Beata Tyszkiewicz niezłomny charakter odziedziczyła po mamie

- Najważniejszą zasadą, jaką wpoiła mi Mama, jest to, że nic nie może mnie złamać. Mogę stracić wszystko i to nie ma znaczenia - napisała w biografii "Nie wszystko na sprzedaż". W 1944 roku, w czasie powstania warszawskiego, mamie aktorki dano pięć minut na opuszczenie domu. Aktorkę i jej brata Krzysztofa wychowała sama, z trudem wiążąc koniec z końcem. Ojciec w czasie wojny trafił do obozu, tam poznał pielęgniarkę i z nią wyjechał do Anglii, zrywając kontakt z żoną i dziećmi. Aktorka po wojnie spotkała się z nim raz, już jako dorosła kobieta, gwiazda polskiego kina. Była zdziwiona, że nic o niej nie wiedział. Nie pytał o nią znajomych z kraju, nie szukał jej. 

Tyszkiewicz ma ogromne, nieco uszczypliwe poczucie humoru. 

Reżyser Juliusz Machulski wspomina w książce: - Krąży anegdota o niej, że kiedyś bawiła na oficjalnym przyjęciu, na którym zjawił się jej eksmąż, reżyser Witold Orzechowski. Podobno przyprowadził do niej jakiegoś gościa i powiedział: "Beata, potwierdź, że byłem twoim mężem, bo kolega nie wierzy". Beata obcięła go, jakby widziała po raz pierwszy, i odparła: "Ja? Pańską żoną! Chyba pan żartuje! Czy pan się widział w lustrze…?".

Z kolei aktor Leonard Pietraszak zapamiętał taką historię: - Zawodowo spotkaliśmy się w 1984 roku, w komedii "Vabank II, czyli riposta" Juliusza Machulskiego. Pamiętam, że w jednej ze scen jako element dekoracji była żywa papuga. Beata podeszła do klatki, odwróciła się i spytała: "W jakim wieku jest papuga?". Ktoś odpowiedział, że ma 82 lata. Na co Beata z ulgą: "Nareszcie na planie ktoś jest starszy ode mnie".

Tyszkiewicz w teatrze zagrała tylko kilka razy 

- Na pierwsze przedstawienie zestresowana Beata wykupiła trzy rzędy miejsc i bilety rozesłała znajomym. Jak przewidziała, nie tylko była przez nich gorąco oklaskiwana, lecz także już od godziny szóstej na jej nazwisko napływały do teatru naręcza kwiatów, kosze, wiązanki i bukiety. Powódź tego piękna musiała zrobić wrażenie na pracownicach Ateneum. A Beata, dokładnie tak jak zaplanowała, wszystkie te cuda natury od razu wręczyła garderobianym, które na taką serdeczność nie mogły już zostać obojętne… - wspomina w książce reżyser Janusz Majewski. Dla siebie zostawiła tylko bzy od Antoniego Słonimskiego i frezje od Kazimierza Brandysa, z którymi była zaprzyjaźniona. 

Najlepszy sernik pod słońcem Beaty Tyszkiewicz

Tak przynajmniej twierdzą ci, którzy go jedli. - Wiem, że są fani sernika Beaty. Ale takiego fana jak ja to nie mamówi Iwona Pavlović, która razem z Beatą Tyszkiewicz zasiadała w jury "Tańca z gwiazdami". - Największe diety łamałam tym sernikiem. Bajka. Ona nie piekła go dla mnie, ale co odcinek przynosiła całe wielkie ciasto na plan. Częstowała wszystkich. Ja nim się zajadałam, kocham ten smak. I proszę sobie wyobrazić, że dostałam od Beatki przepis na ten sernik, własnoręcznie napisany. Trzymam go w ramce, z autografem. Ale jak to jest napisane! A trzeba nadmienić, że ja nie umiem gotować ani piec. 

Przepis zaczyna się tak: "Iwonko. Idziesz do sklepu spożywczego. Tam, kochanie, kupujesz to i to, firmy takiej i takiej. Potem w dziale  gospodarstwa domowego prosisz o tortownicę o przekroju takim a takim, tu rysunek. Idziesz do domu…". I tak po kolei każda czynność, wszystko. Na koniec: "Jak już wszystko jest gotowe, to zapraszasz gości i ich częstujesz. Sama nie jesz, bo przytyjesz" - opowiada Pavlović. 

Zobacz także:

Artur Nowakowski, były mąż jej córki Karoliny, mówi: - Pamiętam, jak robiła pasztet, wspaniały. Śmiałem się jednak, że szkoda go jeść. Jak go układała w formie, zawsze na jego wierzchu zostawał ślad jej dłoni. To było jak odcisk gwiazdy na bulwarze w Hollywood, żal kroić. 

Od lat nie pokazała się publicznie z nagą szyją

- Mam takie miejsce na szyi, które mi pulsuje - zdradziła kiedyś. Kłopot nasilał się w chwilach silnych emocji, na planie lub podczas wywiadów na żywo. Beata de Robien, autorka sztuk teatralnych, zdradziła w książce, że Tyszkiewicz podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Kairze w 1992 roku kupiła na targu woreczek pereł i lapis-lazuli. Gdy była w Rzymie, oddała je lokalnemu jubilerowi, dokładnie rozrysowując, gdzie który kamień ma być w naszyjniku. Cel został osiągnięty - kolia maskowała pulsowanie na szyi aktorki, a uroda biżuteryjnego dzieła odciągała od niego uwagę. Po jakimś czasie bliźniaczą kolię, tyle że z malachitami zamiast lapis-lazuli, Tyszkiewicz zamówiła dla starszej córki Karoliny.

Beata Tyszkiewicz jest ikoną singielek

W jednym z wywiadów opowiadała: - Koleżanki mi mówią: "Słuchaj, tylu mężczyznom się podobasz, może jakiś biznesmen, no wiesz, idziesz do opery, może by ci zdjął płaszcz…". Odpowiadam: "Jak nie będę miała siły zdjąć płaszcza czy futra w operze, to nie będę chodziła do opery". Zresztą i tak nie chodzę. To nie jest żaden kłopot dla mnie, mężczyzna nie musi mi otwierać drzwiczek samochodu, odwozić mnie, ja sobie sama wszędzie dojadę. Każdy wiek ma swoje przywileje i uważam, że samotność z wyboru w pewnym wieku kobiety - nie taka, że wszyscy ją opuścili - jest wręcz największym luksusem. Jeśli coś położy w domu, to to tam jest. Zetrze kurze, to one są starte, ubrania poskładane, filiżanka tkwi w miejscu, gdzie się ją postawiło, nikt tego nie rujnuje.

Z pierwszym mężem, Andrzejem Wajdą, była w życzliwych relacjach aż do jego śmierci. Krystyna Demska-Olbrychska pamięta dzień, kiedy przyjechała z mężem Danielem do dworku aktorki w Głuchach: - Była Beata. Chodziła po domu w zrobionych na drutach, kolorowych, grubych skarpetach-kapciach. Cudnych. I był też Andrzej. Właśnie się obudził po drzemce i wyszedł do nas. Karusia (Karolina Wajda, córka pary, której ojcem chrzestnym jest Daniel Olbrychski - przyp. red.) się uśmiechnęła i powiedziała: "No proszę, to mam dwóch ojców razem".

A ja zobaczyłam radość w oczach Beaty, w jej spojrzeniu, na widok obudzonego Andrzeja. Serdeczność między nimi była ewidentna, oni ciągle pozostawali dla siebie ważni. To para ludzi, którzy się rozwiedli kilkadziesiąt lat wcześniej, ale w gestach, w spojrzeniach, w krótkich zdaniach mieli taki rodzaj czułości, jakby nigdy nic bolesnego się między nimi nie wydarzyło".

Tyszkiewicz jest niezwykle skromna

- Nigdy nie słyszałam od niej: "Ale bym chciała tę sukienkę". Jeśli już przy czymś się zatrzymała, to mówiła: "Zobacz, tobie byłoby w tym dobrze". Nigdy o sobie, nigdy "ja" - zwraca uwagę zaprzyjaźniona z gwiazdą producentka Irena Strzałkowska. I przyznaje, że Tyszkiewicz lubiła rzeczy dobrej jakości. - Wiadomo, że jeśli Beata ma apaszkę, to od Hermèsa, nie z bazaru. I ona potrafiła nosić rzeczy. Kiedyś miała ciekawy naszyjnik, rozpoznałam, że to od Chanel, choć tylko dlatego, że lata mieszkałam w Paryżu i miałam wyrobione oko, bo w naszyjniku nie było grama ostentacji. Nigdy nie doświadczyłam sytuacji, żeby podkreślała, że ma coś markowego. Co więcej, wiem na pewno, że gdybym potrzebowała, to ona to coś by zdjęła i mi dała - opowiada
przyjaciółka aktorki.

Mało brakowało, a aktorka zostałaby na stałe we Francji

Zamieszkała tam w drugiej połowie lat 70. Była po rozstaniu z drugim mężem, Witoldem Orzechowskim, gdy na przyjęciu u przyjaciela, Jacka Bliklego, spotkała miłość sprzed lat - architekta Jacka Padlewskiego. Obydwoje byli po przejściach, szybko stali się parą. Miała 38 lat, gdy urodziła drugą córkę, Wiktorię. Był 1977 rok. Wyszła za mąż i przeniosła się do Marsylii. Miasta zupełnie jej obcego. Rozstali się, bo on... pomylił guziki w windzie. - Zamiast nacisnąć na drugie piętro, na którym mieszkali i on miał pracownię, wcisnął na czwarte, bo na czwartym mieszkała jego sympatia. Zorientowała się w lot… - skwitowała w książce rozpad trzeciego małżeństwa Beaty Tyszkiewicz jej przyjaciółka, malarka Hanna Bakuła. 

Sama aktorka napisała w autobiografii: - Wszyscy mężczyźni chcą się z tobą żenić, choć żaden cię nie kocha - powiedział mi dość przewrotnie, choć z dużą dozą prawdy Kazimierz Brandys. 

Tyszkiewicz jest gwiazdą nie tylko polskiego kina 

Grała w filmach rosyjskich, węgierskich, bułgarskich, niemieckich, francuskich, nawet w jednym gruzińskim. I w hinduskim - i to w superprodukcji, w roli tytułowej. Była tam traktowana jak księżniczka. Pojechała na trzy miesiące, ale kręcenie filmu się przeciągało i spędziła w Indiach półtora roku. Do Europy wróciła tak rozpieszczona, że zdarzało jej się stać przed wejściem do restauracji czy sklepu, z przyzwyczajenia czekając, aż służba przed nią otworzy drzwi.