksownego makijażu vampa, jaki modny był na przełomie lat 70./80.  Gia, która budziła się każdego ranka w swoim łóżku sama, miała wygląd nastolatki, śniadą karnację z ciemnymi kręgami pod oczami, kręcone włosy związane w niedbały kucyk i ufne, brązowe oczy. Chodziła w chłopięcych flanelowych koszulach i wyciągniętych mom jeansach ukrywających jej idealną figurę. Wtedy była sobą.

Ale wolałaby w ogóle nie istnieć.


Od dziecka musiała walczyć o atencję, nauczona, że musi na nią ciężko pracować. Była trzecim, najmłodszym dzieckiem właściciela restauracji i gospodyni domowej. Jej zjawiskowa uroda była efektem mieszanki ich włosko – irlandzko – walijskich korzeni. Pełna pasji, otoczona kolorowymi przyjaciółmi, naśladująca androgyniczny styl swojego idola, Davida Bowiego, otwarcie przyznawała się do biseksualizmu. Nieustraszona, wolna, zabójczo piękna - wydawało się, że świat stoi przed nią otworem. Zwłaszcza, gdy w wieku 17 lat, po przeprowadzce do Nowego Jorku, podpisała kontrakt ze znaną agencją Wilhelmina Models.

Pod koniec 1978 roku, Gią zachwycał się cały świat i wszystkie prestiżowe magazyny, a każdy fotograf (była ulubienicą m.in. Chrisa von Wangenheima, Francesco Scavullo, Arthura Elgorta, Richarda Avedona, Denisa Piela i Marco Glaviano) zabiegał o to, by uchwycić jej nieuchwytne, dzikie piękno.

 „Zaczęłam pracować z bardzo dobrymi ludźmi, przez cały czas, bardzo szybko. Nie starałam się, by być modelką, po prostu w pewien sposób się nią stałam”, mówiła o tempie swojej kariery Gia, której każde zdjęcie, kradło wewnętrzne światło.

Gia stała się marką – rozmienianą na drobne. Wszędzie widniała jej twarz – w największych kampaniach reklamowych, na billboardach, okładkach gazet. Wszyscy chcieli mieć ją na własność, w klatce własnych wyobrażeń. Gia postanowiła więc zapomnieć kim tak naprawdę jest. Pomagały w tym alkohol, narkotyki, przelotne romanse z kobietami. Toksyczność była motywem przewodnim jej wyborów.

Mogła mieć wieczną sławę i najlepsze kontrakty. Wybrała imprezy w Studio 54 suto zakrapiane alkoholem i oprószone białym proszkiem, bez którego nie obywała się żadna licząca się wtedy w branży impreza. W 1980 r. po śmierci na raka płuc jej najbliższej jej osoby, przyjaciółki i mentorki - Wilhelminy Cooper, zaczęła się zapadać w heroinową otchłań. Nie liczyły się już umowy, zdjęcia z największymi sławami fotografii, terminy. Zdarzało się, że Gia zasypiała w trakcie zdjęć, była agresywna, wychodziła po kolejną działkę, których zaczęła szukać w ciemnych uliczkach, podejrzanych spelunach i na dworcach. Trudno było nie zauważyć ukłuć na zgięciach rąk i błędnego spojrzenia. 

Zobacz także:

Trudno było nie zauważyć – widzieli je wszyscy. Zaprzyjaźnieni makijażyści, usłużne agentki, znajomi z całonocnych imprez, grzejący się w blasku jej sławy, a jednak wszyscy odwracali wzrok. Największa agencja modelek, z którą Gia podpisała umowę w 1980 r., po kilku tygodniach zerwała ją w trybie natychmiastowym. Ludzie z branży przestali odbierać telefony, inni nie przyznawali się już nawet, że ją znają. 

Gia próbowała się jeszcze ratować. Pomóc miał jej rodzinny dom w Filadelfii i odwyk. Modelka wytrzymała 21 dni…i ani jednego dłużej. Jej dalsze losy nie miały nic wspólnego z blichtrem show biznesu – od tego czasu czerwone dywany zastąpił uliczny bruk, a blask fleszy ten, z policyjnego komisariatu.
Jedną z jej ostatnich okładek była ta, dla kwietniowego wydania amerykańskiego „Cosmopolitan” z 1982 r. Asystent fotografa powiedział później, że : „To, co ze sobą robiła, było w końcu zauważalne na jej zdjęciach. (…) Mogłem dostrzec zmianę w jej pięknie. W jej oczach zagościła pustka”.

Od niej, nie było już ucieczki.

Powroty do nałogu, Gia Carangi przepłaciła utratą kariery i statusu top modelki wszech czasów. Fortunę zarobioną u szczytu kariery wydała na fałszywych przyjaciół i narkotyki. Nie pomagały ani intensywne terapie odwykowe, ani tym bardziej praca od 9 do 17, w sklepie odzieżowym czy na recepcji. 

W czerwcu 1986 r. Gia znalazła się w szpitalu w Pensylwanii, z objawami poważnego zapalenia płuc. Diagnoza wykazała również AIDS. Zmarła zaledwie kilka miesięcy później, w listopadzie w 1986 r., mając zaledwie 26 lat. W latach 80., gdy AIDS było uważane za chorobę homoseksualistów i narkomanów, a w społeczeństwie pokutowało przekonanie, że zarazić można się przez podanie ręki, Gia stała się pierwszą znaną kobietą, która zmarła na tę chorobę. 

Zapytani o top modelki wszech czasów, bez mrugnięcia okiem odpowiadamy: Cindy Crawford, Linda Evangelista, Kate Moss czy Naomi Campbell. Nikt już nie pamięta o Gii, dziewczynie z Filadelfii o smutnych oczach, której sława, gdyby trwała dłużej, mogłaby przyćmić cały panteon modelek.

Burzliwą historię życia Gii Carangi opowiada film Michaela Cristofera z 1998 r. z Angeliną Jolie w roli głównej.